Co też ci ludzie, te mądre olbrzymy, wyprawiają?
"Działo się to - zaczął swoją opowieść dr K. M. - w czasie wojny. Miałem wtedy dziesięć lat i podczas jednego z alarmów, które oznajmiały początek nalotu, znalazłem się piwnicy jakiegoś budynku, gdzie nigdy wcześniej nie byłem. W domu mówiono mi, żebym zawsze się chował, gdy tylko zacznie się nalot, więc się posłusznie schowałem. W piwnicy był niezły zamęt, ludzie tłoczyli się tam wokół walizek i pakunków, w których mieli cały dobytek, ktoś nawet przyniósł pierzyny.
Skuliłem się ze strachu. Byłem w ogóle dość lękliwym dzieckiem i teraz, w nieznanej ciemnej piwnicy z nieznajomymi ludźmi czułem się całkowicie opuszczony.
Powietrze na zewnątrz trzęsło się od wybuchów, wycia syren, krzyków, to wszystko docierało do piwnicy jakby z innego świata, z jakiegoś piekielnego świata.
I wtedy uświadomiłem sobie, że nie ma ze mną Ajaksa. Ajaks był moim psem i ja go - nie jest to mocne słowo - kochałem.
Oboje rodzice przebywali w niemieckich więzieniach, a ja dorastałem u stryja na przedmieściu, stryj był kolejarzem i często nie było go w domu. Pomyślał sobie zapewne, że jak mi da psa, to da mi przyjaciela. Więc ja, samotne i wystraszone dziecko, przywiązałem się do Ajaksa.
Był to jeszcze młody wilczur, takie wyrośnięte szczenię, które też miało za sobą złe doświadczenia, stryj znalazł go kiedyś na dworcu, wychudzonego, pokrytego strupami, co świadczyło o okrutnym obchodzeniu się ze zwierzęciem. Zabrał go wówczas ze zniszczonego wagonu, w którym Ajaks urządził sobie kryjówkę, przyprowadził go do domu, karmiąc resztkami, których sami nie zjedliśmy, i w ten sposób jakoś go odżywił.
Śmiał się ze mnie, że jestem jak młody piesek, bliźniak Ajaksa. Rzeczywiście, byliśmy wtedy nierozłączni, towarzyszył mi wszędzie, dokądkolwiek się udałem. Siadał przed szkołą i czekał, aż pojawię się w bramie.
Kiedy zawyły syreny, a ja, posłuszny radzie stryja, pobiegłem, by schować się w pierwszej lepszej piwnicy, był jeszcze ze mną, potem jednak w tym zamieszaniu gdzieś zniknął i teraz siedziałem po ciemku sam.
Pobłyskiwały świeczki, a ja się bałem. Ktoś przyniósł do piwnicy gramofon na korbkę i parę osób zaczęło tańczyć, jakby chcieli zagłuszyć tę grozę na górze albo odegnać ją swoim brakiem uwagi. Spiczaste cienie tańczących postaci zwijały się na ścianach, a mnie wcale nie było do śmiechu, przeciwnie. Ten swing z gramofonu, przechodzący w odgłosy wybuchów, sprawiał upiorne wrażenie.
Myślałem o Ajaksie. Nie miałem wyjścia, musiałem pójść go poszukać. Przesunąłem się w stronę drzwi. Dokąd, chłopcze, dokąd?. Przy drzwiach do piwnicy siedział wielki starzec tulący do piersi stary zegar kuchenny - ludzie podczas alarmu nieraz bez namysłu zabierali z mieszkania jakąś rzecz i zbiegali z nią na dół.
Wyjaśniłem mu, dokąd idę, ale on chwycił mnie swoją kościstą ręką i nie pozwalał mi wyjść. Jednak jakoś mu się wymknąłem, wybiegłem po schodach przed dom, wokół było pełno dymu, płomieni, a ja wołałem Ajaksa. Jak w gorączce pędziłem ulicami i wołałem go, wołałem!
I nagle go zobaczyłem, skulonego pod spalonym murem, patrzył chyba z jeszcze większym przerażeniem niż ja. Co też ci ludzie, te mądre olbrzymy, wyprawiają? - pytały jego oczy, pytały z goryczą.
Objąłem go i mocno przytuliłem. I w tym momencie usłyszałem ogłuszający huk. Było to dość blisko. Bomba spadła na dom, w którym dopiero co się ukrywałem, z którego wybiegłem szukać Ajaksa. Dom runął i rozpadł się razem z piwnicą.
Widzi pan tę obrożę, co wisi na wieszaku? To obroża po Ajaksie, a drugą spuścizną, jaką mam po nim, jest moje własne życie. Gdybym wtedy nie wybiegł na płonącą ulicę... Gdybym Ajaksa tak bardzo nie kochał, gdybym go nie kochał..."
Skomentuj artykuł