Żmiąca: miejsce, w którym rodzi się nadzieja
To miejsce nazywane jest „górą przemian”. Żeby tam dotrzeć trzeba pokonać wąską i krętą drogę, która wiedzie nas na sam szczyt tejże góry. Żeby tam dotrzeć trzeba pozbyć się lęku i strachu przed tym, co tam zastaniemy. Jeśli boimy się smutku, którym to miejsce jest niewątpliwie przeniknięte, to nie będziemy w stanie dostrzec radości, która emanuje od jego mieszkańców. Smutek jest, to pewne, bo jaki dom dziecka nie jest smutny? Maluchy, które tam trafiają nie mają przecież mamy i taty, są tylko ciocie i wujkowie. Jednak nie trzeba się tego bać, trzeba dać im powód do uśmiechu, poświęcić im czas i uwierzyć, że one mogą być szczęśliwe.
„Tam jest dom, gdzie serce twoje – te słowa są dla mnie definicją wszystkiego, co tutaj robimy na rzecz sieroctwa. Wkładamy serce, uczucia, całych siebie, aby dać dzieciom namiastkę życie rodzinnego – mówi Katarzyna Mader, dyrektor Ośrodka Adopcyjnego, która razem z mężem Janem od lat opiekuje się dziećmi osieroconymi.
Dodaje, że dla niej rodzina to są podstawowe wartości. To obecność, poświęcenie, uwaga, też wszystkie emocje, które temu towarzyszą: miłość, szczerość i zaangażowanie. Takiej definicji „rodziny” uczy też swoich podopiecznych. Oni sami nie zawsze potrafią odpowiedzieć na pytanie, czym jest „rodzina” czy „dom”, ale swoim uśmiechem i chęcią do poznawania świata nadrabiają tę niewiedzę.
„Staramy się żyć z dziećmi tak, aby one nie miały poczucia tymczasowości czy obojętności, bo wiemy, że te wszystkie gesty traktują jako frajerstwo. Chcemy być z nimi tu i teraz i cieszyć się z tego wszystkiego, co udaje nam się z nimi przeżyć, chcemy wyciągać ich z marazmu i poczucia gorszości, kompleksów i inności” – podkreśla pani Kasia.
DOM TO RÓŻNORODNOŚĆ
„Żmiąca to wyjątkowe miejsce” – powtarzają jego mieszkańcy, wolontariusze i osoby, które były tam choćby raz. Jeden z nich, wolontariusz ze Stanów Zjednoczonych powiedział kiedyś: „Myślałem, że lecę do Polski pomagać dzieciom, a okazało się, że dzieci mi pomogły”. I faktycznie tak się dzieje, bo dzieci mieszkające w Żmiącej potrafią uleczyć każde serce, nawet to najbardziej pokiereszowane. Same przeżyły w życiu bardzo wiele: od znęcanie psychicznego po fizyczne, nikt nie mówił im, że są kochane, wartościowe, nikt nie potrafił dostrzec w nich wyjątkowości. A każdy z nas jest przecież wyjątkowy. Także one. Wyjątkowy jest też ich dom.
Czym różni się od takiego tradycyjnego? Jak mówi Jan Mader, dyrektor Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych Dzieło Pomocy Dzieciom: „Nasz dom jest większy, jest więcej pokoi i dzieci, jest dużo powierzchni, prawie 10 hektarów, boisko, w normalnym domu tego nie ma. Można powiedzieć, że w takim domu jest bardziej intymnie i spokojniej, ale w naszym domu jest często o wiele więcej radości, jest różnorodność, bogactwo. Nasz dom ma wiele zalet. Oczywiście ideałem jest rodzina, tata i mama, ale ten dom też ma swój urok. Nie można myśleć o nim, że jest to tylko placówka, instytucja. Walczyliśmy zawsze o to, żeby ten dom miał charakter domowy i myślę, że w dużym stopniu się to udało”.
Udało się pod wieloma względami. Dzieci, tak jak w normalnym domu, mają swoje obowiązki, muszą się uczyć, pomagać w ogrodzie i kuchni. Nikt nie płacze nad nimi, nie mówi, że są biednymi sierotkami, bo nikt tutaj nie chce, by tak się czuły. Jak mówi pan Jan, nikt z zewnątrz nie widzi, że to są dzieci z domu dziecka. Potrafią się zachować w towarzystwie, są inteligentne, dobrze wychowane. Jednak, by zyskały te wszystkie cechy, poświęcono im dużo czasu w domu, niestety nie w tym rodzinnym, a w domu dziecka.
„Trafiają tu dzieci z różnych rodzin, takich, w których są problemy materialne czy z alkoholem, narkotykami. Dzieci są bardzo zaniedbane zdrowotnie, kuleje także ich edukacja. One nigdy nie osiągnęły żadnego sukcesu w szkole, nie zajaśniały na forum. Nie mogą się niczym pochwalić. A po pobycie u nas widziałem dzieci, które w tym roku pierwszy raz dostały świadectwo z paskiem, to było dla nich i dla ich rodzin niesamowite. Jedna matka musiała koniecznie zobaczyć to świadectwo, bo nie mogła uwierzyć, że jej dziecko może coś zrobić, osiągnąć” – opowiada pan Jan.
„Te dzieci są nieprawdopodobnie skrzywdzone przez dorosłych, nie mają zaufania do nikogo. Kiedy przychodzą do nas to udają pewniaków, jednak to tylko pozory, mrzonka. W środku są to bardzo kruche, zniszczone, załamane życiem istoty. W pracy z nimi nie wolno oczekiwać od razu efektów, tego, że te dzieci kogokolwiek obdarzą zaufaniem. Na to potrzeba wiele czasu” – dodaje jego żona, pani Kasia.
MIŁOŚĆ TO CZYNY A NIE SŁOWA
Każdy dzień w Żmiącej jest inny, każdy przynosi nowe trudności. Jak przyznają opiekunowi, nie da się przewidzieć tego, co przyniesie jutro. Najważniejsze jest, by dzieci uczyły się kreatywnego myślenia. Jednym z elementów opieki nad nimi jest też pokazanie im, jak pokonywać problemy. „Wręcz zależy nam na tym, żeby tych problemów było jak najwięcej póki dzieci są pod naszą opieką. Później pójdą w świat i same sobie nie poradzą jeśli znajdą się w nowej sytuacji” – twierdzi pan Jan.
Gdy do domu trafia nowe dziecko, musi najpierw dowiedzieć się dlaczego tu się znalazło. Ważne, by rozumiało swoją sytuację. Często słyszy, że ma ten czas traktować jak wczasy, bo nie wiadomo kiedy wróci do domu. Może to być za miesiąc, a może za pół roku. „Mówimy mu jakie są u nas reguły. Komponuje się, tu jest wtedy jego dom, musi być za niego odpowiedzialny” – podkreśla pan Jan.
Czas, który dziecko spędza w Żmiacej, musi traktować jako etap w życiu. Później idzie przecież dalej. Cioci i wujkowi chodzi właśnie o to, by dzieci poszły w świat, umiały tworzyć własne rodziny, rozwijały się. Są i tacy podopieczni, którzy w domu dziecka mieszkają po kilkanaście lat, to jedyny dom który znają. „Czujemy, że musimy wziąć za nich odpowiedzialność i doprowadzić ich do pełnoletności, szczególnie jeśli oni bardzo dobrze się uczą, umożliwić im studia, pomóc w prowadzeniu własnego życia” – podkreśla dyrektor.
Pani Kasia pytana o to, czy kocha swoich podopiecznych, mówi stanowczo: „Mogę powiedzieć, że ich wszystkich bardzo lubię. Jest mi zabronione używać wobec nich słowa «kocham», to słowo jest zarezerwowane dla najbliższych osób: rodziców, rodziny. One to słowo często słyszą przez telefon, kiedy ich biologiczni rodzice dzwonią… jednak nie ono ma dla nich żadnej wartości. Ja okazuję im moją miłość czynem i obecnością”. Podkreśla, że nad swoimi emocjami musi mocno czuwać, by nie wyróżniać żadnego z dzieci. Nie może pozwolić też na to, by sama za mocno się do nich przywiązała. Wszystkim chce dawać ogromne poczucie wartości i przynależności, a jednocześnie jest w każdej chwili w gotowości, by przekazać je dalej.
***
Katarzyna Mader od 40 lat działa na rzecz sieroctwa społecznego. Razem z mężem, Janem Maderem, od 25 lat prowadzą dwie działalności: pani Katarzyna jest dyrektorem Ośrodka Adopcyjnego „Dzieło Pomocy Dzieciom”, a jej mąż jest dyrektorem Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych „Dzieło Pomocy Dzieciom”. Ośrodek jak i Placówki wspierane są przez Dzieło Pomocy Dzieciom Fundację Ruperta Mayera. Organem założycielskim jest przełożony Towarzystwa Jezusowego Prowincji Polski Południowej z siedzibą w Krakowie przy Małym Rynku 8.
***
Każdy, kto chce wesprzeć Dom Dziecka w Żmiącej może to zrobić wpłacając darowiznę:
Dzieło Pomocy Dzieciom
Fundacja Ruperta Mayera
Rajska 10, 31-124 Kraków
bank: PKO BP I O/Kraków
nr konta:72 1020 2892 0000 5102 0169 7192
(IBAN) PL 72 1020 2892 0000 5102 0169 7192
Kod BIC (SWIFT): BPKOPLPW
PS Internautom, Drogim Darczyńcom, szczególnie dziękujemy za wspieranie budowy w Domu Dziecka w Żmiącej
Skomentuj artykuł