Nie bierzcie dziecka do kościoła za wszelką cenę
Zwykle odpuszczamy udział w liturgii, gdy jest chore. Pamiętajmy jednak, że rozdrażnienie może być spowodowane również ząbkowaniem, sennością, zmęczeniem, a także mieć inne mniej oczywiste przyczyny, które powinniśmy wziąć pod uwagę.
Niestety. Taka rola rodzica. Czasem większą ofiarą jest pozostanie w domu, niż pójście na mszę świętą. Szczególnie, jeśli jest tylko jedna w danym dniu. Zdarzało mi się zawrócić z drogi do kościoła, bo nagle okazywało się, że jednak nie podołamy. I tak też bywa. Ważne w takich sytuacjach, by dziecko zdawało sobie sprawę z tego, że pozostanie w domu jest sytuacją wyjątkową.
Pięć pułapek myślenia o zabieraniu dzieci do kościoła >>
Oczywiście często się zdarza, że dziecko zaczyna protestować przed wyjściem do kościoła. Jeśli masz pewność, że to zwykły kaprys, wytłumacz dlaczego Ty chcesz iść do kościoła.
Zwykle mówiłam wówczas o moich motywacjach: o tym, że chcę odwiedzić Przyjaciela jakim jest Jezus, bo go bardzo kocham - a jak się kogoś kocha, to chce się przebywać w jego bliskości. Gdy taka argumentacja nie wystarczała, dodaję proste zdanie: “musimy iść razem, bo nie mogę pozostawić cię samego w domu". Tylko tyle.
Oczywiście, to argument wystarczający przedszkolakowi! Gdy Twoje starsze dziecko zgłasza obiekcje przed wyjściem do kościoła, trzeba do tematu podejść zdecydowanie poważniej. Ale to zupełnie inny temat.
Msza święta nigdy nie jest karą!
Właśnie od Twojej postawy najbardziej zależy to, jak szybko maluchowi wyjście do kościoła zacznie kojarzyć się z czymś przyjemnym. Przyznaję, że byłam świadkiem, gdy rodzice (i o zgrozo katecheci!), słali na mszę świętą za karę. Nigdy tego nie róbcie! Nie straszcie też księdzem! Nie wyznaczajcie sami pokuty za niestosowne zachowanie w kościele, np. dodatkowych modlitw.
Dziecko w kościele? Zrób z nim te małe kroczki >>
Przepraszam, że o tym piszę. Pewnie dla wielu z Was jest to oczywistość. Uwierzcie mi, że w bezradności rodzice są w stanie wykreować wiele dziwnych zachowań. Skutek tego jest zwykle taki, że dziecko wzbrania się przed przekroczeniem progu świątyni.
Jak reagować na zachowanie dziecka?
1) Gdy nagle nasz maluch protestuje przed wejściem, nie pozostaje nic innego jak rozmowa. Nawet jeśli mielibyśmy się spóźnić na mszę świętą. W większości przypadków dziecko zwyczajnie się czegoś obawia, albo jest czymś rozgoryczone. Jeśli nie jesteście w stanie dziecka zachęcić do wejścia, to lepiej zostańcie na zewnątrz i tam próbujcie uczestniczyć we mszy świętej. Nie róbcie nic na siłę!
Co robić, gdy dzieci nie chcą iść w niedzielę do kościoła? >>
2) Gdy dziecko zaczyna się zachowywać ekstremalnie już w trakcie mszy świętej, czyli zwyczajnie zakłóca przebieg liturgii, okazuje się, że poziom tego ekstremum jest odczuwany przez rodziców zgoła odmiennie. Jedni chcą opuszczać świątynie, gdy dziecko zaczyna się przechadzać między ławkami lub gaworzyć, inni natomiast kompletnie nie reagują, gdy dziecko zaczyna biegać, krzyczeć do rówieśników lub urządzać regularne wyścigi.
Moim zdaniem, jeśli zachowanie dziecka nie jest głośniejsze od szeptu, można je zaakceptować. Warto czasem gestem przyłożenia palca do ust przypomnieć, że należy być cicho lub zainteresować tym, co dzieje się przy ołtarzu. Nie oszukujmy się. Nie uda się uspokoić malucha, który właśnie opanował wymowę kolejnego słowa i popisuje się przed całą wspólnotą parafialną.
Myślę, że dźwięki i stuki nie przekraczające poziomu szeptu są do zaakceptowania. Głośne krzyki i piski wymagają naszej zdecydowanej reakcji.
Znacie swoje dziecko. Czujecie czy uda Wam się go uspokoić. Jeśli to będzie chwila, zróbcie to nie ruszając się z zajmowanego miejsca. Jeśli nie uda się dość szybko uratować sytuacji na miejscu, niestety trzeba wyjść ze świątyni i kontynuować uczestnictwo tam, gdzie zachowanie dziecka nie będzie zaprzątało uwagi wszystkich zgromadzonych.
3) Kolejnym sposobem na "umilenie" sobie mszy świętej jest ucieczka. Maluch, który ucieka przed rodzicem może być dla reszty rozkoszny, ale rozwala liturgiczne spotkanie. I to najczęściej nie sam maluch, a rodzic który za nim goni.
Jak dziecko ucieka, to za nim nie gońcie (chyba, że zaraz spadnie ze schodów), bo sami się prosicie o zabawę w berka. Powoli podejdźcie i postarajcie się zaciekawić dziecko czymś innym, niż dzwonki u ministrantów i obrus na ołtarzu. Zabierzcie dziecko zachęcając do powrotu na miejsce: "Chodź to Ci coś pokażę".
Nie poddawajmy się od razu! Cierpliwość zostanie nagrodzona. Niestety, jeśli ucieka raz za razem i widzisz, że to rozwala innym skupienie, musisz wyjść z dzieckiem na zewnątrz.
4) Wszelkie inne ekstrema, typu rzucanie się na podłogę w złości, kopanie ławki, okładanie rodziców pięściami, to tylko kilka moich wspomnień. Też wymagają niestety wyjścia ze świątyni. Sami widzicie, że przypadków, gdy trzeba wyjść, jest niestety dość sporo.
I wybaczcie, nie rozumiem niektórych komentarzy, że dziecko jest dzieckiem i nie należy przejmować się tym, gdy sobie biega, czy krzyczy w kościele. Dziecko faktycznie jest dzieckiem… ale od czego ma rodziców? Uczymy go zachowania w przedszkolu, na placu zabaw, a czasem w szpitalu - czemu akurat podczas mszy świętej mamy pozwolić mu na wszystko? Wyjdźcie jeśli trzeba. Choćby przez szacunek dla kapłana, któremu do odprawienia mszy świętej potrzeba choć minimalnego skupienia.
Styl opuszczania kościoła
Dla dziecka liczy się styl, w jakim opuścicie kościół. I to, jak będziecie zachowywać się po wyjściu na zewnątrz lub do przedsionka, w którym będziecie słyszeć co dzieje się w środku (chcecie przecież nadal uczestniczyć we mszy świętej, choć z oddali). Zadbajcie o to, by dziecko miało świadomość, że to jest dla Was przykre. Zwykle mówiłam coś w stylu: "bardzo mi smutno, że musieliśmy wyjść".
Moja córka wymyśliła w pewnym momencie, że ludzie stojący na zewnątrz mają karę za złe zachowanie podczas mszy świętej. Dlaczego? Stanie na zewnątrz było dla niej zdecydowanie mniej przyjemne, niż stanie wewnątrz, bo nie działo się zupełnie nic i wiało chłodem. Ja próbowałam wtedy zachowywać się jak na normalnej mszy, tylko nie opowiadałam nic, nie wyjaśniałam jej tego, co się w danym momencie działa i w ogóle starałam się nie umilać dziecku pobytu poza kościołem.
Widziałam rodziców, którzy w dobrej wierze wyprowadzają dziecko z kościoła, żeby nie przeszkadzało i urządzają mu przed kościołem taką ekscytującą zabawę, że mają sto procent pewności, że na kolejnej mszy świętej brzdąc znowu będzie chciał wyjść się pobawić. Dlatego powtarzam, świeć przykładem. Spacer dookoła kościoła w poszukiwaniu mrówek nie jest najlepszym pomysłem na tę chwilę. Przynajmniej w mojej ocenie.
Istotna rzecz
Po wyjściu na zewnątrz, gdy dziecko się uspokoi, zawsze wracałam na mszę świętą. Najszybciej, jak się dało. Zwykle udawało się dopiero na Komunię Świętą. Czasem wcześniej. Wtedy chwaliłam dziecko pod niebiosa i cieszyłam się bez umiaru z faktu, że znowu całą rodziną możemy uczestniczyć we mszy.
Zgodnie z myślą świętej Teresy: "Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem u wejścia do kościołów", udowodnij dziecku swoją postawą, że naprawdę w to wierzysz.
Jeden problem to nie problem?
Często rodzice poddają się, gdyż mają nie jedno, a kilkoro małych dzieci. Wiem. Pamiętam te msze święte z niemowlakiem w wózku, wiercącym się trzylatkiem i pięciolatkiem zadającym wiecznie jakieś pytania. Prosiłam go zwykle, by pokazywał rodzeństwu jak należy się zachowywać. I dawał radę. Ciągle jednak o coś dopytywał.
Jak wyjaśniać dziecku co się dzieje podczas mszy? >>
Z tamtego czasu pamiętam to niecierpliwe czekanie na “Idźcie w pokoju Chrystusa" i pot lejący się strumieniami. Po godzinie byłam wrakiem samej siebie.
Macie więcej dzieci. Super! Mam dla Was pocieszenie wizualne. Na instagramie pod hasztagiem #hellosundaystyle Agnieszka, mama siódemki dzieci promuje rodzinne wyjścia do kościoła. Zabawa polega na tym, by zrobić zdjęcie swojej familii przed wyjściem na mszę św. i oznaczyć go powyższym hasztagiem. Polecam! Znajdziecie tam i moją rodzinkę. Przyznam, że liczba maluszków jakie z rodzicami idą na mszę św. czasami przyprawia o zawrót głowy. Niewątpliwie ich uśmiech i entuzjazm dodadzą Wam zapału. W imieniu organizatorki (chociaż się nie znamy) zapraszam do udziału w akcji wszystkie rodziny i mam nadzieję, że niedługo będę mogła zobaczyć Wasze fotki. Niech instagram zalśni entuzjazmem rodzin!
Na wesoło!
Dziecko rozbawia wszystkich dookoła! Na przykład moja córka biła brawo, gdy ksiądz się kłaniał, by ucałować ołtarz. Oklaski zbierał też za błogosławieństwo końcowe. Wiwaty słane były jej bratu ministrantowi, gdy kończył jakieś czytanie. Za nic nie mogliśmy jej tego oduczyć. Natomiast najmłodszy syn we wczesnej młodości, upodobał sobie machanie do celebransa. A potrafił machać długo i cierpliwie. Jeden z księży z litości, opracował nawet system dyskretnego odmachiwania mu.
Hitem śmiesznych sytuacji, była msza święta w krakowskich Łagiewnikach. Czteroletni wówczas mój najstarszy syn zniecierpliwiony czekał, aż ksiądz przyjdzie do niego po składce. Ludzi był tłum. W końcu kapłan doszedł i do nas, siedzących w pierwszej ławce. Widząc malucha, ksiądz chciał być pomocny i przygniótł ręką sporą kupkę banknotów. Synuś stanął z rozdziawioną buzią i wstrzelając się w chwilową ciszę, na cały kościół entuzjastycznie krzyknął: - Oooo reeeety… Aleś nazbieeeeeerał! Udało się mu tym sposobem “zatrzymać" mszę świętą, bo ani główny celebrans, ani koncelebransi nie byli w stanie ze śmiechu kontynuować.
W takich sytuacjach nie wychodzimy z kościoła. Spuszczamy głowy, śmiejemy się w duchu i spokojnie czekamy, aż wszyscy ochłoną. Wiem, wiem, pojawia się pokusa, by udawać, że to nie nasze dziecko, ale tego też nie robimy.
W sytuacjach ekstremalnych zawsze świećcie przykładem. Wiele razy sama popełniałam błędy - ale to nie powód, by się poddawać. Uwierzcie mi, że warto!
***
Ten artykuł jest częścią cyklu "Małe kroczki" przygotowanym przez Lidię Góralewicz, autorkę bloga "Retro Matka", matkę czwórki dzieci. O co w tym cyklu chodzi? Jak pisze autorka: "zawsze chciałam włożyć gołąbka pokoju, między rodziców umęczonych liturgią z maluchem, a księżmi, którzy zastanawiają się, jak reagować na biegające po kościele brzdące".
Kolejny artykuł w następną niedzielę na DEON.pl. Za tydzień o tym, kiedy ten cały trud i zaangażowanie wyda owoce.
Skomentuj artykuł