Święta od spraw przegranych
Tej nocy Mary długo nie mogła zasnąć. Wieczorna wymiana zdań z ks. Horanem zaskoczyła ją i mocno zaniepokoiła. Leżąc w łóżku, próbowała objąć myślami zarówno ostatnie wydarzenia, jak i przyszłość założonego przez nią zgromadzenia. Na zmianę albo dopadał ją lęk tak silny, że pragnęła umrzeć, zanim nastanie poranek, albo wypełniała ją głęboka ufność w to, że Bóg jej nie opuści.
Sen przyszedł dopiero koło trzeciej nad ranem. Nic dziwnego, że kiedy o ósmej biskup wezwał Mary do klasztornego oratorium, weszła tam blada, półprzytomna i zdezorientowana. Gdy kazał jej uklęknąć, miała nadzieję, że przyszedł, aby ją pobłogosławić i wyjaśnić wszystkie nieporozumienia. Zamiast tego usłyszała, że jest wyklęta
Pozostałe siostry, zebrane licznie w oratorium wpadły, niemal w histerię: płakały, zawodziły, chodziły tam i z powrotem, modliły się i obejmowały Mary albo rzucały się jej do kolan. Ona tymczasem trwała nieporuszona na klęczkach. Z jednej strony miała świadomość tego, co się dzieje, z drugiej odnosiła wrażenie, jakby wszystko wokół znikło. Nie widziała ani biskupa, ani towarzyszących mu czterech księży, ani zrozpaczonych sióstr. Całą sobą
była skupiona na wewnętrznym doznaniu - jak potem wspominała cichej i kochającej obecności Boga.
Postanowiła potraktować ekskomunikę jak kolejne wyzwanie. Ludzie różnych wyznań i religii, zauroczeni wewnętrzną siłą siostry Mary MacKillop, pomagali jej przetrwać najtrudniejsze dni. Ona zaś nie traciła nadziei, przyzwyczajona do tego, że wszystko w życiu przychodzi jej z wielkim trudem.
Jej rodzice byli szkockimi emigrantami, którzy osiedlili się w Australii w pierwszej połowie XIX w. Ojciec, Alexander, w młodości marzył o tym, by zostać księdzem. Urodził się w 1812 r. w katolickiej rodzinie zamieszkującej górzyste tereny północnej Szkocji. W wieku 14 lat wyjechał do Rzymu, by tam studiować teologię i przygotować się do kapłaństwa. Po sześciu latach z powodów zdrowotnych powrócił do Szkocji. Kontynuował studia w Blairs, w pobliżu Aberdeen. Był podobno wyjątkowo zdolnym studentem, dlatego w Rzymie poświęcano mu wiele uwagi. W Szkocji jednak nie mógł liczyć na takie traktowanie, wręcz przeciwnie: uznano go za aroganta i pyszałka. Po siedemnastu miesiącach ciągłych sporów z przełożonymi, zrezygnował z kapłaństwa.
W styczniu 1838 r. wsiadł na statek o wdzięcznym imieniu Brilliant (ang. genialny, brylant) i popłynął do Australii, by tam zacząć nowe życie. Nigdy jednak nie pogodził się z porażką i większość jego życiowych decyzji podszyta była frustracją i chęcią udowodnienia wszystkim wokół, że jest wyjątkowy i utalentowany.
Po dwóch latach pobytu w Australii miał dobrą pracę i dom. Kiedy więc Flora MacDonald przybyła tutaj w 1840 r. ze Szkocji wraz z matką i rodzeństwem, mógł zaoferować swoim rodakom schronienie i opiekę. Nic nie wiadomo o tym, żeby Flora i Alexander znali się przed przybyciem do Australii, mimo to już trzy miesiące po przybyciu Flory odbył się ich ślub. Kolejny rok był dla MacKillopów bardzo udany: Aleksander odniósł sukces finansowy jako właściciel ziemski, co pozwoliło mu nabyć sporą posiadłość na przedmieściach Melbourne. Tam właśnie przyszła na świat 15 stycznia 1842 r. Mary Helen MacKillop, najstarsza z ośmiorga rodzeństwa.
Publicznie krytykował swoich chlebodawców, ich współpracowników czy klientów. Brak pieniędzy sprawił, że dzieci MacKillopów uczęszczały do szkół nieregularnie. Alexander, opierając się na własnym wykształceniu, starał się tę lukę wypełnić. Był bardzo oddany dzieciom, starał się przekazać im wszystko to, czego sam się nauczył.
W 1851 r. swoją nieroztropnością sprowadził jednak na rodzinę kolejne kłopoty. Obiecał choremu przyjacielowi, że będzie mu towarzyszył w drodze do rodzinnej Szkocji. Pieniądze na ten cel pożyczył od brata, dając mu w zastaw dom, w którym mieszkał z rodziną. Podróż się przedłużała, a brat okazał się mniej szlachetny, niż sądził Alexander, i wkrótce upomniał się o dom. MacKillopowie z pięciorgiem dzieci zmuszeni byli do tego, by przez jakiś czas mieszkać kątem u krewnych.
tarapaty
Alexandrowi nie wystarczała stabilizacja, którą osiągnął, ciągle marzył o interesie swojego życia, inwestował więc w bardzo ryzykowne przedsięwzięcia i szybko stracił pieniądze. Kiedy Mary miała zaledwie kilka miesięcy, musiał sprzedać swoją posiadłość. Od tej pory MacKillopowie ciągle zmieniali miejsce zamieszkania. Alexander starał się zarobić na utrzymanie rodziny, ale nie był w stanie utrzymać się dłużej na jednej posadzie. Ciągle żył złudzeniem przyszłej fortuny, a na dodatek angażował się mocno w toczące się na łamach prasy dyskusje polityczne i religijne,
Aby podreperować rodzinne finanse, Flora MacKillop otworzyła pensjonat. Wkrótce jednak okazało się, że trudno jej pogodzić pracę z opieką nad dziećmi. Odpowiedzialność za utrzymanie domu spadła więc także na dzieci, zwłaszcza na najstarszą Mary. Jej praca polegała najpierw na opiece nad młodszym rodzeństwem podczas nieobecności matki. Mary okazała się nie tylko bardzo wrażliwa, chętna do pomocy, ale też zaradna i rezolutna. Gdy któregoś dnia Flora wróciła do domu, zastała jedenastoletnią Mary przewijającą młodszego brata Donalda. Wynajętej do niemowlaka niańki nie było. Na pytanie Flory o to, co się z nią stało, Mary ze spokojem odpowiedziała: „Wyrzuciłam ją z pracy, bo była pijana". Gdy Mary skończyła czternaście lat, zaczęła regularnie zarabiać, najpierw jako asystentka w sklepie, a potem jako guwernantka. Odpowiedzialność za resztę rodzeństwa ciążyła jej przez wiele lat i przez dłuższy czas uniemożliwiała realizację własnych planów.
Mary czuła się też w obowiązku wypełnić powołanie ojca. W tamtych czasach rezygnacja ze stanu duchownego była postrzegana jako dowód słabości charakteru. Mary uważała, że jest wezwana do tego, by zająć miejsce ojca. „Od chwili, kiedy zrozumiałam, że on był przeznaczony dla Kościoła, ale nie wytrwał na tej drodze, rosło we mnie pragnienie porzucenia wszystkiego, co kocham, i poświęcenia życia wyłącznie Bogu" - wspominała później.
Pierwsza okazja, by pójść za głosem powołania, nadarzyła się, gdy jako osiemnastoletnia dziewczyna została guwernantką dzieci swojego wujostwa w Penoli, na południu Australii. W jednej z tamtejszych parafii poznała ks. Juliana Woodsa, który chętnie słuchał jej idealistycznych zwierzeń o poświęceniu się służbie ubogim. Ksiądz Woods od pewnego czasu snuł plany zapewnienia dzieciom ze swojej parafii dostępu do formalnej edukacji katolickiej, był jednak bardzo zniechęcony dotychczasowymi porażkami. Znał z pobytu w Europie żeńskie zgromadzenia zakonne, które się tym zajmowały, ale nie udało mu się żadnego sprowadzić do Australii. Pojawienie się Mary na nowo obudziło w nadzieję, że uda się otworzyć szkołę. Dlatego nie tylko jej słuchał, ale też doradzał, jak pogodzić ze sobą odpowiedzialność za byt rodziny i powołanie do życia zakonnego. Na długie lata stał się jej przewodnikiem duchowym. Tymczasem perspektywa większego zaangażowania Mary w służbę Bogu oddalała się. Ojciec wyruszył do Nowej Zelandii, by szukać złota, i ciężar utrzymania rodziny znowu spadł na nią i na matkę. Mary zmuszona była wyjechać z Penoli, by dołączyć do reszty rodziny, która po raz kolejny zaczynała nowe życie - tym razem w Portland. Mary dostała tam atrakcyjną finansowo pracę w szkole. Jednocześnie wraz z siostrami pomagała matce w prowadzeniu pensji dla dziewcząt, która miała im dostarczyć dodatkowych dochodów.
Ksiądz Woods nie chciał się pogodzić z kolejną porażką swego przedsięwzięcia. Być może również, ze względu na swoją podopieczną, próbował zapobiec kolejnej ruinie finansowej MacKillopów. A ta najpewniej się zbliżała. Mary i jej siostra zostały źle potraktowane przez swojego pracodawcę. Ich ojciec, który już zdążył - z długami - powrócić z Nowej Zelandii, wywołał więc awanturę, której konsekwencją była utrata pracy przez obie panny MacKillop. Długi rodziny rosły również dlatego, że wszelkie pieniądze, które udało się zarobić lub pożyczyć, Alexander wkładał w kolejny „złoty interes".
W tej sytuacji ks. Woods postanowił interweniować. Dość pochopnie (bo sam miał kłopoty finansowe) zaofiarował się zająć spłatą długów MacKillopów. Jednocześnie zaproponował im, by się rozdzielili i zamieszkali u różnych krewnych. Matka miała zostać z najmłodszymi dziećmi, starsze rodzeństwo zaś miało samo zatroszczyć się o swoje utrzymanie. Podobnie jak Alexander, który resztę życia spędził u swojego brata, oddzielony od rodziny. Takie rozwiązanie miało pomóc chronić rodzinę przed ponoszeniem finansowych konsekwencji działalności ojca.
Mary wraz z dwiema siostrami przyjechała więc do Penoli,wreszcie spełnić swoje marzenie i poprowadzić szkołę dla ubogich dzieci. Ciągle jednak miała wątpliwości, czy było to właściwe rozwiązanie. Dopiero gdy brat John przejął finansową odpowiedzialność za rodzinę, poczuła się naprawdę wolna.
Pierwsza szkoła przyszłego Zgromadzenia Sióstr św. Józefa od Najświętszego Serca powstała w styczniu 1866 r. w Penoli. Mieściła się na początku w starej, rozlatującej się stajni. Była to jednak szkoła otwarta dla wszystkich, którzy chcieli się uczyć, a przy tym rewolucyjna, ponieważ przyjmowano do niej zarówno tych, którzy mieli pieniądze, jak i tych, którzy nie mieli, nie robiąc między nimi różnicy. Gdy gubernator chciał posłać tam swojego wnuka, by pobierał indywidualne nauki, Mary się nie zgodziła.
Brat Mary, John, pomógł wyremontować i urządzić budynek. Pierwszych 33 uczniów uczyło się głównie praktycznych umiejętności, które miały im pomóc wydostać się z biedy: pisania, czytania, liczenia rachunku w sklepie, ale też podstaw katechizmu i pieśni religijnych.
Dwa miesiące po otwarciu szkoły Mary oficjalnie ogłosiła, że chce zostać zakonnicą. Wyrzuciła swoje ubrania, zostawiła tylko jedną czarną sukienkę i kapelusz. W tym samym roku ks. Woods został sekretarzem nowo wybranego biskupa Adelaidy, Laurence'a Bonawentury Sheila. Przekonał go do projektu nowego zgromadzenia i zyskał jego aprobatę dla ułożonej wspólnie z Mary MacKilllop konstytucji. Zakładała ona m.in., że siostry nie będą miały żadnej łasności, będą się utrzymywały z datków i nie będą przywiązane do żadnego miejsca, by mogły swobodnie przemieszczać się tam, gdzie będą potrzebne. Tymczasem do Mary przyłączały się kolejne kobiety, które chciały uczyć w jej szkole, ale także pomagać biednym w szpitalach i domach opieki. Gdy w 1867 r. Mary składała pierwsze śluby zakonne, było ich dziesięć. Gdy dwa lata później, jako pierwsza, uroczyście składała śluby wieczyste, zgromadzenie liczyło już 72 siostry prowadzące 21 szkół i pracujące także w sierocińcach, szpitalach i przytułkach.
W tym samym roku zgromadzenie zostało zaproszone także do innej , do Queensland. W ciągu dwóch lat przybyło następnych 50 sióstr. Mary bardzo się starała, by znać każdą siostrę po imieniu i by do nich regularnie pisać. Chciała, by czuły jej przyjaźń i życzliwość i by miały do niej zaufanie.
Zgromadzenie wyraźnie rozkwitało i to być może było przyczyną kłopotów, jakie wkrótce miały nań spaść. Na kryzys złożyło się wiele okoliczności. Po pierwsze okazało się, że ks. Woods nie radzi sobie jako opiekun sióstr w macierzystym domu zakonnym w Penoli. Był pod silnym wpływem dwóch sióstr, które twierdziły, że mają objawienia, i swoimi wizjami wywoływały ogromne zamieszanie w klasztorze. Wybuchały drobne pożary, w nocy rozlegały się potworne hałasy, raz doszło nawet do , że zginął z kaplicy Najświętszy Sakrament. Woods był święcie przekonany, że to działalność szatana, który chce zaszkodzić „mistyczkom". W dodatku zaciągnął w imieniu zgromadzenia ogromne długi. Mary, która przebywała wówczas w Queensland, słała do niego listy, w których delikatnie go napominała. Nie miała jednak jeszcze na tyle odwagi, by otwarcie przeciwstawić się swojemu wieloletniemu mentorowi.
Po drugie, wielu księży nie mogło znieść niezależności tak prężnie rozwijającego się zgromadzenia. Zarzucali siostrom brak odpowiedniego wykształcenia religijnego. Słali skargi do biskupa Sheila, ale ich głosy zyskały na znaczeniu dopiero wtedy, gdy najbliższym doradcą biskupa został ks. Charles Horan. Ten ostatni nie znosił józefitek od czasu, gdy oskarżyły jego przyjaciela o nadużycia seksualne wobec dzieci w jednej z prowadzonych nie szkół. Mary MacKillop doprowadziła do tego, że został on odesłany do rodzinnej Irlandii jako „alkoholik".
Pod wpływem ks. Horana, dotychczas życzliwy siostrom biskup stał się im bardzo niechętny, a dziwne, „mistyczne" zaangażowanie ks. Woodsa wcale im nie pomagało. Biskup powołał komisję, która miała przepytać siostry zarówno z wiedzy religijnej, jak i z tego, co dzieje się w zgromadzeniu. Ks. Horan tak układał plan tych przesłuchań, by Mary MacKillop, czyli matka przełożona zgromadzenia, nie miała możliwości w nich uczestniczyć. Wcześniej dostawała bowiem od biskupa polecenie załatwienia jakiejś sprawy w innym mieście. W dodatku wzywano na rozmowy głównie najmłodsze i najmniej doświadczone siostry.
Niezależnie od prac komisji biskup postanowił zmienić konstytucję zgromadzenia. Klasztory miały funkcjonować oddzielnie i być podporządkowane miejscowym proboszczom. Szkoły zaś miały być pełnopłatne i dostępne tylko dla tych, którzy są w stanie zapłać czesne. Jozefitki miały przekształcić się w elitarny zakon złożony z wykształconych artystycznie i językowo dam. Biskup oznajmił też, że zwolni ze ślubów wszystkie te siostry, które nie przyjmą nowej konstytucji.
Od zaprzyjaźnionych kapłanów Mary dowiedziała się, że biskup Sheil ma prawo dowolnie przekształcić zakon, ponieważ to on zatwierdzał jego konstytucję. Napisała więc do niego list, w którym błagała, by wycofał się ze swojej decyzji. W przeciwnym razie - zastrzegła - skorzysta z jego propozycji i odejdzie ze zgromadzenia. Biskup był wściekły. Od tej pory zaczął szukać pretekstu, by pozbyć się Mary.
21 pierwszego września 1871 r. trzykrotnie, po raz ostatni bardzo późnym wieczorem, zjawiał się w klasztorze józefitek ks. Horan, przynosząc sprzeczne wiadomości: a to, że biskup nie zamierza zmieniać konstytucji, a to, że żąda, by Mary nazajutrz udała się do St. John's, a to, że grozi jej ekskomunika.
Następnego ranka, gdy siostry zebrane w oratorium zastanawiały się nad przyszłością zgromadzenia, wszedł biskup w towarzystwie czterech księży, m.in. ks. Horana, i zażądał widzenia z Mary. Gdy ta zeszła na dół, ks. Horan przywitał ją szyderstwami, a biskup nakazał uklęknąć i ogłosił ekskomunikę. Jak się później okazało, pretekstem była jej niezdecydowana odpowiedź w sprawie wyjazdu do St. John's, potraktowana jako akt nieposłuszeństwa.
Po pierwszym szoku siostry niemal jednogłośnie opowiedziały się za swoją przełożoną. Za jej radą nie powróciły do rodzinnych domów, ale zamieszkały u życzliwych osób i kontynuowały swoją służbę, mimo że tam, gdzie się pojawiały często spotykały je szykany. Ponieważ każdy, kto wspierałby Mary, także narażony był na ekskomunikę, znalazła ona schronienie u pewnego Żyda, a potem u protestanckiego małżeństwa.
Po kilku miesiącach biskup Sheil zmarł, a jego następca odwołał ekskomunikę. Nie był to jednak koniec kłopotów Mary i zgromadzenia - jeszcze kilkakrotnie padała ona ofiarą politycznych rozgrywek wśród duchowieństwa i wewnątrz własnego zakonu. Mimo to nigdy nie powiedziała nic złego o tych, którzy wyrządzali jej krzywdę. Tym, którzy ja znali, wydawało się wręcz, że w ogóle jej to nie dotyka.
Zgromadzenie, mimo tych przeszkód, również rozwijało się i uzyskało aprobatę Rzymu dla najważniejszych założeń swej konstytucji. Powstawały nowe domy zakonne, nowe szkoły, nowe placówki opieki...
Mary MacKillop zmarła 8 sierpnia 1909 r. Jej współsiostry jeszcze za życia przychodziły do niej z różańcem, by paciorkami dotknąć jej dłoni. O jej świętości przekonanych było też wiele innych osób, które się z nią zetknęły. We wspomnieniach powtarza się podziw dla jej niezwykłego zaufania Bożej Opatrzności, z którego czerpała siły w trudnych momentach.
W Australii od dawna była otaczana czcią, nie tylko ze względu na swą wiarę, ale też ogromną siłę, pod której wpływem zmieniało się jej otoczenie. W październiku br. papież Benedykt XVI ogłosił ją świętą całego Kościoła i jest to pierwsza święta z tego kontynentu.
Skomentuj artykuł