Wyjście awaryjne, nie tylko z więzienia
Więzienie to uprzywilejowane miejsce na nawrócenie. Tutaj łatwiej można prześledzić łańcuch przyczynowo-skutkowy grzechu. Problem w tym, że widać go dopiero wtedy, gdy już zwiąże ci ręce i odbierze wolność na kilkadziesiąt lat. Bóg jednak nie byłby sobą, gdyby w sytuacjach ekstremalnych nie wymyślił... wyjścia awaryjnego.
Więzienie w Czarnem to miejsce odbywania kary dla 1400 mężczyzn, przy czym nie siedzą tu "debiutanci", ale recydywiści. Nie wiem, jakim cudem ich kapelan, ks. Marcin Górski ściągnął na rekolekcje wielkopostne o. Johna Bashoborę z Ugandy, ale mówi o tym krótko: "Dzieci mają wszystko". A jego "dzieci" zostały kiedyś oddane pod opiekę Maryi, więc kapelan zawsze może liczyć na Jej wsparcie.
Przyznaję, że trochę się bałam, jadąc na te rekolekcje. Obraz więzienia miałam rodem z filmów amerykańskich: krzyki, przemoc, kajdany na nogach i więzienne drelichy. Podobnie chyba myślało też pięć muzyczek z gorzowskiej scholi, które miały animować modlitwę śpiewem, bo wchodząc do więziennej kaplicy wszystkie miałyśmy niepewne miny. Nasze obawy okazały się nieuzasadnione - spotkałyśmy najbardziej demokratyczną wspólnotę wierzących: sympatycznych młodych chłopaków (niektórzy nie wyglądali nawet na pełnoletnich, choć byli), nobliwych starszych panów, kilku modnie ubranych "światowców" z doskonałym angielskim oraz kilkudziesięciu mężczyzn z wypisanymi na twarzy wszystkimi rozpaczami tego świata: alkohol, narkotyki, niedożywienie w dzieciństwie, wieloletni lęk widoczny w skulonych ramionach... Od przeciętnego kościoła różniła nas tylko obecność strażników oraz masywność ławek zrobionych z pociętych pni drzewa - nie do uniesienia podczas jakiejś nieprzewidzianej akcji.
WYJŚCIE AWARYJNE
Ojciec Bashobora poprowadził rekolekcje, zaczynając od kontekstu życia słuchaczy - ich wielkiego pragnienia wolności. Ale nie "pracował" tylko nad nimi. Posługującym także uświadomił, że każdy z nas za swoje grzechy zasłużył na więzienie. Różnica polega na tym, że nasze przewinienia nie łamały prawa państwowego. Jesteśmy wolni, ale w kategorii winy nie powinniśmy mieć złudzeń. Na szczęście Bóg ma dla wszystkich "wyjście awaryjne": spowiedź i nawrócenie. Gdy oddajemy Mu nasze grzechy i szczerze za nie żałujemy - On je całkowicie wybacza i zapomina. A w procesie nawrócenia przywraca nam niewinność oraz uwalnia od złych skłonności i nałogów. Paradoksalnie więc ciało może nadal być w więzieniu, ale serce - już na wolności.
Ojciec John podzielił się też swoim doświadczeniem posługi więźniom: gdy ktoś otwiera się na Boga i pozwala Mu przemienić swoje serce - On sam zatroszczy się o skrócenie wyroku lub da siłę do jego odbywania. Prosił też, aby więźniowie nie traktowali swoich strażników i wychowawców jako wrogów. Tamci naprawdę pragną ich przemiany i wspierają ich w poprawie życia - ale równocześnie muszą reprezentować prawo naszego kraju, które wymierzyło karę więzienia. Mają przy tym dodatkowo ważne zadanie: są promieniami Roentgena badającymi penitencjariuszy. A pewnego dnia mogą stać się ich świadkami, jeśli więźniowie po nawróceniu będą apelować o skrócenie wymiaru kary.
OJCIEC POTRZEBNY OD ZARAZ
Podczas rekolekcji kilkakrotnie słyszeliśmy: "Nie myśl o sobie: «jestem złodziejem», «jestem mordercą»". Gdy wyznajemy grzechy na spowiedzi - ich już nie ma. Można odsiadywać w więzieniu dożywocie za ciężkie przestępstwa, a przed Bogiem mieć już serce czyste jak śnieg! No cóż, moje chrześcijaństwo tego nie ogarnia, dopiero tu, w więzieniu zaczęłam rozumieć, czym jest Boże przebaczenie. I przyznaję uczciwie - w głowie mi się ono nie mieści!
"Bóg nie patrzy na ciebie w kategoriach twojego grzechu." No dobrze, w swoim faryzeizmie myślałam, że moje grzechy nietrudno przebaczyć - ale gwałty, morderstwa, okrucieństwo?! A jednak po prawdziwym żalu za grzechy i spowiedzi, one wszystkie znikają u Niego jak wymazane gąbką z tablicy! Owszem, zostają skutki grzechu: cierpienie innych ludzi, które kiedyś poznamy (i tu sama mogę się zdziwić, jak smutny wpływ na życie innych miały moje "standardowe" grzechy); kara więzienia jako konsekwencja złamania zasad życia społecznego; cierpienia rodziny, która tęskni za więźniem, a równocześnie doświadcza społecznego ostracyzmu z powodu nie swoich win. Ale samego grzechu... już nie ma!
"Bóg nigdy nie zmienia zdania na twój temat. Niezależnie od tego, co zrobiłeś, jesteś Jego synem, a On twoim Tatą." Choćby wszyscy odwrócili się ode mnie, On mnie nie opuści. Nie jest do tego zdolny. U Niego mam szansę na carte blanche po każdej spowiedzi. Gdyby to był człowiek - uznałabym takie zaufanie za naiwność. Ale Bóg ma w ręku wszystkie atuty, by pomóc mi w nawróceniu.
"Bóg prosi, abyś przebaczył innym." Tak jak On potraktował mnie: hojnie, bez wypominania, bez dochodzenia swego. Jeśli sytuacja mnie przerasta - zawsze mogę liczyć na Jego pomoc. A przy okazji - dopiero w więzieniu zrozumiałam, jak wiele do wybaczenia mają sami więźniowie i ile grzechów innych ludzi miało wpływ na ich skomplikowane życie. Jak twierdzi ich kapelan - jeśli rodzina jest zdrowa i żyje z Bogiem, to nawet gdy młody człowiek zaczyna szaleć, ona go uratuje. Gorzej, gdy jej w ogóle nie ma. Albo jest taka, że trzeba z niej uciec, by przeżyć.
NIEBO W OCZACH
Podczas tych trzydniowych rekolekcji, na zakończenie każdej Eucharystii o. John modlił się z nałożeniem rąk na chętnych. Wzruszył mnie widok siwych mężczyzn klękających przed tabernakulum - pokornych i świadomych, że sami sobie w życiu nie poradzą. Oni już nie udawali: niektórzy mają przed sobą dożywocie, niektórym bliscy wymarli lub wyparli się ich, więc oni już wiedzą, że nie można pokładać nadziei ani w sobie, ani w innych.
Po nich podchodzili do modlitwy ci młodsi, którym to doświadczenie jest jeszcze obce. Dla mnie była to niezwykła lekcja: można dostać w życiu pakiet urody, inteligencji, dobrego wykształcenia - i go zmarnować. Można dostać patologiczną rodzinę, przykład nałogów rodziców i brak warunków do nauki - ale to też niczego nie przesądza. A dziś na tej samej ławce więziennej kaplicy spotkały się oba krańce drabiny społecznej - w nadziei, że Bóg naprawi to, co człowiek zmarnował.
W jednej z grup zwróciłam uwagę na młodego mężczyznę o wyglądzie kleryka: powściągliwego, dobrze ubranego i budzącego zaufanie. Co taki mógł zrobić na wolności - był hakerem komputerowym w uniwersyteckiej bibliotece? Niestety nie, odsiaduje dożywocie... Nie wiem, czy niebo w oczach ma teraz, po nawróceniu, czy miał je zawsze, ale to spotkanie pokazało mi, że osądzanie kogokolwiek warto zostawić wyłącznie Bogu.
SZANSA NA NOWE ŻYCIE
Uczestnicy rekolekcji dobrze wykorzystali czas trzech spowiedników zaproszonych przez ks. Marcina - co chwila ktoś podnosił się z ławki i szedł do spowiedzi. A ostatniego dnia pomiędzy ławki ruszył o. Bashobora, modląc się o wylanie Ducha Świętego i nakładając ręce na głowy kolejnych mężczyzn. Nawet na tych, którzy gdzieś na końcu przegadali znaczną część naszych spotkań. A po powrocie do ołtarza... przeprosił ich, że osądził, iż rozmawiając, mniej skorzystali z rekolekcji. Podczas modlitwy nad nimi miał bowiem poznanie, że Duch Święty już wcześniej ich dotknął. Jestem pewna, że ta ich otwartość była owocem pracy duszpasterskiej ich kapelana (kiedy opowiadał nam o swoich podopiecznych, miałam nieodparte wrażenie, że on ich naprawdę kocha!).
Gdy 130 mężczyzn zakończyło swoje rekolekcje, pomyślałam, że w skali całego więzienia to tak niewielu. Niecałe 10 procent. A potem przypomniały mi się słowa o. Johna o proroku Ezechielu, którego Bóg posłał narodowi wybranemu, gdy ten przebywał na uchodźstwie (innymi słowy: w więzieniu). A może w tym więzieniu Pan Bóg również powoła jakiegoś Ezechiela, dla umocnienia swoich synów "na wygnaniu"? Bogu przecież bardziej zależy na naszych sercach niż na statystyce...
Skomentuj artykuł