Jonasz, Dawid i Hiob
Wyznawcy Chrystusa zobowiązani są czekać na Jego powtórne przyjście. Jak jednak połączyć życie w doczesności z oczekiwaniem rychłego i niespodziewanego nadejścia końca świata?
Czy jesteśmy w stanie jakoś przyspieszyć paruzję, czy też powinniśmy się zająć swoimi sprawami, nie troszcząc się o ład doczesny? Jest to w istocie część o wiele szerszego pytania - jak w ogóle powinno wyglądać nasze życie?
Antropologia chrześcijańska nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości: naszym głównym życiowym zadaniem jest naśladowanie Chrystusa. Polega ono na pełnieniu trzech misji otrzymanych na chrzcie świętym: kapłańskiej, prorockiej i królewskiej. "Wszyscy wierni chrześcijanie […], jako wcieleni przez chrzest w Chrystusa, ustanowieni jako Lud Boży i uczynieni na swój sposób uczestnikami kapłańskiego, prorockiego i królewskiego urzędu Chrystusowego, ze swej strony sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie" (LG: 31).
Oczekiwanie i przygotowanie siebie i świata na powtórne przyjście Chrystusa można nazwać mesjanizmem. Greckie christos to po polsku "mesjasz". Mesjanistą powinien być każdy chrześcijanin.
Być jak Chrystus
Termin "mesjasz" pochodzi od hebrajskiego mašīah, które oznacza "namaszczonego". Określenie to pojawia się w Biblii jedynie w związku z imieniem Jahwe, co od razu powoduje jego teologizację. Z tego względu funkcje króla, kapłana i proroka, wiążące się z namaszczeniem, były opatrzone pieczęcią Boga, a pełnienie tych funkcji stawało się misją Bożą. To starotestamentalne dziedzictwo nie pozostaje bez znaczenia w kontekście imitationis Christi.
Właśnie ono wyznacza drogę, którą ma podjąć każdy ochrzczony - a więc namaszczony człowiek. Dlatego też mesjanizm katolicyzmu nie jest jedynie biernym "czekaniem", lecz aktywnym "oczekiwaniem" lub "czuwaniem": "Uważajcie i czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. […] Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie" (Mk 13: 33−37).
Stąd wynika misja każdego członka Kościoła, jak i całej wspólnoty. Aby łatwiej wyjaśnić jej indywidualny i kolektywny sens, można powiązać konkretne role z trzema istotnymi cechami człowieka - rozumem (prorok), godnością (król) i miłością (kapłan).
Rozum pozwala człowiekowi poznawać, ale też umożliwia dialog z innym. Misja prorocka zatem "zobowiązuje świeckich do tego, by z wiarą przyjęli Ewangelię i głosili ją słowem i czynem, demaskując śmiało i odważnie wszelkie przejawy zła" (CL: 14).
Godność jest osadzona w podstawowej prawdzie o człowieku: że jest on obrazem Boga (Rdz 1: 26). Paradoksalnie, świadomość własnej godności pozwala zachować pokorę - stan, w którym osoba staje w prawdzie wobec rzeczywistości. "Prawdziwa wielkość duszy jest w miłowaniu Boga i w pokorze […]. Pokora jest tylko prawdą" (Kowalska 2002: 511). Tylko osoba pewna siebie, to znaczy znająca podstawowy fakt − miłość Boga, jest w stanie uniżyć siebie. Królewska godność jest także niezbędna do skutecznego panowania nad stworzeniem.
Wreszcie zdolność do miłości dzięki przekroczeniu własnego pola widzenia pozwala człowiekowi związać się z innym, a następnie przekraczać siebie. Przekroczenie to ma mieć też charakter pozornego zaprzeczenia, to znaczy oddzielenia się od własnych pragnień, osobistych celów i ofiarowania siebie dla innych. Tak rozumiana miłość ofiarna jest fundamentem doczesnej działalności chrześcijanin i podstawą mesjanizmu. "Ze względu na swoje kapłaństwo Jezus samego siebie wydał na krzyżu i nieustannie ofiarowuje się w Eucharystii na chwałę Ojca, dla zbawienia ludzkości. Ludzie świeccy uczestniczą w urzędzie kapłańskim Chrystusa, gdyż jako wcieleni przez Chrzest w Chrystusowe Ciało łączą się z Nim w tej ofierze, ofiarowując siebie samych i wszystkie swoje uczynki (por. Rz 12: 1−2)" (CL: 14).
Całkowite wypełnianie tych trzech ściśle związanych ze sobą misji jest warunkiem koniecznym i wystarczającym naśladowania Jezusa Chrystusa. On sam bowiem doskonale zjednoczył w sobie te trzy mesjańskie "urzędy", wskazując sposób życia każdego swojego naśladowcy. Każda z powyżej wymienionych cech i związanych z nią aktów wiąże się z konkretną misją.
Jonasz
Rozum został nam dany po to, byśmy głosili to, co poznamy. Postacią reprezentującą misję prorocką może być Jonasz. Imię "Jonasz" pochodzi od hebrajskiego Ionah, co oznacza "gołąb". Ten prorok wzbraniał się najpierw przed wysłuchaniem nakazu Pana i do końca miał trudności z jego akceptacją. Jego historia pokazuje też, że Bóg zawsze znajdzie człowieka, którego powoła do wypełnienia konkretnej misji. Pośle go, aby głosił Słowo mimo wszelkich oporów. Dzięki Jonaszowi Niniwa nawróciła się, a Pan nie zesłał nań swej kary (Jon 3: 10). Zamiast jednak radować się z tego faktu, Jonasz pozostał niepocieszony, a nawet - oburzony (Jon 4: 9).
Jonasz był synem Amittaja. Imię to nie jest przypadkowe, hebrajskie àmitī oznacza bowiem "prawdę". Jonasz jako "syn prawdy" skutecznie nawrócił Niniwę, przy okazji stając się bohaterem wielu przygód i zostawiając dla naszej kultury opowieść o przedziwnej rybie. Jego historia pokazała też, że prawda nie może być tylko przekazywana - należy ją także odkrywać w sobie, aby uniknąć niesłusznego oburzenia ("nie podobało się to Jonaszowi i oburzył się", Jon 4: 1), depresji ("lepiej dla mnie umrzeć aniżeli żyć", Jon 4: 8) czy po prostu nieadekwatnej oceny rzeczywistości ("słusznie gniewam się śmiertelnie" Jon 4: 9). Typ przedstawiony przez Jonasza i innych biblijnych proroków stał się, przez namaszczenie, swoistym drogowskazem Chrystusa. Przez to też jego naśladowcy zobowiązani są do podążania tą drogą.
Co to oznacza? Misja prorocka jest nie tylko powołaniem do głoszenia dobrej nowiny, ale przede wszystkim do poznania samemu jej treści oraz do poznania samego siebie. Bardzo ważna jest też świadomość, że mimo daru, jakim jest przepowiadanie, praedicare, nigdy nie będziemy zdolni do całkowitego poznania prawdy. Taka pokorna i samokrytyczna postawa jest podstawą dialogu, warunkiem możliwości jego zaistnienia. Dialog bowiem nie może wymagać od innego bezwarunkowego przyjęcia głoszonej prawdy, nie może też zakładać pełnej wiedzy po którejkolwiek ze stron. Nie jest też tylko niezobowiązującą rozmową - jest czymś znacznie więcej: wymaga on bowiem otwarcia się na prawdę. Prorok może wymagać − od innych i od samego siebie − nie tyle poznania prawdy, co jej szukania. Być może gdyby Jonasz szukał prawdy o sobie i mieszkańcach Niniwy, a nie tylko - z łaską Boga - ją głosił, jego historia mogłaby się skończyć inaczej?
Dawid
Godność jest darem królewskim, danym po to, by człowiek kierował stworzeniem. Stworzenie należy tu jednak rozumieć dwojako - po pierwsze jako stworzony świat, rozumiany jako przestrzeń i to, co ją wypełnia: zwierzęta, rośliny i tak dalej. Kierowanie nim zostało powierzone człowiekowi jako królowi: "człowiek został wprowadzony na świat jako ostatni, nie jako coś bezwartościowego odrzuconego na koniec, ale by być królem poddanych od zarania swojego istnienia" (Grzegorz z Nyssy 2006: 56). Z drugiej strony stworzenie należy rozumieć jako samego siebie. Mamy kierować sobą, wychowywać się samemu. "Ludzie przeżywają swą chrześcijańską królewskość przede wszystkim poprzez duchową walkę, ażeby pokonać w sobie królestwo grzechu (por. Rz 6,12)" (CL: 14).
Postacią biblijną, która najlepiej przedstawia obraz rządzenia, jest król Dawid. Hebrajski rdzeń dwd oznacza między innymi kogoś ukochanego, członka rodziny, przyjaciela. Imię "Dawid" wskazuje więc na rolę miłości Boga do niego. Bardzo wiele wątków w Biblii dotyczy Dawida, właściwie w każdej księdze Pisma Świętego znajduje się jakieś mniej lub bardziej wyraźne odniesienie do niego.
Historia Dawida pokazuje aksjomaty chrześcijańskiego rozumienia rozwoju człowieka, jego życie jest bowiem historią największej miłości Boga i człowieka. Dawid "kocha ludzi ze swej wioski, kocha przyjaciół, kocha kobiety, kocha wojny, lecz Boga kocha ponad wszystko. […] «Miłuję Cię, Panie, Mocy moja». Jest to wielki refren życia Dawida, jego sekret" (Martini 1998: 18).
Ukochanie samego siebie, wynikające z miłości Stwórcy do człowieka jako szczytu stworzenia, jest podstawą realizacji naszej misji. Miłość własna polega nie na narcystycznym zapatrzeniu w siebie i hołubieniu fałszywego, wyidealizowanego obrazu własnego "ja", ale na przyjęciu tej prawdy o nas samych, jaką odkrywamy jako prorocy. Prawdą tą jest przede wszystkim znajomość własnej godności, ale też własnych granic. Ściślej mówiąc, mamy przyjąć nie tyle abstrakcyjną prawdę, co samych siebie w prawdzie - bowiem każdy człowiek jest podmiotem świadomym i wolnym, podmiotem osobistej godności (por. GS: 40). Zarazem jednak jesteśmy niedoskonali, zmienni, mamy swoje granice, a zatem także swoje słabości, braki, błędy i upadki − podobnie jak sam król Dawid.
Rolą króla jest kierowanie - aby królować, muszę znać swoją wartość: swoje dobre i złe strony. Tę wiedzę należy jednak odpowiednio przepracować - nabyć pokory. Pisząc o pokorze, pisarze chrześcijańscy podkreślają najczęściej uniżenie, wyrzeczenie się. Istotą tego "fundamentu wszelkiej cnoty" jest to, że pozwala ona stanąć w prawdzie wobec stworzenia, rzeczywistości. Pozwala zatem przyjąć otoczenie i samego siebie. Tylko król myjąc komuś nogi, nie traci swej godności (por. J 13: 1−15). Tylko król nie będzie musiał liczyć swych sukcesów, aby podnieść samoocenę (por. 1 Krn 21: 1−30). I król nie będzie też jak narcyz, wpatrzony w samego siebie, lecz będzie troszczył się o powierzone mu królestwo. Benedicere - król znający swoje dobra, nie pragnie nic więcej, lecz błogosławi to, co ma, samego siebie i przede wszystkim - Stwórcę.
Hiob
Zdolność do miłości wiąże się z ofiarą - dla Boga i innych ludzi. Obrazem tej miłości może być kapłani Aaron albo Melchizedech, jednak moim zdaniem jednym z najpełniejszych obrazów ofiarnej miłości jest Hiob. Wskazywał na to św. Augustyn w swoim komentarzu do księgi Hioba: "Urządzali [Hiob z rodziną - K. W.] ucztę każdego dnia (Hi 1: 4), tak długo, aż dopełniła się ich liczba. To jest oznaką miłości". Uczty były oznaką zarówno ich wzajemnej miłości, jak i miłości do Boga. A w innym miejscu: "I przyniósł sobie skorupę [glinianą], aby zeskrobywać nią krwawą ropę (Hi 2: 8). [Hiob] zapowiada, że przez mękę Pana zostaną zgładzone [dosłownie: zeskrobane] grzechy tych, którzy je wyznają".
Taką rolę Hioba można też odczytać z jednego z hebrajskich znaczeń jego imienia. Hebrajskie 'Iov może się bowiem odnosić do kogoś "bardzo zranionego" lub "bardzo znienawidzonego". Hiob przyjął swój stan, w którym został pozbawiony wszystkiego: począwszy od majątku i dzieci, skończywszy na nim samym - został "obsypany trądem złośliwym" (Hi 2: 7). Nie zbuntował się jednak, nie słuchał swej żony, która doradzała mu, by zaczął złorzeczyć Bogu i wreszcie umarł. "Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?" (Hi 2: 10). Hiob przyjmuje z pokorą to, co go spotyka. Choć jego dalsza historia pokazuje też momenty słabości, nigdy nie przestał on dostrzegać swych granic: rozpaczy, zwątpienia i buntu, "przykładając ludzką miarę do motywacji Stwórcy" (Frankl 1998: 132) w ocenie własnego stanu.
To cierpienie pozwoliło Hiobowi przekroczyć siebie tak, że mimo własnych zranień, mimo ogromnej nienawiści, której doświadczał za sprawą Szatana, ofiarował się, by poznać Boga, a następnie Go chwalić. "Dotąd znałem Cię ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem" (Hi 42: 5). Zdanie to pokazuje, do czego prowadzi ofiara, złożona z samego siebie swemu Stwórcy. Ofiara ta czyniona jest na wzór Chrystusa, który złożył ją na krzyżu. Każdy świecki też może uczestniczyć w kapłaństwie. Inaczej nie moglibyśmy się modlić słowami Koronki do Miłosierdzia Bożego: "Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo...". Sens takiej ofiary zawsze pozostanie nie do końca jasny, ze względu na przekroczenie pewnej granicy, za którą znajduje się to, co niepojęte. "Istotnym życiem człowieka jest egzystencja, a ostatecznym - transcendencja" (Frankl 1998: 118). Transcendencja zaś pozostawia nas w stanie, w którym możemy tylko jedno - śpiewać hymn pochwalny, laudare.
Wszystkie te trzy postaci - Jonasz, Dawid, Hiob - mniej lub bardziej zapowiadają Chrystusa. Wyznaczyli oni kierunek trzech misji Chrystusa, który wypełnił je doskonale. Świecki chrześcijanin ma się starać naśladować Chrystusa we własnych konkretnych uwarunkowaniach. Poprzez takie działanie − głoszenie, błogosławienie i chwalenie − pozwala wcielać się Bogu w swoje życie. Przez Jezusa Chrystusa zostaliśmy wraz z nim "wywyższeni" (Flp 2: 9) oraz "usynowieni" − "bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa" (Ga 3: 26).
Mamy więc typy - starotestamentalnych proroków, królów i kapłanów; mamy Archetyp - Jezusa. Mądrość polega na aplikacji tych modeli do naszej własnej, konkretnej rzeczywistości. I pamięci o roli łaski w podwyższaniu ludzkiej natury (Ef 3: 20−21).
Lud mesjański
Czy można rozumieć te trzy misje kolektywnie, a nie jedynie indywidualnie? W żadnym miejscu Starego Testamentu nie ma mowy o namaszczeniu wspólnoty - prorokami, królami i kapłanami byli wyłącznie konkretni ludzie. Święty Piotr powiada jednak do ochrzczonych: "Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, świętym narodem, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła" (1 P 2: 9). Każdy z członków Kościoła jest namaszczony i posłany do tych trzech misji. Kościół jest więc ludem mesjańskim.
Warto podkreślić, że tak rozumiany mesjanizm wyklucza jakikolwiek narodowy ekskluzywizm. Początkowo apostołowie − jak i dzisiaj Żydzi − myśleli o mesjaszu w kategoriach narodowych. Jednak czy jest możliwe takie myślenie o Chrystusie? "Głoście wśród narodów chwałę Jego, wśród wszystkich ludów cuda Jego" (Ps 96: 3). Kościół Chrystusa jest ponad podziałami rasowymi czy narodowymi, jest wspólnotą powszechną: katolicką.
Czy Polacy mogą się wcielać w Chrystusa? Czy mogą, niczym Jonasz, głosić skutecznie Dobrą Nowinę całej Europie? Albo inaczej: czy są jak Hiob, który mimo niewyobrażalnych cierpień nadal ufa Bogu? Czy wreszcie są jak Dawid, pewni swej wartości i misji, właściwie zarządzający dobrami? Sądzę, że należy być bardzo ostrożnym w utożsamianiu roli konkretnej wspólnoty z misją Chrystusa. Wydaje mi się, że powinniśmy przede wszystkim spoglądać na samych siebie, nie żądając od swych rodaków bezwarunkowego przyjmowania trudnego brzemienia. Z drugiej strony nie możemy jedynie czekać i być widzami "niebiańskiego spektaklu" − Bóg nie zrobi za nas wszystkiego.
Skomentuj artykuł