Ks. Krzysztof Grzywocz w czasie spotkań nie robił nic "przy okazji". Wręcz przeciwnie - celebrował te wspólne chwile

"Z Krzysztofem trudno było się umówić na rozmowę, lecz jeśli już do niej dochodziło, wówczas słuchał całym sobą. Zarezerwowana godzina, wspólne spotkanie lub wyjście były niejako na wyłączność - nie robił wówczas nic innego, nie załatwiał »przy okazji« swoich spraw. Wręcz przeciwnie - celebrował te wspólne chwile". Przeczytaj fragment książki Ryszarda Palucha "Ks. Krzysztof Grzywocz i duchowość codzienności".
Kiedy filmowy bohater - pan Rogers - dzwoni do dziennikarza Lloyda Vogela, mówi, że w tej chwili rozmowa z nim jest najważniejsza. On naprawdę nie kłamie ani nie próbuje przypodobać się osobie, która za chwilę przeprowadzi z nim wywiad dla topowego periodyku, nie próbuje zrobić dobrego wrażenia, nie zajmuje się również innymi ważnymi rzeczami. Po prostu: nie żal mu marnować czasu na telefon. Przywołane spotkanie miało niegdyś miejsce i stało się przyczynkiem do powstania niezwykłego obrazu filmowego Cóż za piękny dzień (reż. M. Heller) z doskonałą kreacją Toma Hanksa.
W tym miejscu proponuję kilka słów nie tyle o legendarnym twórcy programu - adresowanego do dzieci małych i dużych - Mister Rogers’ Neighborhood i nie będę analizował wątku jego prawdziwej przyjaźni z żurnalistą Tomem Junodem, spróbuję raczej zainspirować się uważnością, ciepłem i pięknem pana w czerwonym sweterku. Kiedy poznawałem historię i fenomen jednej z najważniejszych amerykańskich osobowości telewizyjnych, z każdym kadrem programu chodziło za mną porównanie głównego bohatera Freda Rogersa z ks. Krzysztofem Grzywoczem. Niegdyś ten ostatni zachwycił się zdaniem usłyszanym od norweskiej terapeutki Evy Røine: "Jeśli nie wierzysz, że historia człowieka, który stoi przed tobą, jest święta, to daj mu święty spokój". Ta prawda tak bardzo do niego przylgnęła, że niektórzy byli skłonni przypisać mu nawet jej autorstwo. Nie o autorską proweniencję jednak tu idzie, ale o wrażliwość.
Z Krzysztofem trudno było się umówić na rozmowę, lecz jeśli już do niej dochodziło, wówczas słuchał całym sobą. Zarezerwowana godzina, wspólne spotkanie lub wyjście były niejako na wyłączność - nie robił wówczas nic innego, nie załatwiał "przy okazji" swoich spraw. Wręcz przeciwnie - celebrował te wspólne chwile: "Jednym z największych darów w przyjaźni jest dar czasu, aby wspólnie smakować życie. Aby jednak mieć czas, trzeba uprościć życie. Można usiąść z przyjaciółmi nad Bałtykiem i długo patrzeć w morze, podziwiać jego barwy, zapach i słuchać jego szumu. Smakowanie życia łączy". Był uczciwy - choć czasem zmęczony i melancholijny, uważnie słuchał swojego rozmówcy. Akt słuchania nie kończył się jednak z chwilą wyjścia z jego małego mieszkania - miało się odczucie, że pozostawało się w nim nadal. O "zamieszkiwaniu" u Krzysztofa przypominały nie tylko pamiątki, zdjęcia, zaproszenia, jakieś inne drobiażdżki rozrzucone na półkach lub na biurku. Przejawiało się w ten sposób, że po jakimś czasie niejednokrotnie dzwonił, aby zapytać: "Co tam słychać?". Byliśmy wówczas przekonani, że pytanie-troska jest sprofilowane problemem, który mu się wcześniej powierzyło. Dodajmy, że czynił to dyskretnie - teraz, po jego zaginięciu wychodzi na jaw, jak wielu osobom pomagał… A wracając do naszego filmu - wzruszają sceny, kiedy najbardziej lubiany Sąsiad w Ameryce dzwoni do Lloyda i po imieniu pyta o losy poszczególnych członków rodziny lub kiedy swoim małym aparatem fotograficznym za każdym razem próbuje zatrzymać-zapisać twarze osób, które spotkał.
Naturalnym przedłużeniem naszej pamięci jest modlitwa za "powierzone" nam osoby. I znowu - zawstydza nas scena, w której pan Fred Rogers, klęcząc przy swoim łóżku, przedstawia Bogu poszczególne osoby, za które się modli. Staje się kimś w rodzaju pośrednika - kimś jak Abraham i Mojżesz - wstawiającym się za ludźmi, których Bóg postawił na jego drodze. Wrażliwość ks. Krzysztofa otwierała kolejne kłódki w poszczególnych komnatach, zakamarkach skrywających tajemnice ludzkich serc. Lubił tę metaforę - nawiązując nieco do Teresy z Ávili, posługiwał się obrazem twierdzy wewnętrznej z pozamykanymi mieszkaniami, a jako osoba towarzysząca, szanująca dynamikę procesu, z należną "czułością" obchodził te różne zamki i klamki, uważnie im się przyglądając - nie zapomnę wspomnienia wygłoszonego łamiącym się głosem przez młodą kobietę. Decyzję o otwarciu podejmował sam penitent. Kapłan nigdy nie stosował jakiegoś szantażu lub przymusu - co ciekawe, jego wielki szacunek, cierpliwość i dyskrecja tak owocowały, że ludzie sami otwierali się przed nim, a ostatecznie - niejeden raz - przed Panem Bogiem w sakramencie pokuty. Przykładem może być sytuacja przywołana podczas wielkopostnych rekolekcji Dar wzajemnej miłości (w marcu 2009 r.). Na samym początku ks. Krzysztof wspomina spotkanie z - nieznaną wcześniej - kobietą na schodach kościoła św. Anny w Krakowie. Młoda kobieta, płacząc, zadała mu pytanie, dlaczego wszystkie jej więzi się kończą, dlaczego nie potrafi zbudować trwałego związku. Ksiądz Grzywocz, nie ukrywając swojego wzruszenia, odpowiedział: "Nie wiem, co mam pani powiedzieć". Wówczas kobieta dodała: "Księdza łzy są najpiękniejszą odpowiedzią". Lloyd - pełen ironii dziennikarz, który z polecenia ma się zająć tematem "bohatera" Rogersa szybko uświadomi sobie, że nie przyjechał do Pittsburgha dla niego, ale dla… siebie, aby uzdrowić bolesną relację z swoim ojcem, która reżyserowała jego dorosłe życie. Dodajmy, że tego typu terapia nie potrzebuje wielu wyszukanych słów lub psychologicznych tricków - samo bowiem słuchanie staje się zaangażowaną, uzdrawiającą odpowiedzią: "Ludzie, którzy sami doświadczyli Sensu, weszli w przestrzeń Jego Słowa, mają ochotę słuchać, ponieważ doświadczyli, jak piękne i porywające jest to, co przyjęli. Ich słuchanie jest słowem dla tych, którzy ich spotykają". Cierpliwy dialog pana Rogersa z niepełnosprawnym chłopcem, który wymachiwał plastikową szablą, uważność, jaka towarzyszyła tej rozmowie, zaowocowały ostatecznie pełnym zaufania przytuleniem, ale zarazem była to wielka lekcja sensu, która "łamała" serce obserwującego z dystansu zajście zgorzkniałego reportera.
Ksiądz Grzywocz wielokrotnie akcentował, że milczenie Wielkiego Piątku było słowem-odpowiedzią Boga, oraz uczył nas, że jego wartość i wymowa więcej znaczą niż tysiące słów. Jedynym Słowem, które wypowiedział Ojciec, jest Jego Syn. Opolski kapłan był znakiem wiarygodności powyższej tezy (pochodzącej od św. Jana od Krzyża), stanowił przykład osoby, która odkryła wartość milczenia: w prostej modlitwie, na co dzień był bardziej skory do powściągliwości i bycia na drugim planie, daleki od brylowania na społecznościowych forach. Dziś, kiedy zainteresowanie jego osobą i depozytem, który zostawił po sobie, jest tak ogromne, kiedy wiele wydawnictw zabiega o publikację tekstów i konferencji Grzywocza, zdumiewa fakt, że on sam nigdy nie interesował się rozgłosem, a wszelkie wysiłki marketingowo-piarowskie prawdziwie go zniesmaczały.
Inna ważna wartość, której uczył nas ks. Grzywocz, odwraca utarty paradygmat - człowiek winien słuchać Boga - na rzecz prawdy, że to Bóg pierwszy słucha człowieka, że Jego słuchanie kształtuje naszą postawę: "Słuchanie człowieka rodzi się ze słuchania Boga. My słuchamy Boga, ale to Bóg jako pierwszy słucha nas. Jego słuchanie jest źródłem i archetypem wszelkiego słuchania. Nie ma takiej chwili, w której Bóg nas nie słucha". Charakterystyczną cechą ks. Krzysztofa było również to, że nie wychodził poza reguły duchowego towarzyszenia, samo zachowanie czasem irytowało - wydawało się bowiem, że prościej byłoby, gdyby to on "powiedział", "podpowiedział" albo "podjął decyzję". Oczywiście jako doświadczony kierownik duchowy i terapeuta, nigdy takiego błędu nie popełnił, lecz z konsekwencją, czasem boleśnie, podprowadzał do samodzielności. Przypomina mi się w tym miejscu fragment piosenki Kite irlandzkiego zespołu U2: "I’m a man, I’m not a child / A man who sees / The shadow behind your eyes". Wspólnie słuchaliśmy jej podczas jednego ze zjazdów w ramach założonej przez Krzysztofa Szkoły Kierownictwa Duchowego. Dzięki swemu duchowemu ojcostwu pomógł wielu osobom przejść z etapu dziecka do etapu mężczyzny. Bono swoją piosenkę zadedykował zmarłemu ojcu. Dziś, kiedy realnie doświadczamy duchowego promieniowania ojcostwa Krzysztofa - którego źródłem jest kapłaństwo Chrystusa - nucimy sobie pod nosem tytułową piosenkę z naszego filmu: "Won’t you be my neighbor?".
Tak. I w niebie, i z nieba - kiedy tu na ziemi będziesz pomagał jakimś zagubionym turystom na niebezpiecznej grani w Tatrach…
Pamięci ks. Krzysztofa, w trzecią rocznicę zaginięcia
SŁOWO
Franciszek, Adhortacja Evangelii gaudium, 2013. Grzywocz K., Twarze i imiona, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2025.
Grzywocz K., Dar wzajemnej miłości, Wydawnictwo "Serce i nerki", Opole 2018 [nagranie audio].
Grzywocz K., Sztuka słuchania, "Zeszyty Formacji Duchowej" 2015, nr 67.
Grzywocz K., Słuchanie Słowa i kierownictwo duchowe, w: Powrót do lectio divina. Nowa wiosna Kościoła, Studio Katolik, Kraków 2012 [nagranie audio].
OBRAZ
Cóż za piękny dzień (ang. A Beautiful Day in the Neighborhood), reż. M. Heller, prod. USA 2019.
J.M.W. Turner, Lake Lucerne: The Bay of Uri, from Brunnen, 1841-1842, Tate Gallery.
DŹWIĘK
Mister Rogers, Won’t You Be My Neighbor? [album Back in the Neighborhood: The Best of Mister Rogers, Vol. 2, 2023, https://youtu.be/52nFMHtxhc8?si=2H_ tUQxWr_TlFzs4, dostęp 13 stycznia 2025].
Skomentuj artykuł