Oni też są Kościołem

"List" luty 2010

Prawie nie spotkałem wśród żyjących w związkach niesakramentalnych człowieka, który nie miałby przykrych doświadczeń. Są obrażani głównie przy okazji kolędy albo załatwiania spraw związanych z chrztem dziecka. To takie urzędowe chamstwo. Z o. Józefem Puciłowskim, dominikaninem, historykiem i duszpasterzem rozmawia redakcja LIST.

"List": Zawsze zajmował się Ojciec historią, jest dyrektorem Dominikańskiego Instytutu Historycznego, ale kiedyś prowadził też Ojciec duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych. Lepiej powiedzmy: związków niesakramentalnych, obecnie w Polsce używa się właśnie takiego określenia. Tak, to prawda, a zaczęło się zupełnie niepozornie.

o. Józef Puciłowski: W latach 80. ówczesny prowincjał postanowił posłać dominikanów do Szczecina, by i tam rozpoczęli działalność duszpasterską. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, nie mieliśmy gdzie mieszkać - nie było tam jeszcze klasztoru ani niczego na kształt plebani. Dzięki uprzejmości bardzo miłych i dobrych ludzi, Marii i Roberta Waliszewskich, mogliśmy zamieszkać w ich czterech pokojach, podczas gdy oni sami przebywali gdzieś wAfryce Południowej. Żyliśmy tak chyba z pięć lat. Do czasu, kiedy nasi gospodarze wrócili, udało nam się coś wybudować. To właśnie przez Marię i Roberta, którzy – uwaga, proszę się nie gorszyć - żyli bez ślubu kościelnego, zaczęła się moja „przygoda" z duszpasterstwem związków niesakramentalnych. Państwu Waliszewskim bardzo zależało na Panu Bogu i walczyli o to, żeby zorganizować pomoc dla rodzin znajdujących się w podobnej do nich sytuacji. Byli animatorami pierwszych spotkań, zapraszali ludzi, dbali o oprawę liturgii. Mieliśmy też spotkania wyjazdowe, a nawet rekolekcje u zaprzyjaźnionych szczecińskich sióstr karmelitanek. Takie były początki.

DEON.PL POLECA

W tej chwili nie zajmuję się już taką formą duszpasterstwa, ale jestem czasem proszony o głoszenie rekolekcji dla takich osób. Organizowałem je kiedyś z ks. jezuitą Mirosławem Paciuszkiewiczem i ks. pallotynem Janem Pałygą - duszpasterzami par niesakramentalnych. Jest spore zapotrzebowanie na takie spotkania. Pamiętam, jak na pewnych rekolekcjach - było na nich chyba z 80 par - podczas modlitwy wiernych ktoś podał intencję, która zabrzmiała nieco dwuznacznie: „Oby nas było jeszcze więcej". Rozumiem, o co chodziło... Dobrze, żeby takie osoby przychodziły do kościoła, ale żeby ich było więcej, to może lepiej nie!

Niektórzy w ogóle nie chcą przyjąć do wiadomości, że ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych wciąż są w Kościele. Zawarcie powtórnego ślubu cywilnego nie wiąże się przecież z ekskomuniką.

Oczywiście, że nie. Osoby te są jednak w specyficznej sytuacji - są suspendowane. Człowiek suspendowany - czyli „zawieszony" w określonych czynnościach - jest dalej w Kościele, nie może jednak korzystać z pewnych sakramentów, w tym wypadku ze spowiedzi (nie dostanie rozgrzeszenia) i w konsekwencji z Komunii św.

Wydaje mi się - choć nie jestem pewien - że negatywny stosunek do związków niesakramentalnych jest charakterystyczny dla pewnej grupy księży. Doświadczyłem tego zaraz po święceniach. Posłano mnie do Gdańska i tam też po raz pierwszy chodziłem po kolędzie. Przed pójściem do ludzi otrzymaliśmy kartki, które podczas odwiedzin ksiądz powinien wypełnić. Na niektórych było napisane: „Nie wchodzić! Wiaruśnicy!". Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy. Okazało się, że w kościelnym slangu „wiaruśnicy" to ludzie żyjący „na wiarę", czyli bez ślubu kościelnego. Sugerowano nam, by te mieszkania omijać. Państwo w tej Redakcji trochę mnie znacie, więc domyślacie się, że zrobiłem zupełnie inaczej. Chyba trochę przedobrzyłem, bo syn jednej z par, które wtedy odwiedziłem, został potem księdzem.

W małych miejscowościach czy na wsiach parom niesakramentalnym trudniej jest żyć niż w dużych miastach, w których łatwiej o anonimowość. Podejście ludzi jednak się zmienia. Dzisiaj w każdej diecezji jest ośrodek, który zajmuje się związkami niesakramentalnymi. Za moich młodych lat było trudniej. Zdarzało się, że w niektórych miejscowościach na pytanie naszych ojców, czy można by stworzyć taką wspólnotę, biskupi odpowiadali, że nie widzą potrzeby, bo w ich diecezjach takich problemów nie ma. Podejrzewam, że byli nieświadomi problemu.

Czy został wydany jakiś nakaz, np. Episkopatu, aby tworzyć takie duszpasterstwa, czy jest to raczej inicjatywa ludzi świeckich?

Nigdy nie słyszałem o odgórnym zaleceniu, wiem natomiast, że są diecezje, w których problem ten został potraktowany z należytą uwagą. Np. w Archidiecezji Szczecińskiej, wtedy kiedy tam mieszkałem, Kuria była bardzo życzliwa. Gdy pisałem zaproszenia na tego typu spotkania, ksiądz kanclerz bardzo chętnie je podpisywał i rozsyłaliśmy je do parafii. Księża na ogół czytali je podczas ogłoszeń parafialnych. Dochodziły mnie jednak słuchy, że niektórzy proboszczowie je bojkotowali. Byli zdania, że jeżeli ktoś żyje bez ślubu kościelnego, to „won z Kościoła!"

Jestem przekonany, że w regionach takich jak Archidiecezja Szczecińska, gdzie - o ile wiem - jest 25% communicantes (przyjmujących Komunię podczas niedzielnej Mszy), wrażliwość jest inna niż w regionach o silnych tradycjach katolickich, gdzie wszyscy są przekonani, że „rozwodników" nie ma.

Niektórzy próbują argumentować, że przez zakładanie duszpasterstw związków niesakramentalnych Kościół pośrednio daje przyzwolenie na taki sposób życia.

Przecież my nie mówimy, że związki niesakramentalne są dobre - one są złe. Pan Jezus przyszedł jednak, żeby leczyć zło. Tym ludziom trzeba pomóc zrozumieć ich sytuację i ułatwiać im wychowanie dzieci po katolicku. Łatwo jest potępić widoczny grzech, ale może trzeba najpierw przypatrzyć się naszym grzechom niewidocznym, a dopiero potem oceniać innych.

Miejscem grzesznika jest Kościół. Trzeba robić wszystko, żeby ludzie ci czuli się jego częścią, mimo że są pozbawieni dostępu do niektórych sakramentów. Już nie mówię o tym, że każdy przypadek jest inny, a wszystkie są bardzo bolesne. Potrzeba dużej delikatności. Jeśli ksiądz nie grzeszy mądrością, może jeszcze przysporzyć cierpienia. Nie wolno wyrokować zbyt łatwo, bez wniknięcia w konkretną sytuację.

Prawdą jest jednak, że niełatwo zmienić ludzką mentalność. Kiedy o. Roman Dudak, kapucyn, kilkadziesiąt lat temu zaczął prowadzić w Gdańsku rekolekcje dla par niesakramentalnych, biskup pewnej diecezji, do której został zaproszony przez braci kapucynów, wezwał go do siebie, kazał wyrecytować „Wierzę w Boga Ojca" i wyrzucił za drzwi. Przełożeni zakonni poparli go jednak i zachęcali nadal do prowadzenia rekolekcji. Takie były początki.

Trochę się chyba zmieniło od tego czasu?

Do zmiany podejścia do związków niesakramentalnych przyczynił się bardzo Jan Paweł II, ogłaszając w 1981 r. adhortację Familiaris consortio. Poniekąd z doświadczenia wiedział, że to bardzo ważny problem Kościoła. Przecież wielu z tych, którzy do niego przychodzili, żyło właśnie w takich związkach. Czytałem niedawno wywiad ze Stefanem Mellerem, który opowiadał, że papież podarował mu w czasie audiencji różaniec i powiedział: „dla tej najbliższej panu osoby". A to na pewno nie była żona Mellera, bo przecież był rozwodnikiem. Wspomina, że bardzo się wtedy wzruszył: „Myślałem, że spadnę z krzesła".

Pamiętam też pewne zdarzenie z moich duszpasterskich czasów. Spotkania dla niesakramentalnych, które organizowałem, rozpoczynały się od rozmowy na jakiś konkretny temat. Następnie odprawiałem Mszę św., w czasie której nie przystępowałem do Komunii od razu, tylko klękałem lub siadałem z boku, a wszyscy adorowali Najświętszy Sakrament. Po pewnym czasie spożywałem Komunię, a po mnie jedna z par, która mogła, ponieważ żyła w czystości. Innych prosiłem, aby przyjmowali Komunię duchowo, tak jak zachęcał papież. Na jednej z takich Mszy był obecny pewien młody ksiądz. Po Mszy podszedł do mnie i powiedział: „Jakim prawem zachęca ksiądz do przyjmowania Komunii św. duchowej?". Odpowiedziałem mu: „Ani ja, ani ksiądz, ani nawet papież nie ma prawa zabronić nikomu przyjmowania Komunii św. duchowej, bo tylko Bóg wie, co siedzi w sercu człowieka". Powołałem się na Familiaris consortio. Odparł na to, że pisał pracę magisterską na ten temat i nie przypomina sobie niczego takiego. Mówię mu więc, że albo promotor był niemądry, albo on, i na tym skończyła się nasza rozmowa. Po jakimś czasie zadzwonił ów promotor z pretensjami, pytając mnie, jak mogłem coś takiego powiedzieć. Opowiedziałem mu więc całą historię, a on odłożył słuchawkę. Wiedział, że to ja miałem rację. A ów ksiądz na szczęście zmądrzał i teraz jest bardzo dobrym duszpasterzem.

Jeszcze raz powtarzam: nie twierdzę, że ci ludzie żyją dobrze. Ale od czego jesteśmy my, księża? Od tego, żeby pomóc ludziom utrzymać więź z Panem Bogiem.

Wróćmy jeszcze do duszpasterstwa, które Ojciec prowadził. Jacy ludzie przychodzili na spotkania?

Przeważnie mieli już za sobą jeden związek, ale żyli w drugim - cywilnym. Tacy, którzy mieli wcześniej ślub cywilny i nic nie stało na przeszkodzie, by teraz wzięli kościelny, raczej nie przychodzili. Ci ostatni często myślą o uregulowaniu swoich spraw, gdy na świat przychodzą dzieci, zwłaszcza kiedy chcą je ochrzcić. Tutaj, w Krakowie, często żenię ich i chrzczę ich dzieci w kaplicy akademickiej.

Niestety, ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych często są obrażani... Zdarzyło się kiedyś, że ksiądz wyrzucił kilkunastoletniego chłopca z grupy ministranckiej tylko dlatego, że jego rodzice mieli wyłącznie ślub cywilny. Znam tego chłopca, jest teraz bardzo negatywnie nastawiony do owego księdza i trudno mu się dziwić. W końcu nakłoniłem jego rodziców, by wzięli ślub kościelny. Strasznie się namęczyłem, ale się udało!

Inny przypadek miałem we Wrocławiu. Na Mszy, którą odprawiałem, było chyba 300 osób, czyli ok. 150 par niesakramentalnych. Z przodu usiedli pan z panią, którzy od razu wydali mi się podejrzani. Ojciec Tomasz, mój współbrat, powiedział: „Uważaj, oni są z radia...". Kiedy zacząłem mówić do zgromadzonych, że Pan Bóg ich kocha, ci państwo patrzyli na mnie z oburzeniem. Po Mszy oświadczyli, że żyją w bliskości z Panem Bogiem i są świetnym małżeństwem. Do mnie zwrócili się z wyrzutem: „Jak ojciec może mówić, że Bóg ich kocha? Przecież to są grzesznicy!". Trzysta osób siedziało za ich plecami i słuchało tego, co mówili. Powiedziałem spokojnie: „Proszę Państwa, jest tyle kościołów, skoro Państwo źle się tutaj czują, to bardzo proszę wyjść i nie przeszkadzać".

Trudno poczuć się częścią Kościoła osobom, które spotykają się z taką wrogością...

Prawie nie spotkałem wśród żyjących w związkach niesakramentalnych człowieka, który nie miałby przykrych doświadczeń. Są obrażani głównie przy okazji kolędy albo załatwiania spraw związanych z chrztem dziecka. To takie urzędowe chamstwo.

Ludzka głupota nie zna granic! Rok temu ktoś przyprowadził do mnie swoją babcię. Mieszkała w podkrakowskiej wsi; kiedyś wyszła za mąż, ale miała tylko ślub cywilny. Teraz miała 80 lat, a jej mąż nie żył już od lat 30. Zdumiałem się bardzo, gdy usłyszałem, że miejscowy ksiądz przez cały czas od śmierci męża nie dawał jej rozgrzeszenia ani nie udzielał Komunii św., argumentując, że kiedyś żyła w niesakramentalnym związku. Skandal! Z tego można było zrobić aferę. Męża dawno pochowała, a na rozgrzeszenie czekałaby pewnie do śmierci. Skąd się bierze taka ignorancja? Może z niedouczenia, może z obawy przed zgorszeniem, ale to żaden argument.

Czy Ojciec namawiał kiedyś kogoś do powrotu do małżonka z poprzedniego związku albo do starania się o stwierdzenie nieważności tegoż związku?

Zazwyczaj starałem się pokazywać możliwości. Zapraszałem czasem specjalistę od prawa kanonicznego i mówiłem danej parze, że może trzeba się postarać o stwierdzenie nieważności pierwszego małżeństwa. O ile wiem, były przypadki takiego stwierdzenia, ale proces ten raczej trwa dość długo.

Informowałem też o możliwości mieszkania razem, ale bez współżycia. Owszem, zdarzały się wzruszające momenty, gdy niektórzy się na to decydowali. Namawiałem też wszystkich, by uczęszczali na niedzielną Mszę św., a jeśli byli obrażani w swoim parafialnym kościele, sugerowałem, by chodzili gdzie indziej. Zapraszałem na spotkania innych duszpasterzy, np. ks. Paciuszkiewicza czy ks. Pałygę, żeby widzieli, że są również inni księża, którym na nich zależy.

Wspomniał Ojciec, o możliwości życia bez seksu. Czy to nie są zbyt duże wymagania?

To oczywiście heroizm. Skoro jednak niektórym się udaje, to znaczy, że jest to możliwe.

Nakłaniał Ojciec do tego?

Mówiłem, że jest taka możliwość. Publicznie nakłaniać do niczego nie mogę. Podczas spowiedzi można, a nawet trzeba! Ale w zwykłej, pobieżnej rozmowie nie wypada mi w ten sposób ingerować w czyjeś sumienie.

A jeśli ktoś się zdecyduje na takie życie?

Taka para powinna pójść do swojego proboszcza i podczas spowiedzi albo poza nią powiedzieć, że ma takie postanowienie. Jeśli obiecają, że nie będą współżyli, mogą spokojnie otrzymać rozgrzeszenie i przystępować do Komunii św. Decyzja na życie w czystości jest kwestią sumienia. Ksiądz radzi wtedy zazwyczaj, by na Mszę chodzić do innego kościoła, żeby nie wprowadzać zamętu wśród wiernych.

Znam takich ludzi. Często kiedy się już zdecydują na takie życie, bardzo mocno trzymają się swoich postanowień. Kiedyś podczas rekolekcji we Wrocławiu wstał pewien pan i dał świadectwo, że żyją z żoną w taki sposób już od kilku lat i bardzo wiele im to daje. Wierzę, że mówił prawdę.

Teologia prawosławna dopuszcza drugie małżeństwo, dlaczego nasza nie?

Myślę, że Kościół katolicki jest po prostu konsekwentny. Pan Jezus powiedział: Co Bóg złączył na ziemi, człowiek niech nie rozdziela (Mk 10, 2). To jest nie tylko prawda ewangeliczna, ale też praktyka Kościoła zachodniego, dość obostrzona od czasów trydenckich. Warto wiedzieć, że nie zawsze wyglądało to tak jak teraz.

Skoro nie zawsze tak było, to może kiedyś Kościół dopuści rozwodników do sakramentów?

Myślę, że nie, ale to jest moje zdanie. Niektórzy księża, np. w Afryce czy w Irlandii, dopuszczają taką możliwość. Spotkałem też takiego, kiedy byłem wikariuszem generalnym dominikanów na Węgrzech. Sekretarz naszej Rady Wikariatu - który zresztą już nie jest w zakonie, ale jest dalej księdzem - dopuszczał do sakramentów pewne małżeństwo żyjące bez ślubu kościelnego. W sobotę przychodzili do spowiedzi, w niedzielę przystępowali do Komunii św., potem żyli sobie „spokojnie" i w sobotę znów przychodzili do spowiedzi. Mało nie spadłem z krzesła, gdy po ośmiu latach dowiedziałem się, że są parą niesakramentalną.

Nie sądzę, żeby Kościół zmienił nauczanie w tej kwestii. Dzięki Bogu od kilkuset lat trzyma się tradycji, owszem, rozwija nauczanie, ale w pewnych sprawach na pewno nie powinien ustępować, bo nie może!

o. dr Józef Puciłowski, dominikanin, historyk, były Wikariusz Generalny Dominikanów na Węgrzech, dyrektor Dominikańskiego Instytutu Historycznego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oni też są Kościołem
Komentarze (34)
M
mea
25 sierpnia 2012, 08:37
O. Puciłowski podaje  przykłady, gdzie osoby żyjące w ponownych związkach po rozwodzie są w sposób karygodny napiętnowane, jak ta babcia 80 letnia, czy chłopiec, który jest dzieckiem rodziców żyjących bez ślubu. Pewnie zdarza się coś takiego, ale chyba rzadko. Takie przykłady mają zapewne na celu wzbudzić sympatię dla ludzi żyjących po rozwodzie z innymi partnerami (zazwyczaj po porzuceniu sakramentalnych małżonków.) Widać jak bardzo zwiększa się  tolerancja Kościoła dla ludzi rozwodzących się i żyjących w ponownych związkach po rozwodzie. Duszpasterstwa dla niesakramentalnych wcale nie są miejscem nawrócenia tych ludzi, ale wspierają ich na "nowej drodze życia". Rację ma TomaszL. Należy bardziej angażować się w duszpasterstwa dla małżeństw, a  likwidować duszpasterstwa dla niesakramentalnych, które nie spełniają podstawowego celu chrześcijańskiego - prowadzenia do nawrócenia, czyli zerwania z grzechem
21 sierpnia 2012, 21:16
Osoby żyjące w grzechu oczywiście maja prawo być w Kościele, nie można ich ani oceniać , ani potępiać. Zwykłym ludzkim chamstwem jest ocenianie dzieci poprzez pryzmat grzechów rodziców. Kościół jako wspólnota ma obowiązek poprzez delikatne i wyważone, ale równocześnie  jednoznaczne w odbiorze braterskie upomnienie pomóc wszystkim grzesznikom,  aby nie grzeszyli więcej. Jeżeli taki sens ma duszpasterstwo dla osób cudzołożących to bardzo dobrze. Gorzej, jak wspiera je w trwaniu w grzechu. I przy okazji ważniejsze jest zaangażowanie Kościoła nad pracą duszpasterską dla rodzin w kryzysie, aby uniknąć najgorszego, czyli rozwodów.
MR
Maciej Roszkowski
21 sierpnia 2012, 20:45
" Prawie nie spotkałem wśród żyjących w związkach niesakramentalnych człowieka, który nie miałby przykrych doświadczeń. Są obrażani głównie przy okazji kolędy albo załatwiania spraw związanych z chrztem dziecka. To takie urzędowe chamstwo." Oczywiście nie da sie wykluczyć niegrzecznego, czy wręcz chamskiego zachowania kapłana, czy kogoś w parafii. Ale czy nie podczepiają się pod to, poczucie krzywdy osoby, którym uświadomiono stan faktyczny w jakim żyją i tylko tyle. Słyszałem kilkakrotnie w tym kontekście "Kościół jest nietolerancyjny", musi iść z duchem czasu"  "I tak co drugi ksiądz ma kochankę" itp. 
JT
jak to jest?
21 sierpnia 2012, 19:46
Dlaczego są takie rozbieżności w sprawie niesakramentalnych? W tym artykule odpowiadający ksiądz głosi , że "jeśli obiecają, że nie będą współżyli, mogą spokojnie otrzymać rozgrzeszenie i przystępować do Komunii św...'" A niedawno w wątku "Spanie u chłopaka" odpowiadał inny ksiądz, który twierdził zupełnie inaczej: "Ponieważ wiarołomny mąż był stroną, która skrzywdziła, więc w jego przypadku nie wchodzi w rachubę życie z inną kobietą jak brat ze siostrą, by otrzymać rozgrzeszenie i przystępować do komunii świętej. ... aby otrzymać rozgrzeszenie, musi zamieszkać osobno i oczywiście spełnić pięć warunków dobrej spowiedzi. ...'"
LP
lepiej późno niż wcale
19 grudnia 2011, 00:41
Oni są Kościołem (powyższy tekst) a ci dopiero teraz - po 20-stu latach (bo conajmniej tyle mają duszp.niesakrament.) <a href="http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR/md_duszp_skrzywdzonych.html">http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR/md_duszp_skrzywdzonych.html</a>
M
M
25 marca 2010, 21:25
cytat nie z artykułu: (...) przecież nie będziemy stwierdzć nieważności małżeństwa z gorącej miłosci do naszego małżonka? Ależ właśnie tak! Stanięcie w prawdzie o swoim małżeństwie to właśnie MIŁOŚĆ. Wobec Boga i wspólmalżonka. cytat z artykułu: "Dzisiaj w każdej diecezji jest ośrodek, który zajmuje się związkami niesakramentalnymi." RÓWNOCZEŚNIE powinno byc tyleż samo (w każdej diecezji) duszpasterstw dla małżeństw sakramentalnych będących w kryzysie. > Bo kryzysy właśnie mogą skończyś się rozwodem i wówczas jest o krok do następnego związku - niesakramentalnego. Za mało troski o małżeństwa sakramentalne przechodzące trudne okresy i kryzysy - to jak "luka" w kościele.
Jurek
4 marca 2010, 10:37
Pytająca, jeżeli jeszcze śledzisz ten wątek dołączam się do zyczeń jakie wypowiedziała m0cna. My ciągle mierzymy się z zyciem na miarę naszych sił. I nie zostawiamy miejsca dla działania Chrystusa. A On naprawdę nie zostawia nas samych. Piszę to z własnego doświadczenia. Kiedy miałem 36 lat odeszła ode mnie zona. Po kilku latach wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi i wstapiłem w związek niesakramentalny. To był największy błąd w moim zyciu. Udało mi się wyjśc z niego, ale nie dzięki takim duszpasterstwo tylko dzięki mojej wspólnocie. Żeby się bardzo nie rozwodzić mieszkam z jednym z synów (drugi już wyjechał do pracy), powierzam Bogu moją sprawę i jeste spokojny czy w Jego planach jest żebyśmy się zeszli. Moja żona (zawsze tak o niej mówiłem i mówię) jest też od wielu lat sama więc może przyjdzie czas, że w niebie zabrzmią chóry anielskie. Kiedyś spowiednik powiedział mi, gdy mówiłem jak ważny jest dla mnie powrót żony, żebym najpierw uporządkował swoje relacje z Bogiem. Uczyniłem to i jestem szczęśliwym człowiekiem.
3 marca 2010, 15:46
Motywów to jest 180 milionów. Conajmniej.
3 marca 2010, 15:33
No i motywy. Dlaczego ktoś decyduje się na takie rozwiązanie? Chce odejść od małżonka, przyznać, że to małżeństwo było niewypałem, że się nie udało. I teraz szuka przyczyn, które pokażą, że tak naprawdę wcale go nie było... Motyw jest przecież ten sam co w przypadku rozwodu - przecież nie będziemy stwierdzć nieważności małżeństwa z gorącej miłosci do naszego małżonka?
3 marca 2010, 15:32
brat_robot: No cóż, chciałabym wierzyć, że sprawy o stwierdzenie nieważności małżeństwa są rozpatrywane wnikliwie i w świetle prawdy, a orzeczenia są podejmowane rzetelnie. W każdym razie nie mam podstaw, by stwierdzić, że tak nie jest.
3 marca 2010, 15:22
Zobacz, jedną z przyczyn unieważnienia małźeństwa jest stwierdzenie, że osoba ze związku jeszcze przed ślubem zakładała, że nie będzie wierna. To jest tak mgliste, tak trudne do udowodnienia/zaprzeczenia, że wiele rzeczy można pod to podczepić i pewnie bardzo wygodne w tej sądowo-kościelnej praktyce.
3 marca 2010, 15:16
No ale jakie to ma tak naprawdę znaczenie? Jeśli masz pieniądze na dobrego prawnika i jesteś zdeterminowana, masz furtkę do wyjsćia z nieudanego, patologicznego związku. Jeśli nie masz pieniędzy, nie znasz procedur albo "ten zły" małżonek nie chce współpracować, może być gorzej.  Arykuł podkreśla, że liczba tego typu spraw rośnie dynamicznie. To też coś znaczy. Osobiście nigdy nie zdecydowałbym się na takie rozwiązanie. Może nie ze względu na koszty, ale na szacunek wobec małżonki. Trudno po latach przed świadkami mówić o tym, że wspólne życie było od początku złe i opierało się na fikcyjnych podstawach. Twój argument dotyczący sakramentalnego charakteru małżeństwa (którego nie da się cofnąć) mnie przekonuje w pełni.
3 marca 2010, 15:10
Czytam. Z artykułu nie wynika wcale, że w praktyce wystarczy zapłacić i unieważnienie załatwione. A to sugerowałeś w swoim poprzednim wpisie i dlatego zareagowałam. Artykuł informuje (między innymi), że w procesach o unieważnienie bada się początki związku, czyli czy były przeszody uniemożliwiające faktyczne zawarcie sakramentu małżeństwa i na tej podstawie (nie na podstawie opłaty) wydawane jest orzeczenie.
3 marca 2010, 14:53
W teorii tak, w praktyce wystarczy odpowiednie samozaparcie i pieniądze, aby uzyskać orzeczenie o nieważności małźeństwa. Zastanawiam się tylko, jak w przypadku takich orzeczeń definiuje się dzieci urodzone w ramach rozwiązanego właśnie związku: jako niebyłe? nieślubne? A skąd tak dobrze znasz praktykę? Czytam. <a href="http://www.rp.pl/artykul/55722,139167_Rozwod_koscielny_w_cenie.html">www.rp.pl/artykul/55722,139167_Rozwod_koscielny_w_cenie.html</a>
3 marca 2010, 14:33
W teorii tak, w praktyce wystarczy odpowiednie samozaparcie i pieniądze, aby uzyskać orzeczenie o nieważności małźeństwa. Zastanawiam się tylko, jak w przypadku takich orzeczeń definiuje się dzieci urodzone w ramach rozwiązanego właśnie związku: jako niebyłe? nieślubne? A skąd tak dobrze znasz praktykę?
3 marca 2010, 14:31
Kinga: Nie znam się na prawie kanonicznym, odpowiem tak na czuja. Celibat nie jest skutkiem sakramentu święceń. Skutkiem sakramentu święceń jest upodobnienie do Chrystusa - kapłan może działać In Persona Christi. Celibat jest ustanowiony prawnie w obrządku łacińskim (w katolickich obrządkach wschodnich są inne rozwiązania) i wprowadzony poprzez śluby (czyli podczas święceń kapłańskich, wyświęcani ślubują zachowanie celibatu). Ponieważ chodzi o prawo, to istnieją prawne rozwiązania umożliwiające udzielenie dyspensy. Z małżeństwem jest inaczej. Skutkiem sakramentu jest złączenie mężczyzny i kobiety w jedno (katechizm używa określenia "węzeł małżeński"). Tego skutku nie da się cofnąć.
Jadwiga Krywult
3 marca 2010, 14:23
W teorii tak, w praktyce wystarczy odpowiednie samozaparcie i pieniądze, aby uzyskać orzeczenie o nieważności małźeństwa.Dlatego uczciwsze byłoby dopuszczenie powtórnego małżeństwa (jak u prawosławnych).
3 marca 2010, 14:21
Sakrament kapłaństwa ma skutki wiecznie trwałe, ale ksiądz, który odejdzie może wreszcie otrzymać dyspensę i ożenić się. Sakrament małżeństwa jest traktowany ostrzej. Dlaczego ? W teorii tak, w praktyce wystarczy odpowiednie samozaparcie i pieniądze, aby uzyskać orzeczenie o nieważności małźeństwa. Zastanawiam się tylko, jak w przypadku takich orzeczeń definiuje się dzieci urodzone w ramach rozwiązanego właśnie związku: jako niebyłe? nieślubne?
Jadwiga Krywult
3 marca 2010, 14:12
Sakrament kapłaństwa ma skutki wiecznie trwałe, ale ksiądz, który odejdzie może wreszcie otrzymać dyspensę i ożenić się. Sakrament małżeństwa jest traktowany ostrzej. Dlaczego ?
3 marca 2010, 12:29
Kinga: Eucharystia też jest sakramentem, a człowiek, który przyjmie ten sakrament i potem nagrzeszy ma możliwość ponownego przyjęcia. Jest siedem sakramentów, każdy z nich jest znakiem obecności Boga, ale też kazdy z nich ma inne skutki. Chrzest, bierzmowanie, sakrament kapłaństwa mają skutki wiecznie trwałe, udzielane są raz w życiu, bo to wystarcza. Sakrament małżeństwa jest trwały do momentu smierci jednego z małżonków. A łaska skaramentu spowiedzi, namaszczenia chorych, czy komunii jest udzielana wtedy, gdy jest taka potrzeba. Spowiedź oczyszcza, komunia karmi - one podtrzymują zdrowe życie duchowe. Z tych względów są udzielane wielokrotnie w ciągu życia.  Czy sakrament jest czymś, co ma być traktowane jak chrzest przez cesarza Konstantyna (poczekać jak najdłużej, żeby później już nie zgrzeszyć) ? Od czasów Konstantyna wiele w naszym sposobie myślenia i rozumienia się zmieniło. A z czekaniem, to jest tak, że może za godzinę umrę, więc na co mam czekać? [qiote]Jest niesprawiedliwe, że bardziej dotyka tego, kto jest mniej winny, a Kościół pocgyla się z troską akurat na tym, kto wszedł w nowy związek. Myślę, że dotyka obie strony (tą bardziej i tą mniej winną) tyle tylko, że zranieni ludzie, nie zawsze zdają sobie sprawę ze swojej biedy. Co do pochylania się z troską, wydaje mi się, że masz rację - przynajmniej takie mam wrażenie - że większa jest troska duszpasterska o małżeństwa niesakramentalne niż o osoby, które znoszą trud albo życia w chorym związku małżeńskim, nie rozchodząc się, albo życia samotnie będąc opuszczonymi przez partnera (czyli jest - macie sakramenty, z resztą radźcie sobie sami). Z pewnością jedni i drudzy potrzebują troski.
Jadwiga Krywult
3 marca 2010, 11:16
Bracie Robocie, taki stan rzeczy wynika z tego, ze małżeństwo jest sakramentem. Czymś nieskończenie większym niż umowa między partnerami, większym niż obietnica dana sobie wzajemnie.Eucharystia też jest sakramentem, a człowiek, który przyjmie ten sakrament i potem nagrzeszy ma możliwość ponownego przyjęcia. Czy sakrament jest czymś, co ma być traktowane jak chrzest przez cesarza Konstantyna (poczekać jak najdłużej, żeby później już nie zgrzeszyć) ?Rozejście, związek niesakramentalny, to są konsekwencje tego wcześniejszego podeptania Boga. Zostawiam tu na boku, kwestie odpowiedzialności, świadomości grzechu, bo są tysiące różnych sytuacji. Niezależnie od przyczyn, skutek pogwałcenia sakramentu małżeństwa dotyka oboje małżonków.Jest niesprawiedliwe, że bardziej dotyka tego, kto jest mniej winny, a Kościół pocgyla się z troską akurat na tym, kto wszedł w nowy związek.
3 marca 2010, 09:30
Pytająca: Nie masz wpływu na to jak postępuje Twój mąż. Ale masz wpływ na Twoje życie i Twoją relację z Bogiem. Tak sobie myślę, że potrzebujesz dużo odwagi i wielkiego serca, żeby się nie zniechęcić. Szczerze Ci tego życzę. I miłości, tej prawdziwej, która nasyca.
3 marca 2010, 09:22
Biedna kobieta, żona pijącego i bijącego męża nie dostanie unieważnienia małżeństwa, bo jej nie stać. Jeśli ucieknie z domu i zwiąże się z kimś innym, kto zapewni jej miłość i bezpieczeństwo - do końca życia będzie piętnowana przez Kościół. Morderca wyspowiada się, odpokutuje i wróci do łask. Coś tu jest nie tak. Bracie Robocie, taki stan rzeczy wynika z tego, ze małżeństwo jest sakramentem. Czymś nieskończenie większym niż umowa między partnerami, większym niż obietnica dana sobie wzajemnie. Problem nie tkwi w przerysowaniu rozstania się małżonków. Problem tkwi w tym, że my nie doceniamy małżeństwa. W związku z czym nie pojmujemy jak wielką tragedią jest wszelki gwałt zadany małżeństwu - maż pijak, który krzywdzi żonę, nie tylko unieszczęśliwia żonę, ale tak naprawdę buciorami depcze Boga, który jest poprzez sakrament małżeństwa obecny w tej rodzinie. Każda kłótnia, ciche dni itp są wymierzone przeciwko małżeństwu. Są nie mniejszym złem niż zdrada.  Rozejście, związek niesakramentalny, to są konsekwencje tego wcześniejszego podeptania Boga. Zostawiam tu na boku, kwestie odpowiedzialności, świadomości grzechu, bo są tysiące różnych sytuacji. Niezależnie od przyczyn, skutek pogwałcenia sakramentu małżeństwa dotyka oboje małżonków.   Na szczęście nie niszczy on skutków chrztu świętego, a to oznacza, że Kościół jest dla tych ludzi otwarty.
3 marca 2010, 07:58
@pytajaca Bóg dał rozum, żeby go używać. W alternatywie permenentne osobiste nieszczęście i samotność wobec sprzeciwu zasadom Kościoła wybrałbym to drugie. Może za sto lat zmienią się zasady, tak jak zmieniły się w sprawie wolności sumienia czy świeckości państwa. A życie jest jedno. Podziwiam wiarę, która potrafi prowadzić do zaprzeczenia własnego szczęścia, a przynajmniej poczucia elementarnej sprawiedliwości w imię niepewnych ideałów. Ale na takie wyrzeczenia nie byłbym gotowy.
P
pytająca
3 marca 2010, 07:36
Z jednej strony masz cudzoloznikow, z drugiej przemoc domowa i zony cudzoloznikow. Interesuje mnie czy zadawalabys to samo pytanie gdyby Twoj maz sypial z inna kobieta - a Ty bylabys bezsilna, albo gdyby zlozyl ci pozew rozwodowy... Kazda sytuacja jest inna a sztywne zasady ZAWSZE bedą krzywdzic. Tam gdzie kara jest nieodwolalna, beda i niesluszne jej wymierzenia... Ależ ja właśnie jestem w takiej sytuacji. Maż sobie znalazł kochankę po 30 latach małżeństwa. I sobie wystąpił o rozwód. I sobie dostał.  Bo mój sprzeciw uznano w sądzie rozwodowym jako "sprzeczny z zasadami współżycia społecznego". !!! Porzucenie chorej żony uznano za normę społeczną. I to mi się nie podoba.  Bo teraz mój mąż, człowiek wiekowy powie ksiedzu że rezygnuje z seksu - ma cywlilny związek z kochanką - i teraz już będzie mogł ze swokojnym sumiemiem przystępować do sakramentów. A ludzie ten związek będą nazywać małżeństwem zaś kochankę żoną.  Ja zaś mam wybór: iść tą samą drogą cudzołóstwa, poszukać kochanka i żyć w majestacie Kościoła szczęśliwie z kochankiem, albo też dochować wiernosci prawowitemu mężowi i niesc krzyż który mi przypadł w udziale.  Ba. Jak znajde kochanka, to mnie kosciół przygarnie w jednej z setek wspólnot, będę miała rekolekscje i katechezy. Dziś jestem zawadą dla niektórych ksieży. A o duszpasterstwie dla mnie to mogę sobie pomarzyć. Albo przystapić do kółka różancowego.  Mamy wybór: uznajemy dekalog w całości czy wybiórczo? Bóg nie dał wyboru, dał przykazania. 
L
leszek
3 marca 2010, 07:15
Biedna kobieta, żona pijącego i bijącego męża nie dostanie unieważnienia małżeństwa, bo jej nie stać. Nie ma czegoś takiego jak unieważnienie małżeństwa, i to niezależnie od tego czy jakaś kobieta jest biedna i czy jej mąż pije! Czasami możliwe jest jedynie stwierdzenie że małżeństwo nigdy nie zaistniało ponieważ odpowiednie/określone warunki nie były spełnione. Istotne jest jednak to co było w chwili zawierania małżeństwa, a nie to co się wydarzyło po latach! Jeśli ucieknie z domu i zwiąże się z kimś innym, kto zapewni jej miłość i bezpieczeństwo - do końca życia będzie piętnowana przez Kościół. Morderca wyspowiada się, odpokutuje i wróci do łask. Coś tu jest nie tak. Jak cudzołożnik wyspowiada się i odpokutuje to też wróci do łask! A jak morderca będzie ciągle mordował to też będzie napiętnowany. A więc 'nie tak' to jest z Twoim przykładem i rozumowaniem...
Robert
3 marca 2010, 03:09
"Niektórzy próbują argumentować, że przez zakładanie duszpasterstw związków niesakramentalnych Kościół pośrednio daje przyzwolenie na taki sposób życia." A teraz spojrzenie z innej strony: Niektórzy próbują argumentować, że zakładanie duszpasterstw związków niesakramentalnych to jest zgodne z nauką Jezusa. Czyli porzucenie żony i dzieci jest słusznym rozwiązaniem dla tych, którym się znudziła rodzina.  Ja tak właśnie odczytuję tę dziwną tolerancję dla cudzołożników: porzucajcie rodziny bo macie być szczęśliwi.  Z jednej strony masz cudzoloznikow, z drugiej przemoc domowa i zony cudzoloznikow. Interesuje mnie czy zadawalabys to samo pytanie gdyby Twoj maz sypial z inna kobieta - a Ty bylabys bezsilna, albo gdyby zlozyl ci pozew rozwodowy... Kazda sytuacja jest inna a sztywne zasady ZAWSZE bedą krzywdzic. Tam gdzie kara jest nieodwolalna, beda i niesluszne jej wymierzenia...
P
pytająca
2 marca 2010, 22:35
"Niektórzy próbują argumentować, że przez zakładanie duszpasterstw związków niesakramentalnych Kościół pośrednio daje przyzwolenie na taki sposób życia." A teraz spojrzenie z innej strony: Niektórzy próbują argumentować, że zakładanie duszpasterstw związków niesakramentalnych to jest zgodne z nauką Jezusa. Czyli porzucenie żony i dzieci jest słusznym rozwiązaniem dla tych, którym się znudziła rodzina.  Ja tak właśnie odczytuję tę dziwną tolerancję dla cudzołożników: porzucajcie rodziny bo macie być szczęśliwi. 
Jurek
2 marca 2010, 22:16
Wypowiadałem się juz na ten temat przy okazji innego artykułu. Więc napiszę tylko krótko: duszpasterstwa osób żyjących w zwiazkach niesakramentalnych powinny być nastawione pomoc w wyjściu z grzesznego związku i powrót do życia pełnią sakramentów w kosciele. Nie podejmuję się podawania rozwiązań w przypadku pojawienia się dzieci w nowym związku. Ale wiem, że znaczna ilość tych osób nie ma takich przeszkód i nie powinno się pomniejszać grzechu.
K
kj
2 marca 2010, 20:39
"Prawie nie spotkałem wśród żyjących w związkach niesakramentalnych człowieka, który nie miałby przykrych doświadczeń. Są obrażani głównie przy okazji kolędy albo załatwiania spraw związanych z chrztem dziecka. To takie urzędowe chamstwo" - Kiedyś przy jakiejś okazji napomknąłem, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Podeszła do mnie pani, która przedstawiła się jako buddystka i powiedziała, że jest jej "przykro" - nie przykro, że porzuciła Pana Boga, ale że ja powiedziałem prawdę! Być może tych cudzołożników nikt nie obraża, tylko wydaje im się, że prawda ich "obraża"? Wątek alternatywnej rzeczywistości, jaką kreują ci ludzie przewija się przez cały artykuł nie tylko bez komentarza, ale podany jako obiektywna relacja. Tylko po to, żeby dopieścić rozpustników. Nie ma bata, to nie może być inaczej niż kosztem uczciwych, niewinnie zdradzonych, porzuconych, a i kosztem normalnych rodzin. Po co później łgać "otoczmy troską życie"?
2 marca 2010, 17:48
A skąd ta hipotetyczna kobieta miałaby wiedzieć, że po dziesięciu latach małżeństwa mąż zacznie ją bić? Przysięgał jej miłość i się z tego nie wywiązuje. Nie ma w tym jej winy. Porównanie do banku i kredytu całkowicie nietrafione. Robisz z małżeństwa więzienie.
W
wiarek
2 marca 2010, 17:23
No cóż , jeżeli zaciągnę kredyt w banku na chybioną inwestycję , muszę go spłacać . Jeżeli poślubię niewłaściwą osobę .... ponoszę konsekwencję. Walka o czystość , głoszenie przez Kościół takiej możliwości , zachęta do składania swiadectw osób tak żyjących - to jedyna moim zdaniem droga dla związków niesakramentalnych po rozwodzie .... i czysty przekaz dla całego kościoła są z nami ale na innych ( po ludzku biorąc gorszych warunkach)
M
marianna
2 marca 2010, 16:52
Nic dodać, nic ująć! Przykre...
2 marca 2010, 16:42
Biedna kobieta, żona pijącego i bijącego męża nie dostanie unieważnienia małżeństwa, bo jej nie stać. Jeśli ucieknie z domu i zwiąże się z kimś innym, kto zapewni jej miłość i bezpieczeństwo - do końca życia będzie piętnowana przez Kościół. Morderca wyspowiada się, odpokutuje i wróci do łask. Coś tu jest nie tak.