Trudno wyobrazić sobie dzieciństwo bez kredek. Przynajmniej ja nie potrafię - mówi Iwona Macałka, która na każdą wyprawę misyjną wyjeżdżała z plecakiem wypchanym kredkami i blokami. W końcu założyła Fundację Pencils for All, która zaopatruje dzieci z Afryki czy odległych zakątków Azji w przybory szkolne.
Takie też prezenty gwiazdkowe osobiście dostarczyła do Salezjańskiej Placówki Misyjnej w Lokhikul w Bangladeszu, spędzając tam święta i witając Nowy Rok.
Myśl, która nie daje spokoju
Misje to było jej dziecięce marzenie. Liczyła, że uda się jej je spełnić, gdy zostanie pielęgniarką. Po zdobyciu dyplomu, 17 lat temu wyjechała do Londynu, by podszkolić język. Duże miasto miało przynieść większe możliwości. Postanowiła tu zamieszkać. Przekwalifikowała się, ukończyła studia pedagogiczne i została przedszkolanką. Tak płynęły lata. Myśl o wyjeździe na misje nigdy jednak nie ustała. W końcu Iwona Macałka dojrzała do tego, by ją zrealizować. Sama.
- Wcześniej, przez lata próbowałam do tego nakłonić moich znajomych. Wszyscy reagowali entuzjastycznie, ale ich zapał, jak szybko się pojawił, tak szybko gasł - opowiada. - W końcu musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęłam rozsyłać zapytania do różnych placówek misyjnych i w różne miejsca. Ponieważ sama chciałam opłacić swoją podróż, szybko pojawiły się odpowiedzi.
Podróże turystyczne, których wiele odbyła w swoim życiu, nigdy nie przyniosły jej tyle satysfakcji i wiedzy o świecie, co wyjazdy na misje.
- Chcę pomagać ludziom i mieć możliwość poznania ich codzienności - mówi Iwona Macałka.
Kto może mi źle życzyć?
W 2008 r. wyjechała na misje do Indii. Mieszkała w slumsach. Wiele osób zadawało jej pytanie, czy się nie boi chodzić po ulicach, gdzie nigdy nie wiadomo, jak tubylcy zareagują na białego człowieka.
- W ogóle nie biorę pod uwagę, że ktoś może mi źle życzyć. Raczej zawsze mile byłam zaskakiwana ciepłym przyjęciem. Idę do tych ludzi z pogodnym nastawieniem, misją, chcę im coś dać od siebie, nie oczekując niczego w zamian - odpowiada Iwona Macałka, która na misjach uczy dzieci angielskiego, a także innych przedmiotów.
Po Indiach były misje w Tanzanii, Ugandzie, Kenii. Z każdej wyjeżdżała z myślą, że dzieci na całym świecie są takie same. Cieszą się i płaczą z podobnych powodów. Tylko nie wszystkie mają szanse na rozwój swoich umiejętności. Widok kilkunastomiesięcznych maluchów, bawiących się na śmietniku, nie napawa optymizmem. Na szczęście misje stwarzają im możliwość spędzenia czasu w przedszkolu.
- Dla nich te placówki nie kojarzą się z zabawkami, ale posiłkiem. Niewiarygodne jest to, jak szczerze się uśmiechają, gdy przychodzą na lekcje, choć klasa wyposażona jest tylko w ławki, tablicę i kredę. Sami bawią się woreczkami napchanymi piaskiem czy kolorowymi nakrętkami po butelkach, jakie znajdą na śmietniku - opowiada Iwona Macałka.
Dlatego poza słodyczami dla dzieci na miejsce przyjeżdżała z plecakiem wypchanym kredkami i innymi przyborami szkolnymi.
- Dla mnie kredki to symbol dzieciństwa. Nie wyobrażam sobie dzieciństwa bez kredek - mówi.
Kredki dla wszystkich
Misje zainspirowały ją do kolejnego działania. Postanowiła założyć fundację, którą nazwała Pencils for All, by - jak mówi - każdemu dziecku dać możliwość wyrażenia siebie. W Londynie w swoim parafialnym kościele poznała ks. Pawła Kociołka, który pracuje w Salezjańskiej Palcówce Misyjnej w Bangladeszu w Lokhikul. Spędziła tam Wielkanoc.
- Z Bangladeszu wyjechałam przepełniona radością. Obiecałam mieszkańcom, że ich jeszcze odwiedzę - mówi.
Nie czekali na nią długo. Fundacja Iwony Macałki zdecydowała o zaadoptowaniu misji w Bangladeszu i zarząd podjął decyzję o zakupie komputera dla chłopców z internatu im. Św. Jana Bosko z parafii i misji Lokhikul, a także prezentów świątecznych dla dzieci z Oratorium.
- Ponieważ przesyłki są niesamowicie drogie, postanowiłam osobiście dostarczyć te rzeczy do Lokhikul. Ponad 200 dzieciaków dostało kredki i inne przybory szkolne, a chłopcy z internatu poza komputerem, także żelazko. To drugie po to, by uczyli się samodzielności i dbania o siebie - mówi Macałka, opowiadając jednocześnie o świętach spędzonych w towarzystwie mieszkańców Lokhikul.
- Boże Narodzenie to bardzo rodzinne święta, ale nie mogłam nie pojechać. Choć brakowało mi wspólnie spędzonej z rodziną wieczerzy wigilijnej, pasterki i choinki, to święta spędzone w Bangladeszu przyniosły wiele radości. I cieszę się, że swoją obecnością również tę radość dostarczyłam mieszkańcom Lokhikul - mówi.
Święta bez choinki
Nie ma tradycyjnych choinek, ale są palmy i bananowce, które można tak samo przystroić. Nie ma wieczerzy wigilijnej ani pasterki, ale w przeddzień Świąt, wieczorem po mszy świętej ludność zbiera się, by tańcem i śpiewem uczcić Boże Narodzenie. Dzieli się przy tym plackami ruti, które smakiem i wyglądem przypominają naleśniki, i składa przy tym sobie życzenia.
- W świąteczny poranek rozpoczynają się natomiast przygotowania do wieczornej uczty. Po południu młodzież rusza w tany, bawią się, aż do rozpoczęcia wieczerzy, której zapach unosił się w każdym zakątku. Kucharze ugotowali curry [potrawa podobna do gulaszu]. Upiekli placki z rodzynkami oraz usmażyli kulki z ciasta, czyli pączki bez nadzienia. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałam, by tak sprawnie roznoszono jedzenie.
Tłumy wręcz błyskawicznie zostały nakarmione. Po wieczerzy jest czas na kolędowanie. Po nim wszyscy wracają do domów - opowiada Iwona Macałka.
***
Iwona Macałka cały czas zastanawia się, jak pozyskać fundusze na kolejne zakupy kredek dla dzieci z odległych zakątków świata. Poza przyborami, jakie otrzymały dzieci, nad którymi opiekę sprawuje Salezjańskie Oratorium, 35 kg materiałów szkolno-papierniczych, zasponsorowanych przez firmę Top Point Polska, trafiło również do maluchów z placówek opiekuńczych w Indiach i Ghanie oraz do szkoły podstawowej Fresh Start Academy w Kenii. Ty również możesz pomóc dzieciom pomalować świat…
Szczegóły na http://pencilsforall.org/pl.
Skomentuj artykuł