Między pouczeniem a krytyką
Wokół uczynku miłosierdzia: Nieumiejętnych pouczać
Z ks. Jackiem Stryczkiem, duszpasterzem ludzi biznesu, prezesem Stowarzyszenia Wiosna, twórcą Szlachetnej Paczki, rozmawia Agnieszka Toczko-Rak.
W treści jednego z uczynków miłosierdzia co do duszy mamy dwa słowa: "nieumiejętni" i "pouczać". Zacznijmy od słowa "pouczać". Co ono, zdaniem Księdza, znaczy?
Możemy przyjąć dwa kierunki. Pierwszy jest taki: "Ty mały ośle, ja ci powiem, jak masz żyć!". Czyli nastawienie z góry, kiedy ktoś ma poczucie przewagi. Drugi, który oczywiście ja bardziej lubię, polega na tym, że kiedy człowiek gdzieś tam się zagubi, to zaczyna być otwarty na przyjmowanie wskazówek, porad. Uważam, że jest taka przestrzeń, która w ludziach się pojawia, kiedy są gotowi przyjąć radę z zewnątrz.
A kto powinien pouczać? Wszyscy czy wybrani?
Ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedna grupa to taka, że jak coś robią, to im wychodzi, a druga grupa to taka, że jak robią, to robią. Pouczać powinni zatem ci, którzy jak robią, to im wychodzi, czyli są mądrzy. Bo z jakiegoś powodu właśnie są takie dziwne osoby, które jak coś robią, to im wychodzi, czyli wśród tysięcy różnych informacji, zmieniających się okoliczności, ludzi, których nie da się do końca szybko poznać, potrafią podejmować decyzje, które prowadzą do szczęśliwego końca. I to są osoby, które zostały nominowane do tego, żeby pouczać.
Przejdźmy do drugiego słowa, "nieumiejętni". Kim są? Jacy są?
Cóż, głupoty na tym świecie co niemiara… Moim zdaniem jest kilka poziomów głupoty. Przykładowo taki, przedstawię to obrazowo. Jestem inżynierem, więc niejako technicznie używam słowa "popieprzony". "Popieprzony" to taki, który mógłby zrobić normalnie, ale nie potrafi. W związku z tym zawsze po tym, co zrobił, ma kłopoty. Na przykład taka sytuacja: rodzina nie umie zarabiać, mąż i żona. Ponieważ nie potrafią zarabiać, to nie wiedzą, co zrobić, więc zaczynają pożyczać. I nie dość, że nie potrafią zarabiać, to jeszcze mają długi, których nie potrafią spłacić. Załóżmy, że potem ktoś się ulituje nad nimi i spłaci im te długi. Prawdopodobnie, jak im spłaci te długi, to ta rodzina, widząc, że ma zerowy stan - ale przypominam, nadal nie umie zarabiać − znowu zaciągnie te same długi. Tak. Niestety, to duży problem wielu osób…
Istnieje też inny poziom, już bym nie nazwał głupoty, ale bardziej właśnie nieumiejętności. Załóżmy, że ktoś wychował się w rodzinie, w której były patologiczne relacje między rodzicami, i na bazie doświadczeń życiowych nie potrafi budować zdrowych relacji. Chciałby, ale nie potrafi. Po prostu nie wie, jak to się robi, nie wie, co się robi konkretnie, żeby to była zdrowa relacja. To jest taka bardzo naturalna sytuacja do pouczenia. Podpowiedzenia, jak to się robi, żeby zbudować zdrowe relacje.
Ale jak umiejętnie pouczać nieumiejętnych? Czego należy się w takim pouczaniu wystrzegać?
Odpowiem na przykładach. Niedawno rozmawiałem z pewną znaną osobą z zacięciem społecznym. Opowiadała, jak od trzech lat pomaga rodzinie. Często im przywozi rzeczy, pewnie każdy by chciał mieć jej rzeczy, wiadomo, top modelka… I ze zgrozą patrzy, jak oni funkcjonują. Co prawda ta matka opiekuje się dziećmi, ale mąż cały czas siedzi w domu, brak dochodu, zaczęli wpadać w długi. I ona do nich przychodzi z ciuchami i zaczyna ich pouczać, a przecież wiadomo, że ci ludzie pochylą głowy przy pouczeniu, biorąc pod uwagę, że to jest bardzo niski koszt tego, że znowu im przywiezie jakąś pomoc. I że nie są w ogóle otwarci, żeby zmienić swoje życie. Tak nie należy robić.
Dokładnie taka sama sytuacja jest w przypadku niektórych księży. Krzyczą z ambony na ludzi, jak ludzie mają żyć, ale to jest niespójne z tym, jak ci księża funkcjonują na co dzień. Powinni robić tak, jak mój znajomy na Żywiecczyźnie, ksiądz Władysław Zązel. Jak trafił do swojej parafii i zobaczył, jaki jest w niej poziom alkoholizmu, to zaczął ciężko z tymi ludźmi pracować. Wygłaszał na ten temat kazania, owszem, ale to był jeden z elementów jego pracy. Przede wszystkim sam dawał przykład: wprowadził zasadę wesel bezalkoholowych, z dodatkowymi motywacjami. W ogóle masę różnych rzeczy zrobił w tej wsi. On nie mówił − on o tych ludzi walczył. I okazało się, że w dużej mierze problem alkoholizmu został po pewnym czasie zniwelowany. Ksiądz Zązel jest z pewnością takim bohaterem, osobą, która nie bała się być blisko ludzi i szukać rozwiązań.
Czy w Wiośnie nieumiejętnych się poucza? Jak to się robi?
W Wiośnie, w pracy, poucza się nieustająco [śmiech]. Generalnie Wiosna jest, jako miejsce pracy, definiowana w ten sposób, że jeżeli mamy pomagać ludziom, to u nas muszą być ludzie, którzy są sprawczy i sprawni, dojrzali. To taki paradoks, bo czasami mówi się, że w Kościele w centrum są ubodzy i to oni mają zająć centrum, czyli zacząć rządzić. Wyobraźmy siebie, paralelnie, szpital, w którym chorzy są w centrum, czyli w dyżurkach lekarskich. Masakra. W dyżurkach muszą być przecież lekarze, którzy koncentrują się na pomocy słabym, chorym! Dlatego też mamy taką zasadę w Wiośnie, jako w pracy, że przyjmujemy tylko ludzi sprawnych i sprawczych, czyli takie osoby, które po przyjęciu informacji zwrotnej potrafią się skorygować. Mamy kulturę informacji zwrotnej albo kulturę, jeżeli ktoś nie potrafi się skorygować, kończenia współpracy, bo odpowiedzialność, która spoczywa na nas jako na zespole, który podejmuje tak wielkie wyzwania, jest ogromna.
I ci sprawni ludzie później sprawnie pouczają nieumiejętnych?
Tak. Ale nasz program pomocowy jest czymś innym, czymś znacznie więcej niż pouczaniem nieumiejętnych. Bo pomagać jest trudno, znacznie trudniej niż pouczać. Przecież gdyby było łatwo pomagać, chociażby dzieciom, które są najgorszymi uczniami w szkole, to wszyscy by to robili! I to właśnie, co nas charakteryzuje, to to, że my działamy bez dogmatu. Chcemy, żeby dziecko, które doświadcza w szkole porażek, poradziło sobie w życiu. Metodą prób i błędów staramy się wypracować metodologię, dzięki której w tych dzieciach zaszczepimy ziarno sukcesu i umiejętność, jak sobie radzić w życiu. Nie jest absolutnie czymś oczywistym, jak to działa.
Jeszcze raz powtórzę: jakby to było proste i oczywiste, to wszyscy by tak robili. Ogólnie tendencja europejska, ta socjalistyczna, jest taka, żeby przekazywać pieniądze na potrzebujących, a w praktyce często te pieniądze utrzymują tych ludzi w ich bezradności. I wydaje mi się, że nasza metodologia: "w krótkim czasie pomóc ludziom się zmotywować i odnaleźć w życiu" jest na rynku unikatowa. To prawdziwe pouczanie nieumiejętnych.
A w ujęciu katechizmowym, chrześcijańskim umiejętność pouczania jest darem, łaską? Została nam dana i dzielimy się nią?
Wyobraźmy sobie, że ktoś jest sam i podejmuje decyzje albo że jednak ma kogoś bliskiego, z kim może te decyzje konsultować. Rozumiem, że jeżeli człowiek współpracuje z Bogiem, to ma jeszcze jakby tę drugą "osobę", z którą może się dogadać, coś zrozumieć, coś zobaczyć szerzej, inaczej, i podjąć decyzję. W moim przypadku większość metodologii, które stosuję odnośnie do pouczania nieumiejętnych, ma swoje źródło w Ewangelii. Ja na takie rozwiązania nie wpadłem, nikt mnie tego tak nie nauczył. Ja sam się tego nauczyłem, studiując Ewangelię. Plus rozumiem, że życie duchowe dodatkowo sprawia, iż pojawiają się nowe idee, nowe aspiracje. Tak, w coś takiego wierzę. Więcej: jestem przekonany, że tak jest.
Czy powinniśmy uczyć się, przygotowywać do umiejętnego pouczania? Co powinniśmy w tym celu robić?
Tylko dwie rzeczy. Jedna to podążać drogą tych osób, które jak coś robią, to im wychodzi, bo to jednak doświadczenie buduje, konstruuje człowieka. Druga, trzeba rozwijać swoje zdolności interpersonalne i generalnie, na przykład, wiedzieć, na czym polega zdrowa komunikacja, czyli co to znaczy, żeby w zdrowy sposób przekazywać informację zwrotną. Moja przemiana w życiu - już po na wróceniu - polega właśnie na tym, że wcześniej bym wyskoczył z tym, żeby kogoś pouczyć, a dzisiaj potrafię czekać, aż ktoś jest gotowy, żeby przyjąć informację. Nawet w Wiośnie pytam: czy chcesz, czy jesteś gotowy na informację zwrotną? I nie wiadomo, co ta osoba ma powiedzieć, bo jak można powiedzieć "nie", ale przynajmniej się pytam [śmiech].
Wróćmy jeszcze do tego ewangelicznego nurtu. Czy Jezus pouczał, a jeśli tak, to w jaki sposób to robił? I jakie z tego wnioski płyną dla nas?
Pouczał. I to na trzech poziomach. Mówił na przykład: "Idź, a od tej chwili już nie grzesz!" (J 8, 11) − to jest właśnie taki moment, kiedy kogoś ratuje i ta osoba, rozumiem, jest otwarta i za tym podąża. Ale jest jeden bardzo ciekawy przypadek, kiedy osoba pouczana nie była otwarta na pouczenie. To przypadek paralityka, który trzydzieści osiem lat czekał na to, że się sadzawka Owcza, Betesda, poruszy, ale nie było człowieka, który by go tam po tym poruszeniu wniósł (por. J 5, 1−18). To jest w ogóle bardzo ciekawa historia, ponieważ jakim trzeba być "kijem", za przeproszeniem, żeby przez trzydzieści osiem lat, będąc w potrzebie, nie znaleźć nikogo, kto by mógł pomóc!
Jezus go uzdrawia i każe mu wziąć łoże. Ale to był akurat szabat. Żydzi dopadli tego gościa i mówią: "Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża" (J 5, 10). Jezus go potem spotyka i mówi mu: "Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło" (J 5, 14). I on po tym spotkaniu − oczywiście w zamieszaniu, gdy został uzdrowiony, nie zauważył w ogóle, kto go uzdrowił, no bo był "kijem" po prostu − jak tam do niego Jezus podszedł w tłumie i powiedział mu: "Nie grzesz już więcej", to zaraz poleciał, doniósł na Jezusa do Żydów. Widać, jaki to był człowiek! I taką historię mamy o nieskutecznym pouczaniu.
Podobnie jest też, tak jeszcze dopowiadając, z Piłatem. Jezus mówi do niego: "Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry" (J 19, 11). I Piłat na to pouczenie też nie reaguje właściwie.
Te trzy obszary pouczania Jezusa to…?
Po pierwsze, Jezus naucza tłumy, czyli przekazuje informacje o tym, jak udanie można żyć. Mówi do tłumów. Po drugie, w sposób pogłębiony pracuje z apostołami i uczniami. Na przykład w przypowieści o siewcy (por. Mt 13, 1−23). I po trzecie, w sytuacjach już takiej interakcji, chociażby z Nikodemem (por. J 3, 1−21), takiego bezpośredniego kontaktu; włącza tu element ukierunkowujący ku lepszemu życiu.
Pouczając, możemy być postrzegani jako wywyższający się, przemądrzający, lepiej wiedzący. Jak uniknąć takich etykietek?
Jak mówił ksiądz Edward Staniek, jeżeli włożysz komuś perłę do porannego pantofla, to gdy wstanie i założy kapcie, to będzie go uwierała, więc się wkurzy i ją wywali. Krótko mówiąc: nie należy dawać ludziom tego, czego nie chcą. Jak ktoś ma te wszystkie mądre pouczenia, to powinien poczekać na sytuację, w której należy to zrobić. Nigdy nie należy się narzucać, nawet wtedy, gdy masz najlepszą z możliwych rad. Często ludzie widzą, na przykład, że ktoś fatalnie funkcjonuje czy żyje, i tak mu się narzucają, ale ta osoba nie jest na to otwarta, i im bardziej ktoś narzuca się z pouczeniami, to tym bardziej ta osoba się blokuje. Ja bym powiedział, że aby pouczać nieumiejętnych, trzeba umiejętnie to robić, czyli trzeba wiedzieć, kiedy i jak to się robi.
To teraz odwrotna sytuacja: jak przyjmować pouczenia? Z pokorą, polemizować, cieszyć się, złościć?
Normalnie. Jeżeli pouczenie jest informacją zwrotną czy wskazaniem drogi, to przyjąć normalnie. Jeżeli jednak ktoś się nam narzuca, to trzeba mu wyznaczyć granice i powiedzieć: "Nie! Ja nie chcę tak współpracować!". Jeżeli nie godzimy się na to, by ktoś ingerował w nasze życie, to powinniśmy takie granice wyznaczać. Na przykład czasem bywa, że rodzice pouczają dzieci, chociaż te mają pięćdziesiąt lat. No w ogóle o co chodzi?! Trzeba w takiej sytuacji po prostu powiedzieć: "Nie życzę sobie".
Czy Ksiądz nieumiejętnych poucza? Jak to robi?
Na bieżąco [śmiech]. Właściwie jedyną rzeczą, którą się zajmuję, jest to, żeby ludzi przekierować na ich rozwój. No może nie jedyną, ale jedną z. A to, że się to dokonuje na różne sposoby, czy przez inspirację, czy przez działania, czy przez projekty, to są jakby różne rzeczy. Czemu mnie to kręci? Sam tego nie wiem. Lubię być w środowisku rozwiniętych ludzi.
A czy Ksiądz przyjmuje pouczenia? W jaki sposób?
Przyjmuję. W normalny. To znaczy ja w ogóle pożądam informacji zwrotnej, jeśli tylko jest merytoryczna. Często na przykład pytam: "Jak kazanie?" − i można powiedzieć, że było złe − "Jak coś mi tam wyszło?", "Jak konferencja?". Ja ogólnie monitoruję prawie wszystko, co robię. Wszędzie, gdzie potrafię użyć jakiegoś narzędzia badawczego, żeby sprawdzić, jaki jest rezultat tego, co robię, jak funkcjonuję, to używam. To dla mnie źródło rozwoju.
Jak we współczesnym świecie zdobyć się na odwagę pouczenia, gdy wokoło nawołuje się do pewnej obojętności i ta obojętność przybiera różne maski: czasami jest to tolerancja, czasami skupienie na sobie, niewtrącanie się w cudze sprawy?
Nie wiem. Ja chyba tego współczesnego świata tak jednobrzmiąco nie rozumiem. Są bardzo różne tendencje i zjawiska. Natomiast mieliśmy bardzo ciekawe doświadczenie. Parę lat temu moi studenci przygotowywali do bierzmowania młodych ludzi. Wymyśliliśmy to na zasadzie, że były małe grupy, które pracują ze studentami, warsztatowo. Nagle okazało się, że dla większości tych młodych ludzi nasi liderzy to osoby, które najbardziej w ich życiu się nimi interesowały! Takiego zainteresowania nie mieli ze strony swoich rodziców, ze strony szkoły tym bardziej, i w ogóle od nikogo. I dla mnie to był przykład - jeżeli mówimy o współczesnym świecie - ogromnej posuchy w obszarze budowania relacji, z poziomu których pouczenie ma sens. To w ogóle jest niesamowite.
Z moich obserwacji wynika, że są osoby, które potrafią stworzyć środowiska z bardzo dużą interakcją, ale wiele osób żyje między ludźmi jak na pustyni. I nawet jakby się chciało informację zwrotną, to nie ma od kogo jej dostać, a gdyby chciało się pouczenie, to też nie ma kogo spytać…
A jak odróżnić pouczenie od krytyki? Gdzie jest granica między tymi dwoma pojęciami?
Powiedziałbym tak: w pouczeniu najważniejsze jest dobro tej osoby, a w krytyce − żeby ktoś przeniósł negatywne emocje. Inny jest cel. Krytyk to osoba, którą często coś wkurza i musi to powiedzieć, ale to nie ma na celu jakiegoś dobra, tylko on po prostu ma taką potrzebę, żeby to powiedzieć. Dlatego też pouczenie, prawdziwe pouczenie, którego celem jest dobro drugiej osoby, jest delikatne i wrażliwe. Adekwatne do sytuacji.
Już omówiliśmy, co z pouczenia wynika dla pouczanego, a co zyskuje na tym pouczający? Czy w ogóle coś zyskuje?
Jeżeli pouczony będzie fajniejszy, to będzie fajniej na świecie. Ja uwielbiam mieć wokół siebie fajnych znajomych i uwielbiam, jak się ludzie rozwijają. Można pouczać, żeby kogoś uzależnić, można pouczać, żeby na kimś się wyżyć, a można po to, żeby ta osoba weszła potem w relację partnerską.
Ostatecznie: powinniśmy pouczać czy nie powinniśmy?
Tak. To jest jeden z elementów praktykowania miłości.
Skomentuj artykuł