Dzieci chcą pełnej rodziny
Zwyczajny wczesnowieczorny program w telewizji, jeden z amerykańskich seriali rodzinnych. Kiedyś seriale pokazywały obowiązkowo rodzinne szczęście. Odcinki kończyły się zawsze sceną zapalania się światła na wszystkich piętrach rodzinnego domu, zgodny chórek złożony z głosów dzieci i rodziców żegnał się z widzem słowami: "Dobranoc, John, dobranoc, dad" i tak dalej.
Widok domu i rodziny, żyjącej pod jednym dachem mimo różnych konfliktów i kłopotów, był jeszcze przed trzydziestu laty tym obrazem, jaki można było zobaczyć na ekranach telewizyjnych i jaki zapadał w świadomość dziecka.
To się zmieniło. W programie rodzinnym w roku 2011 też chodzi o rodzinę, ale dzieci wychowywane są zupełnie inaczej. Ojciec w zamyśleniu brzdąka na gitarze, nieodłączny pies strzyże uszami, jedenastoletnia córka wraca do domu i czuje, że rodzice się pokłócili.
Czujnie patrzy na ojca i pierwsza myśl, jaka jej — jakby sama z siebie — przychodzi do głowy to podejrzenie: "Chyba nie chcecie się rozwieść?".
"Nie — odpowiada ojciec powoli — wydaje mi się, że nie".
"Wydaje mi się, że nie" — tylko na takie stwierdzenie było go stać! Przecież nie może nie wiedzieć! W serialach sprzed trzydziestu lat odpowiedź ojca byłaby zupełnie inna nawet po najostrzejszej kłótni z żoną. A dzieciom takie pytanie nie przyszłoby nawet na myśl.
Jakaż niepewność! Jeszcze niedawno sytuacja taka byłaby nie do pomyślenia! Nie do wyobrażenia! Lecz dzisiaj istnieje tak powszechna łatwość i gotowość podejmowania decyzji o rozwodzie, że dzieci to widzą. To wszystko weszło w ich lęki. Natychmiast, przy najlżejszej kłótni przebiega im przez głowę: może moi rodzice się rozwiodą? Może nie będą już razem, zresztą właściwie dlaczego powinni być? Może jutro nie będziemy już rodziną.
Rozwód rodziców ciąży nad każdym dzieckiem jak groźba. Seriale telewizyjne tylko ten trend odzwierciedlają.
A przecież łatwo sobie wyobrazić, jak ważne jest dla dziecka to, że jego rodzice są razem, że żyją pod wspólnym dachem. Jest to ważne dla wszystkich dzieci bez wyjątku. Moja mała córeczka na przykład, na najmniejszą kłótnię swoich rodziców, ach, co mówię — na daleką zapowiedź potencjalnej kłótni, reaguje w ten sposób, że jedną rączką ciągnie do siebie moją żonę, drugą mnie, ustawia nas ciasno koło siebie i jako osoba trzecia, pośrednicząca, wpycha między nas swoją główkę. "Tak" — mówi zadowolona i przenosi wzrok ze mnie na żonę. Teraz jest znowu wszystko w porządku, teraz jest jedność: mama, tata, dziecko. Tak ma być! Oddycha z ulgą.
Czy jesteśmy rodziną konfliktową? Czy nasze dziecko ma powód, żeby się bać? Nie, w naszej rodzinie nie ma szczególnych konfliktów. Czujne oko psychologa mogłoby wytknąć nam nawet skłonność do poszukiwania za wszelką cenę harmonii (na szczęście mamy jeszcze syna — nastolatka, więc osiągnięcie harmonii nigdy się nam do końca nie udaje...). Czy nasze małżeństwo jest albo było kiedyś zagrożone? Czy coś niedobrego mogło utkwić w pamięci naszego dziecka, że reaguje lękiem? Ależ skąd!
Nie, rozwody rodziców wiszą w naszej kulturze, jeśli tak można powiedzieć, w powietrzu. Nasza córka widziała ich efekty w domach kilku swoich koleżanek, w przedszkolu, w szkole. Widzi to w telewizji, nawet w programach dla dzieci. Nic więc dziwnego, że w jej główce pojawia się niespokojne pytanie: "Co zrobię, jeśli moi rodzice się rozwiodą?". Naturalne poczucie bezpieczeństwa przestało istnieć i nic nie można na to poradzić.
A przecież dzieci tak tęsknią za dawną, tradycyjną rodziną! Gdyby zadać im pytanie, co jest dla nich w życiu najważniejsze, nie usłyszelibyśmy w odpowiedzi, że komputer, lalka Barbie czy zgoda na obejrzenie ostatniego show w telewizji, tylko że najważniejsza jest mama, tata i ono. Żeby wszyscy byli razem, żeby była zgoda. Oparcie, przynajmniej to.
Wszystko stoi pod znakiem zapytania! Nie tylko — powtarzam — wśród dzieci, które mają uzasadnione obawy, że rodzice mogą się rozwieść, bo na życiu domowym smętnym cieniem kładą się częste kłótnie matki i ojca.
Lęk odczuwają też te dzieci, których rodzice trwają w szczęśliwym związku, gdzie myśl o rozwodzie nigdy się nie pojawiła! Lecz możliwość, że ojciec i matka mogliby się rozwieść, że będzie się rozerwanym pomiędzy jednym a drugim, że w końcu może zostanie się samym, rysuje się niepokojąco na horyzoncie wszystkich dzieci. Bez wyjątku. To kolejny rozdział tragedii współczesnego dziecka.
Dlaczego tragedii? Dochodzimy tu do podstawy rozwoju psychicznego dziecka, jakim są trzy pierwsze lata jego życia. Uprzytomnijmy sobie raz jeszcze, jak ścisły jest wtedy związek dziecka z mamą i jak ważny jest on dla stopniowego usamodzielniania się dziecka. Jak niezbędny jest w tym procesie ojciec jako "umacniający trzeci", żeby dziecku, odrywającemu się od matki w kierunku świata zewnętrznego dodawać wiary w siebie, a jednocześnie stworzyć poczucie bezpieczeństwa. Jak ważna dla dziecka jest w tym okresie świadomość, że w każdej chwili może wrócić do stanu ciepłej symbiozy z mamą, a potem znowu się od niej oderwać.
Jak bardzo zatem, mówiąc innymi słowy, jedność i dopełnianie się wewnętrznego obrazu taty i mamy jest fundamentem młodej psychiki dziecka! To, że dwa czy cztery lata później ciągle jeszcze domaga się ono jedności obojga rodziców i pragnie jej, ba, żywo jej potrzebuje, by móc dalej stabilnie się rozwijać (aż do osiągnięcia dojrzałości) — to przecież jasne jak słońce. To fakt egzystencjalny.
Dlatego rozwód rodziców jest dla dziecka zawsze potężnym wstrząsem. I nigdy nie będzie inaczej. Nawet, gdy w niektórych książkach przeczytamy przewrotne wywody psychologów pod tytułem: Rozwód jest szansą albo Dlaczego dzieci korzystają na rozwodzie rodziców. To kłamstwo! Tacy autorzy chcą tylko zarobić na tym smutnym fakcie, że coraz więcej dzieci musi żyć w rozwiedzionych rodzinach.
Naturalnie trzeba, jeśli małżeństwo zdecydowało się na rozstanie, zastanowić się, jak można pomóc wszystkim członkom rodziny. Oczywiście potrzebne jest tu głębsze rozpoznanie psychologiczne, jak mogą się oni potem kontaktować. To wszystko jest ważne i konieczne. Lecz przedtem, zanim podejmie się tę decyzję, trzeba sobie uświadomić, że rozwód dla rodziców, a już na pewno dla dziecka jest wielką tragedią. Nie inaczej. Jest faktem, który niesie z sobą tylko tragizm i smutek. Jest przepaścią, która otwiera się w najgłębszych rejonach dziecięcej psychiki i zagraża jej rozbiciem.
Trzeba więc dziecku pomóc. Dlaczego pomóc? Dlatego, że te dzieci znajdują się w ciężkiej sytuacji. Wszystkie rozumne programy psychologiczne adresowane do dzieci, których rodzice się rozwodzą, oparte są na założeniu — ujawnionym wyraźnie bądź nie — że rozwód oznacza brutalny wstrząs i deficyt. Potężny brak psychiczny, piętno. Dziecko najprawdopodobniej nie pozbędzie się go przez całe życie.
Mniej egoistyczna kultura, mówiąc między nami, nie ścierpiałaby tytułów, jakie nadałem w tej książce niektórym rozdziałom. Ludzie od marketingu w wielu wydawnictwach nie odważyliby się pozostawić na stronach tytułowych sformułowań tak drażniących powszechne przekonania. Klienci księgarń czy książkowych domów wysyłkowych byliby zbulwersowani. To, że dzieci chcą mieć oboje rodziców, wie przecież każdy. Że chcą mieć oboje rodziców blisko, jako jedność (tak jak w dzieciństwie), jest oczywiste. Ale prawdą jest, że nie spędza nam to snu z oczu. Lekceważymy elementarne prawdy.
Nie chcemy widzieć, co dzieje się w duszach naszych dzieci. Nikogo to nie obchodzi. Nawet autorów artykułów piszących w specjalistycznej prasie psychologicznej. W fakcie tym odbija się wielki problem większości rodzin, który polega na tym, że brak im dzisiaj naturalnego fundamentu etycznego.
Wiecej w książce: Sztuka rodzicielskiej miłości - Wolfgang Bergmann
Skomentuj artykuł