Cała wioska? Już nie. Atomizacja społeczeństwa zabija naszą kulturę wychowania
"Do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska" - zwykło się powtarzać świeżo upieczonym mamom. To afrykańskie przysłowie ma im przypominać, że mogą, a nawet powinny korzystać ze wsparcia innych w opiece nad potomstwem. I choć w odniesieniu do maluchów raczej wszyscy się z tym powiedzeniem zgadzają (przynajmniej w teorii), to w przypadku starszych dzieci rzecz zaczyna być bardziej dyskusyjna.
Czy współczesny polski rodzic rzeczywiście zabiega o wychowanie swojego potomstwa, ufając w moc wspólnoty? I czy "wspólnota" rzeczywiście chce brać odpowiedzialność za wychowanie młodszych pokoleń, czy raczej woli przysiąść w wygodnym fotelu a la "Voice of Parenting" i oceniać rodziców z pozycji "ja wiem lepiej" (ewentualnie w wydaniu: "za moich czasów")? A może - parafrazując znany szlagier - powinniśmy zanucić: "Dziś prawdziwych wiosek już nie ma"?
Cała wioska, czyli właściwie kto?
Może od tego właśnie warto zacząć. O co chodzi z "całą wioską"? Bo przecież nie tylko o to, by znalazły się dodatkowe ręce babci czy dziadka, które fizycznie "odciążą" rodziców w opiece nad dziećmi - nakarmią, opatrzą rany, odprowadzą do i z przedszkola. Chodzi także, a może nawet przede wszystkim o zauważenie i akceptację faktu, że wychowanie odbywa się przez szeroko rozumianą socjalizację, w której przykładem staje się nie tylko członek rodziny, lecz także sąsiadka, kierowca autobusu czy pracownik osiedlowego sklepiku.
Wioska oznacza zatem sieć, w której mały człowiek wzrasta, obserwując ludzi w różnym wieku, różnej płci i różnych zainteresowań, a wszyscy członkowie tej społeczności, mniej lub bardziej świadomie biorą odpowiedzialność za młodsze pokolenia, wiedząc, że są dla nich przykładem. Dzieci są uważnymi obserwatorami. Potrafią wiele dostrzec i usłyszeć, niejako naturalnie, mimochodem: to, jakimi wartościami ktoś się kieruje, jak buduje relacje z innymi, jaki ma stosunek do świata i co jest dla niego naprawdę ważne.
Czy dorośli mają jeszcze odwagę, by reagować na złe zachowania cudzych dzieci?
Wioska z założenia jest przy tym mała, bliska i realna. Te palce, które pokiwają: nie dotykaj, te uśmiechy, które rozjaśniają twarz po usłyszeniu kulturalnego "dzień dobry", te czujne oczy, spoglądające na wracającą ze szkoły gromadę młodzieży należą do konkretnych ludzi z krwi i kości. Takich, które dziecko ma szansę znać choćby z widzenia. Ale czy przypadkiem dziś nie jest tak, że sieć, która realnie wpływa na zachowanie dzieci i młodzieży, to raczej ta wirtualna niż ta rzeczywista? I czy w dorosłych ludziach jest wciąż odwaga i osobista odpowiedzialność, by reagować tu i teraz na złe zachowania, a nie wypisywać kapitalikami w mediach społecznościowych coraz bardziej oburzone filipiki na "tę współczesną młodzież"?
Internet nie pozostawia dziś obojętnym nikogo. Bo gdzie współczesny rodzic w pierwszej kolejności szuka odpowiedzi na dręczące go problemy? Dzwoni do rodziny, przyjaciela czy może wpisuje interesującą go frazę w wyszukiwarkę Googla? Wiadomo - nie każdy, nie wszyscy i nie zawsze. Ale jednak to wirtualna przestrzeń wydaje się dziś najłatwiej dostępną, niewyczerpaną kopalnią rad, zaleceń i podejść wychowawczych, które kształtują współczesnego rodzica.
Można wysłuchać tysiąca podcastów o rodzicielstwie i dalej być zagubionym
W efekcie można godzinami siedzieć w sieci i słuchać podcastów o rodzicielstwie bliskości, pozytywnej dyscyplinie, wychowaniu w szacunku, porozumieniu bez przemocy itd itp., a jednocześnie wciąż czuć się zagubionym i sfrustrowanym. Dialog z bliskimi - z dziadkami, nauczycielami, przyjaciółmi, o Panu Bogu nawet nie wspominając - przestaje być pierwszym wyborem, gdy rodzic staje przed tym czy innym wyzwaniem wychowawczym. Łatwiej szukać pomocy u obcych, nawet jeśli nic pewnego nie wiemy o tym, jakimi są ludźmi w realu, jaka historia ich ukształtowała i jakie wartości mają dla nich znaczenie.
Przyczyn takiego stanu jest zapewne wiele, ale na pierwszy plan wysuwają się zmiany społeczne - atomizacja społeczeństwa, kryzys odpowiedzialności i zaufania oraz postępująca indywidualizacja. Ludzie coraz częściej żyją obok siebie, a nie ze sobą, więzi systematycznie ulegają rozluźnieniu, a w życiowej kuźni charakterów impet młota nadają raczej siły "ja" i "moje" niż "my" i "nasze".
Ile rodzin, tyle podejść wychowawczych
Dobrze widać to na przykładzie wychowania, gdzie coraz częściej uznaje się, że odpowiedzialność za wzrost intelektualny, społeczny i duchowy jest wyłączną domeną rodziców. W konsekwencji ile rodzin, tyle podejść wychowawczych, a osławiona "wioska" z afrykańskiego przysłowia nie ma prawa się wtrącać ani narzucać swoich zasad, co najwyżej może stać się witryną sklepu z wartościami, z której rodzic wybierze to, co uzna dla swojego dziecka za najlepsze.
Historia zbawienia uczy, że człowiek pozostawiony na pastwę egoizmu zawsze zbłądzi. Dlatego wierzący lokują wzrok w Tym, który jest źródłem mądrości i najpełniejszej Miłości. To On przy pomocy Kościoła i sakramentów ciągle uczy, jak budować relacje i wychowywać ku Dobru. Tydzień Wychowania to okazja, by poświęcić czas i zastanowić się, czego uczę nie tylko własne dzieci, lecz także swoich małych sąsiadów, młodzież na przystanku czy współpracowników. Czy jestem i czy chcę być w ich życiu obecny? Czy szukając wzorów i inspiracji do własnych zachowań, kieruję wzrok na Pana Boga i Jezusa? Czy wzywam pomocy Ducha Świętego, by moja codzienność była efektywną szkołą Miłości? Te pytania warto sobie stawiać nie tylko w Tygodniu Wychowania. Bo "globalna" czy nie - ale nasza przestrzeń tu na ziemi wciąż oparta jest o logikę wioski.
Skomentuj artykuł