Jan Paweł II i moje nawrócenie
Mogę bez wahania powiedzieć, że całe moje dorosłe życie przebiegało w jakiś sposób pod skrzydłami Jana Pawła II. Nie chodzi mi jedynie o dorosłość w sensie metrykalnym, choć także, bo w chwili wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową miałam osiemnaście lat. Mam tu na myśli przede wszystkim "dorastanie do wiary".
Moje nawrócenie - w sensie osobistego spotkania z Chrystusem - dokonało się niedługo po rozpoczęciu jego pontyfikatu, a wzrastanie w wierze zbiegało się w czasie z jego kolejnymi pielgrzymkami do Ojczyzny. Z datą jego śmierci zaś pozostała złączona decyzja na jeszcze głębsze zaangażowanie się w Kościół, co dla mnie i dla mojego męża oznaczało zaangażowanie się w konkretną wspólnotę w Kościele, której członkami jesteśmy do tej pory.
Spotkania
Ojca Świętego Jana Pawła II miałam szczęście spotkać osobiście dwukrotnie. Pierwszy raz - podczas studenckiej pielgrzymki w 1984 roku. Udało się nam wówczas w małej siedmioosobowej grupie członków duszpasterstwa akademickiego - krakowskiej Beczki, a właściwie istniejącej w jej ramach grupy modlitewnej Odnowy w Duchu Świętym - wyjechać do Paray-le-Monial we Francji na rekolekcje prowadzone przez Wspólnotę Emmanuel, a następnie do Rzymu. W ramach pobytu w Rzymie uczestniczyliśmy najpierw w audiencji ogólnej, a później znaleźliśmy się w Castel Gandolfo na śniadaniu z jedną z bliskich dla Papieża osób. Po śniadaniu Ojciec Święty po prostu wszedł do naszej sali z pytaniem: "To gdzie jest ta młodzież z Beczki?" i z przeznaczonym dla nas błogosławieństwem.
Pamiętam uczucia, które wtedy w nas wzbierały: zaskoczenie, oszołomienie, wdzięczność. Pamiętam jednak jeszcze coś innego - jakąś niesamowitą aurę bijącą od postaci Jana Pawła II, pewien rodzaj "światła": pokoju, integracji wewnętrznej, radości. To "światło" konkretnie odczuwaliśmy. Byliśmy wtedy już trzy tygodnie w podróży dwoma małymi samochodami i nieraz dochodziło między nami do różnego rodzaju napięć. Spotkanie z Ojcem Świętym w przedziwny sposób zniwelowało je. Pamiętam, że tego konkretnego dnia opuszczaliśmy Castel Gandolfo z radością i ze spokojem. "Światło" Jana Pawła II przełożyło się na nasze relacje.
Drugie spotkanie, mające miejsce w 1995 roku, zapadło w moją pamięć jeszcze bardziej. Pracowaliśmy wtedy z mężem w jednym z wydawnictw katolickich. Niektóre z naszych nowości trafiały do Watykanu i pewnego dnia otrzymaliśmy nieoficjalną informację, że gdybyśmy przyjechali do Rzymu, moglibyśmy liczyć na spotkanie z Ojcem Świętym. Ucieszyliśmy się ogromnie i w kilkunastoosobowym gronie rozpoczęliśmy przygotowania do tego niezwykłego wyjazdu. I rzeczywiście - najpierw uczestniczyliśmy w audiencji ogólnej, a później całą grupą przeszliśmy do jednej z położonych na uboczu sal, by oczekiwać na nadejście Jana Pawła II.
Ojciec Święty w tym czasie poruszał się już o lasce, ale postępująca choroba nie zdołała stłumić wielkiego wrażenia, jakie na nas wywierał i owego - przynajmniej przeze mnie głęboko odczuwanego - "światła", które biło od jego postaci. Przywitał się z każdym z nas po kolei. Gdy stanęliśmy przed nim, mój mąż poprosił o błogosławieństwo dla naszego nienarodzonego dziecka (byłam wtedy w siódmym miesiącu ciąży). Jan Paweł II objął mnie i serdecznie ucałował. Cieszę się ogromnie tą łaską, zwłaszcza gdy patrzę na naszego dorosłego już niemal syna i towarzyszę mu w jego pytaniach i wyborach. Wierzę, że osobiste błogosławieństwo Świętego na nim spoczywa i nie pozwoli mu zbłądzić.
Mąż wiary i modlitwy
Od tamtych dni minęło sporo czasu. Uczestniczyłam w poruszających rekolekcjach, którymi dla wielu stały się śmierć i pogrzeb Jana Pawła II, przeżywałam pontyfikat Ojca Świętego Benedykta XVI i rozpoczęty nie tak dawno pontyfikat Papieża Franciszka… Przez te lata zmieniło się moje życie, ale zmienił się także świat, Polska, w jakiejś mierze także Kościół. Te wszystkie zmiany stają się pytaniem o to, co z dziedzictwa Jana Pawła II jest ważne szczególnie dla mnie. W jakiś sposób pytanie to pozostaje aktualne każdego dnia, ponieważ małe zdjęcie Papieża Jana Pawła II stoi na szafce, obok ikony Chrystusa, przed którą codziennie się modlę.
Czego się od Papieża nauczyłam? Przede wszystkim wiary i modlitwy. Uderzało mnie zawsze jego niezwykłe skupienie, z którym odprawiał Eucharystię, w pamięci pozostały chwile, gdy w ciszy modlił się w katedrze na Wawelu. Nie zważając na ogromny tłum, na dziennikarzy i kamery trwał sam przed Bogiem - mąż wiary i modlitwy, wielki "wstawiennik" błagający w sprawach Kościoła i świata. Dziś wiemy już o licznych uzdrowieniach, jakie dokonywały się przez tę modlitwę jeszcze za jego życia. Wtedy mogliśmy tylko domyślać się niezwykłej mocy takiego wstawiennictwa.
Niewątpliwie to modlitwa dawała mu siłę, by być posłusznym narzędziem w rękach Pana. Zadziwiało mnie zawsze niezwykłe bogactwo osobowości Jana Pawła II, który zdawał się w przedziwny sposób jednoczyć w sobie aspekty wydawałoby się sprzeczne: z jednej strony milczący mąż modlitwy i cierpienia, z drugiej - człowiek żyjący pełnią relacji z innymi, samotnik czujący się świetnie wśród tłumów i w kontakcie z mediami, naukowiec-teoretyk i praktyk-duszpasterz, kontemplatyk i pielgrzym, niesłychanie łagodny i miłosierny, a zarazem głośno krzyczący i bezkompromisowy w obronie prawdy i sprawiedliwości… Myślę, że to Duch Święty, kształtujący go od młodości - o czym nieraz mówił - dawał mu tę niesłychaną stabilność i elastyczność zarazem, jakże daleko odbiegającą od naszych sztywnych nieraz ram i granic lub wewnętrznej chwiejności.
Prorok
Mówiąc o Janie Pawle II, warto nie poprzestawać tylko na uczuciach i wrażeniach, jakie budził, na przysłowiowych "nartach" i "kremówkach". Należy koniecznie zajrzeć do pism, które pozostawił, a przede wszystkim przyjrzeć się wielkiej proroczej wizji człowieka, jaka wyłania się z jego nauczania. To prawda, że nie zawsze jego myśl jest łatwa, a język zrozumiały. Był prorokiem, a prorocy raczej nie przemawiają w sposób łatwy i przyjemny.
Z jaką wizją człowieka spotykamy się więc, obcując z myślą Jana Pawła II? Ze stworzeniem o niesłychanej godności, z Bożym dzieckiem wezwanym do kontemplacji Ojca i naśladowania Syna w mocy Ducha, z osobą powołaną do twórczości, do tego, by - jak pisał w Liście do artystów - uczynić ze swojego życia "arcydzieło sztuki"1; z kimś wezwanym jako mężczyzna i kobieta do miłości, do życia w wymiarze daru, a więc i odpowiedzialności za ten dar, zaproszonym do przekształcania świata w duchu Ewangelii.
To wizja inna od tej, którą proponuje świat. Różni się znacznie od "nowej, postępowej antropologii", w której człowiek stwarza sam siebie (także w wymiarze płci), w której całość jego istnienia redukuje się do popędów i ewentualnie emocji i intelektu, której rezultatem staje się stopniowy zanik więzi społecznych. Dlatego zwłaszcza obecnie, gdy nierzadko "tylnymi drzwiami", a jeszcze częściej wprost, wdrażana jest owa "nowa wizja człowieka", trzeba się koniecznie odwoływać do wielkiej antropologicznej syntezy Jana Pawła II, mając w pamięci, że ostatecznie nie chodzi o walkę z zagrożeniami, ale o głoszenie Ewangelii.
Ta myśl jest dla mnie ogromnym wsparciem i zachętą do jeszcze większej wierności Bogu.
Lucyna Słup (ur. 1960), ukończyła polonistykę i teologię, pracuje w ośrodku psychoterapeutycznym Pracownia Dialogu w Warszawie.
Skomentuj artykuł