Gdzie zapuszczasz korzenie?
Duch świata każe chwytać za broń, duch Ewangelii każe ją schować. Nie oznacza to jednak kapitulacji ani zgody na klęskę, lecz radykalną odmowę posługiwania się w konflikcie metodami dzieci tego świata - pisze Jan Andrzej Kłoczowski OP.
Pytam siebie i czytelników o korzenie, ponieważ chcę podzielić się kilkoma myślami na temat "radykalizmu". Proponuję więc, byśmy zaczęli od korzeni, czyli dosłownie od pochodzenia tego terminu, o którym mowa i który - chyba się wszyscy zgadzamy - wzbudza bardzo liczne kontrowersje. Warto przypomnieć, że słowo "radykalizm" pochodzi od łacińskiego "radix", czyli właśnie "korzeń". Po prostu korzeń, za pomocą którego drzewo czy krzew czerpią soki z ziemi, by wzrastać i owocować. Słowo to także używane jest w znaczeniu przenośnym i może oznaczać "podstawę" czy "źródło". Tak więc, jeżeli będziemy posłuszni mądrości wypowiedzianej po łacinie, nazwiemy jakiegoś człowieka radykalnym, jeżeli będzie "ukorzeniony", a więc nie tylko mocno stojący po ziemi, ale i taki, który w tę ziemię, czyli w podstawę, mocno wrósł.
Radykalizm biblijny
Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych,
nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kole szyderców,
lecz ma upodobanie w Prawie Pana,
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą.
Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie,
a liście jego nie więdną: co uczyni, pomyślnie wypada.
Nie tak występni, nie tak: są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata (Ps 1,1-4) .
Przekaz psalmisty jest jasny: gleba, na której jest zasadzony "szczęśliwy mąż", to księga Prawa, księga Objawienia, pouczająca go o mądrości, tej najważniejszej, która uczy człowieka życia owocnego. Zasadzenie "nad płynącą wodą" nie jest bowiem tylko czynnością myślową, rozwiązywaniem intelektualnych zagadek, ale musi owocować, czyli zrodzić czyn płynący z tej mądrości.
Można więc mówić o radykalizmie biblijnym, czyli opowieści o tym, co powinni ludzie czynić, jak żyć, aby ich życie było "ukorzenione". Jezus stawia swoim uczniom radykalne żądania: "Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną" (Mk 10,21). Jednak człowiek, który usłyszał taką odpowiedź na pytanie o to, co ma czynić, aby się zbawić - nie był człowiekiem radykalnym, nie mógł przyjąć słowa "wszystko". Coś z pewnością by dał, podzielił się nawet hojnie z ubogimi, którzy przecież tłumnie podążali za Nauczycielem. Ale "wszystko"? Jak można dać wszystko, przecież trzeba żyć, z powietrza nie można się utrzymać. Dlatego spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości (por. Mk 10,22).
Po kilku stuleciach słowa te usłyszał w kościele inny człowiek i potraktował je radykalnie: rozdał wszystko, co miał, i udał się na pustynię, aby całe życie poświęcić wyłącznie Bogu. Tak św. Antoni Pustelnik (zwany także Wielkim) dał początek życiu monastycznemu.
Uważny czytelnik Ewangelii pamięta także inną scenę, kiedy Jezus w drodze do Jerozolimy, która akurat wiodła przez nieprzyjazną Żydom Samarię, wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. "Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im" (Łk 9,51-55).
Jezus stawia bardzo mocne - radykalne właśnie - żądania swoim uczniom, ale nie zgadza się na przemoc w stosunku do swoich przeciwników. Podobnie postąpi, upominając Piotra, gdy ten wyciągnie miecz, by bronić swego Pana przed oprawcami, którzy wtargnęli do ogrodu Getsemani. "Wtedy Jezus rzekł do niego: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną" (Mt 26,52).
Co jest większym radykalizmem w świetle nauki Chrystusa? Uciąć ucho przeciwnikowi czy też schować miecz do pochwy? Duch świata każe chwytać za broń, duch Ewangelii każe go schować. Nie oznacza to jednak kapitulacji ani zgody na klęskę, lecz radykalną odmowę posługiwania się w konflikcie metodami dzieci tego świata. Nawet za najwyższą cenę, jeżeli trafne są słowa Simone Weil, która napisała, że kto miecz odkłada, umiera na krzyżu. Zwycięstwo jest w innym porządku, który odwołuje się do innej mocy i dlatego być chrześcijaninem to czcić Zmartwychwstałego. Tyle lekcji radykalizmu biblijnego.
Między dosłownością a obrazem
Radykalizm jest słowem, którym posługujemy się przede wszystkim w debatach politycznych i społecznych, walcząc o ważne dla nas wartości, o fundamentalne prawdy. Chrześcijanie żyją w świecie, ale - jeżeli naprawdę zawierzyli Jezusowi - nie kierują się logiką świata i prawami walki, które ona narzuca. Nie są bezbronni, też walczą, ale ich broń pochodzi z innego arsenału.
Zanurzeni w postmodernistycznej mgławicy myślowej mamy pokusę - i wielu z nas jej ulega - aby chwycić za broń dającą nadzieję natychmiastowego zwycięstwa. Albo zamykamy się w okopach Świętej Trójcy, w nadziei przechowania skarbu, aż nadejdą lepsze czasy. Z dużym zrozumieniem przeczytałem słowa czeskiego duchownego Tomaša Halika w jego wydanej niedawno w Polsce książce zatytułowanej Cierpliwość wobec Boga: "Jestem przekonany, że obecnie nie ma nic ważniejszego w naszym świecie niż znalezienie drogi między Scyllą religijnego fundamentalizmu a Charybdą fanatycznego sekularyzmu". Podzielam ten pogląd. Dotyczy on sprawy nadzwyczaj istotnej, czyli tego, jak chrześcijanie, czy w ogóle ludzie religijni, mają znaleźć dla siebie miejsce we współczesnej kulturze naznaczonej chaosem i zerwaniem ciągłości dziejowego przekazu wartości i wiary. Strategie są różne.
Weźmy sprawę rozumienia Biblii. Są tacy, którzy kurczowo trzymają się dosłownej interpretacji jej przekazu i gotowi są dać głowę za to, że Pan Bóg w sześć dni stworzył świat, uważając tym samym, że wszelkie próby innego wyjaśnienia sprzeciwiają się dostojnemu autorytetowi Słowa Bożego i prowadzą do bezbożności. Ale znajdują godnych siebie przeciwników wśród zwolenników nie tylko ewolucji, ale i - co może ważniejsze - wśród historyków, dla których dzieje Izraela nie są jakimś wyjątkowym zjawiskiem na tle historii Bliskiego Wschodu, a poglądy religijne (przede wszystkim wiara w jednego Boga) zostały zaczerpnięte z zasobów myśli kultur dużo bardziej rozwiniętych, jak choćby z Egiptu. Rozumiem intencję chrześcijan, pragnących zachować wiarę w prawdziwość przekazu biblijnego, ale rozumieć to nie znaczy zgadzać się z ich poglądami. Mądrość Kościoła już dawno wskazała drogę, na której możemy szukać rozwiązania tej kontrowersji, w przeciwieństwie do muzułmanów, dla których każda litera świętej Księgi jest nie tylko natchniona, ale przekazuje objawienie, które należy rozumieć dosłownie. W głównym, a nie fundamentalistycznym nurcie chrześcijańskiej teologii dokonano ważnego rozróżnienia - nie należy mieszać natchnienia z Objawieniem. Co znaczy ta tajemniczo brzmiąca dla laików formuła? Całe Pismo jest natchnione, nad jego redakcją czuwał Duch Święty, ale nie wszystkie informacje, które znajdujemy na kartach Księgi, zawierają objawioną prawdę zbawczą. Jasno określił to ważny dokument Soboru Watykańskiego II mówiący o relacji między natchnieniem a Objawieniem. "Ponieważ więc wszystko, co twierdzą autorzy natchnieni, czyli hagiografowie, powinno być uważane za stwierdzone przez Ducha Świętego, należy zatem uznawać, że księgi biblijne w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Bożej miała być przez Pismo Święte utrwalona dla naszego zbawienia" (Konstytucja o Objawieniu Bożym, 11). Zatem prawdą objawioną jest to, co Pismo mówi o drogach wiodących człowieka do zbawienia, ale autorzy mówią o tym w sposób zgodny z ich obrazem świata. Bardzo jasno i dobitnie powiedział to już dawno Galileusz, tłumacząc teologom zaniepokojonym niebezpiecznymi - jak sądzili - dla wiary skutkami jego astronomicznych odkryć. Pisał mniej więcej tak: Pismo uczy, jak dostać się do nieba, a nie jak ciała niebieskie się poruszają.
Fundamentalizm i fanatyzm
Nie tylko pośród chrześcijan są radykalni fundamentaliści. Mają swoich bliskich krewnych wśród tzw. "nowych ateistów", czyli pisarzy, będących jednocześnie naukowcami i specjalistami w danej dziedzinie, którzy za życiowe powołanie uznali wyprawę krzyżową przeciw wszelkim wierzeniom religijnym. Jeżeli ktoś zada sobie trud czytania ich książek, przekona się, jak niewiele autorzy owych publikacji mają wiedzy religijnej. Jeden z czołowych przedstawicieli tego nurtu Richard Dawkins bez żenady głosił w audycji emitowanej na falach BBC przekonanie, że religia jest infantylnym wyjaśnianiem świata, a jej opowieści - podobnie jak te o św. Mikołaju i królewnie Śnieżce - należą do sfery bajek.
Na słowa Dawkinsa zareagował jego kolega z oksfordzkiej uczelni, protestancki teolog Alister McGrath, zauważając, że wykłady, które prowadzi, przydałyby się Dawkinsowi podczas pisania takich książek jak chociażby Bóg urojony.
Polemiści z dużą precyzją wykazali brytyjskiemu biologowi brak podstawowych wiadomości na temat religii, a przede wszystkim na temat atakowanego przezeń chrześcijaństwa, co nie przeszkadza mu z ogromną energią i kaznodziejskim zapałem mówić o konieczności uwolnienia ludzkości z niewoli religijnych urojeń. McGrath pisze: "Ta nieprzyjemna cecha, charakterystyczna dla stylu ostatniej jego książki, włącza go do grona fundamentalistów". Jakaż różnica w stylu (a styl to człowiek!) w stosunku do poważnych myślicieli ateistycznych, którzy ze znajomością rzeczy podejmują spór z Bogiem i religią. Tak jak fundamentaliści chrześcijańscy nie są wiarygodnymi świadkami wiary, tak trudno nie wyrazić żalu z powodu upadku poziomu ateistycznych polemistów, nazwanych przez Halíka rzecznikami "fanatycznego sekularyzmu".
Gdy Cezar jest Bogiem
Obszarem kontrowersji, na którym spotykają się dwa fundamentalizmy, jest oczywiście polityka. Przyznać trzeba, że to trudny temat, bardziej złożony niż krucjata profesora Dawkinsa. Pisze o tym francuski socjolog i politolog Gilles Kepel w głośnej książce Zemsta Boga. Religijna rekonkwista świata.
Rekonkwista to termin, za pomocą którego Hiszpanie określali walkę o odbicie ziem Półwyspu Iberyjskiego z rąk muzułmanów. Profesor Kepel posługuje się nim w odniesieniu do zjawiska zapoczątkowanego w drugiej połowie XX wieku, określanego czasami jako "powrót sacrum". Ku zaskoczeniu wielu teoretyków wieszczących rychły koniec religii pojawiły się oznaki jej żywotności, choć w odmiennej od tradycyjnej postaci. Do tego "powrotu sacrum" zalicza się rozliczne postaci tzw. new age’u, ekspansję sekt różnych denominacji czy nawet spektakularne podróże apostolskie Jana Pawła II.
Kepela jako politologa interesuje głównie jeden aspekt tego procesu, czyli wtargnięcie religii w sferę publiczną. Stanowi to bowiem złamanie zasady, która była przedmiotem dumy oświeconej Europy (i Ameryki), polegającej na oddzieleniu sfery publicznej od religijnej i zarezerwowaniu dla tej ostatniej obszaru prywatnej intymności. Kepel szeroko omawia problem islamskiego terroryzmu, ale także oznaki wskazujące, jego zdaniem, na polityczny aspekt chrześcijańskiego programu rechrystianizacji Europy Zachodniej, czy dwuznacznej roli Kościoła (przede wszystkim katolickiego) na gruzach komunizmu w Europie Środkowej. Daleko mu do prostackich argumentów Dawkinsa. Ale i on nie ustrzegł się uproszczeń, gdy pisał jednym tchem o dżihadzie i włoskim ruchu Comunione e Liberatione, o politycznych fundamentalistach amerykańskich i polskiej Solidarności. W jego książce głęboko ukryta jest teza o pokusie fundamentalistycznej, tkwiącej w każdej tradycji religijnej, która jeżeli ustępuje, to tylko przymuszona okolicznościami zewnętrznymi. Ale czy ta pokusa wpisana jest w samą istotę religii?
Jako chrześcijanin mogę odwołać się do Ewangelii, która mówi, że Cezarowi należy oddać, co cesarskie, a Bogu, co Boskie (por. Łk 20,25). Dlatego chętnie zadałbym profesorowi Kepelowi pytanie, co robić, jeśli Cezar uważa siebie za Boga i władcę absolutnego? Czy zaangażowanie ewangelickiego pastora Dietricha Bonhoeffera w opozycję antyhitlerowską było nieuprawnionym wkroczeniem chrześcijanina w sferę publiczną? Czy powinien siedzieć cicho i pilnować porządku nabożeństw w swoim kościele? Jednocześnie zwolennikom ogłoszenia Chrystusa Królem Polski i wynikającymi z tego nie tylko skutkami duchowymi, ale i prawnymi, zadałbym pytanie, czy rzeczywiście z uwagą i pokorą wsłuchują się w ewangeliczne przesłanie.
Teza ks. Halíka o przepaści (a jednocześnie paradoksalnej bliskości) między religijnym fundamentalizmem a fanatycznym sekularyzmem odsłania coś bardzo istotnego w pejzażu duchowym naszej współczesności. Nie widać chwilowo, by konflikt ten miał być rychło zażegnany. Co więc nam pozostaje?
Może zabrzmi to zbyt kaznodziejsko, ale ostatecznie jestem księdzem i piszę do katolickiego miesięcznika - pozostaje nam tylko ewangeliczny radykalizm i aż taki radykalizm. Żyć na sposób drzewa zasadzonego nad płynącą wodą, by dawać świadectwo dojrzałej i mądrej miłości. Od sporów o krzyż ważniejszy jest sam Krzyż, bo on dla wierzących chrześcijan jest Drzewem Życia.
JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI - ur. 1937, dominikanin, prof. dr hab. historyk sztuki, teolog, filozof, duszpasterz, wykładowca, kaznodzieja, autor wielu artykułów i książek, m.in. wydanej w 1993 roku rozprawy Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię, mieszka w Krakowie
Skomentuj artykuł