Historia magistra vitae!

Historia magistra vitae!
(fot. pareeerica / flickr.com)
Łukasz Kraczka

Łukasz Kraczka: Do czego potrzebna jest współczesnemu człowiekowi wiedza humanistyczna?

Jerzy Pilikowski: Współczesnemu człowiekowi, zasypywanemu lawiną informacji, wiedza humanistyczna potrzebna jest do tego, by nie był łatwym materiałem do manipulowania. Nikt zajmujący się reklamą, szczególnie ci, którzy zajmują się marketingiem politycznym nie są specjalnie zainteresowani, żeby ludzie mieli za dużo wiedzy, dlatego, że wtedy potrafią myśleć bardzo krytycznie, zestawiać fakty. Słowem - mają w sobie taką pozę sceptycyzmu. I są trudnym materiałem do sterowania. Dlatego ta wiedza nie jest specjalnie lansowana i nie chodzi tylko o wiedzę humanistyczną w wąskim zakresie - historię, filozofię - ale także w znaczeniu szerszym. Na przykład językowym. Nie, żeby tylko mechanicznie znać języki, ale wiedzieć jak pojęcia się kształtowały, co naprawdę oznaczają, jak się przeinacza ich wartość. To także podejście humanistyczne do nauk ścisłych - umieć spojrzeć na matematykę nie jak rachmistrz, tylko jak ktoś kto sobie zada pytanie skąd wiadomo, że 2+2 = 4.

A skąd wiadomo?

Otóż nie wiadomo, tylko są dwie teorie. Pierwsza, że matematyka jest nauką empiryczną. Uznajemy, że już ludzie pierwotni coś liczyli: dwa mamuty plus dwa mamuty = cztery mamuty. Dwa kamienie i dwa kamienie = cztery kamienie. Dwóch ludzi i dwóch ludzi = czterech ludzi. I po nieskończonej ilości takich obliczeń, przekazując sobie doświadczenie z pokolenia na pokolenie ktoś wpadł na pomysł, żeby to uogólnić i powiedzieć dwa dodać dwa równa się cztery. A potem można jednostkowo podstawiać różne rzeczy - mamuty, kamienie... A zatem matematyka jest nauką empiryczną, taką jak fizyka - od doświadczenia do reguł.

DEON.PL POLECA

Ale wielu matematyków się z tym absolutnie nie zgadza. I mówią tak: Konie widzą dwie rzeczy i dwie rzeczy, a nie sumują tych rzeczy. I psy i koty i szympansy też. Tylko człowiek potrafi to zrobić. Dlaczego? Bo matematyka jest nauką racjonalną, to znaczy czysto rozumową, to znaczy najpierw w naszym rozumie mamy idee matematyczne, idee policzalności. Ideę, że dwa dodać dwa równa się cztery i tę ideę aplikujemy w życiu. Droga jest dokładnie odwrotna. Matematycy są podzieleni dokładnie na dwie grupy: ci co mówią, że "najpierw idee matematyczne, potem rachunki" nawiązują do Platona, a ci co mówią, że "najpierw rachunki, potem idee" nawiązują do empirystów, do Arystotelesa, do Johna Locke'a. I to są właśnie podstawy humanistyczne matematyki. Zresztą wśród studentów filozofii jest najwięcej matematyków, czyli wiedza najbardziej ścisła spotyka się z wiedzą najbardziej ogólną.

Zmiany w polskim szkolnictwie zmierzają w stronę ograniczenia nauki przedmiotów humanistycznych, między innymi historii. Co prawda "historia magistra vitae", ale przecież żyjemy w XXI wieku, nasz świat staje się coraz bardziej stabilny, coraz bardziej bezpieczny. Może nie potrzebujemy już tak bardzo tej wiedzy?

"Nasz świat staje się coraz bardziej stabilny i bezpieczny"... A skąd to wiadomo? Dokładnie sto lat temu, w roku 1912 wszyscy byli święcie przekonani że świat jest stabilny i bezpieczny. Wystarczy sięgnąć do książek z tamtych czasów, do pamiętników. Oni na szczęście nie znali maili, SMS-ów. Ludzie pisali do siebie listy, możemy dziś po stu latach je poczytać - nawiasem mówiąc po nas nic nie zostanie, bo my tylko gadamy przez telefon, piszemy maile, mamy wszystko na dyskach. Nie zostanie z tego nic. A po tamtych ludziach zostały pisane ręcznie listy z których możemy wyczytać, że wszyscy uważali świat za absolutnie stabilny. Gdyby komuś, kto w roku 1912 miał lat dwadzieścia, powiedzieć, że zanim dożyje czterdziestki zaliczy dwie wojny światowe, dwa totalitaryzmy, Stalina, Hitlera, masowe zbrodnie ludobójstwa, głód... Gdyby ktoś takie rzeczy przepowiedział w roku 1912 uznany by został za całkowitego wariata. I w 2012 roku też wszyscy jesteśmy absolutnie przekonani, że świat jest stabilny.

A przecież nic nie jest stabilne. Nasza cywilizacja jest taka, że wszystko wisi dokładnie na włosku. I nie trzeba wojny nuklearnej - wyobraźmy sobie tylko, że jest milionowe miasto, np. Warszawa. Dwa miliony ludzi mieszkających w 500 000 lokali, w których jest 4 miliony okien. Wystarczy, że eskadra samolotów - nie zrzucając żadnej bomby - zimą, przy - 20 stopniach Celsjusza, przeleci nad Warszawą na wysokości stu metrów i akurat przekroczy barierę dźwięku. Taki dzień by sobie wybrali i przelecieli... I wszystkie szyby wylecą. Ilu ludzi by umarło w ciągu tygodnia na zapalenie płuc w Warszawie?

W telewizji mamy panikę, gdy się pojawi jakiś SARS czy świńska grypa. Umarło trzystu ludzi w Chinach - ja wyliczyłem, że to jest 1 na 100000 mieszkańców- a media trąbiły o tym przez miesiąc. To jest blady strach przed tym, by nie pojawił się taki wirus, który zacznie naprawdę zabijać. Dlaczego miałby się nie pojawić? W roku 1348 roku gdy przyszła "czarna śmierć" w Europie to w takiej Florencji ze 100 tys. mieszkańców w ciągu dwóch tygodni wybiła 50%.

W wiadomościach telewizyjnych stoi jakiś reporter i tam sobie opowiada jakieś różne głupoty, a za chwilę jest przerwa, jakieś reklamy, które mówią, że ta pasta do zębów uczyni cię szczęśliwym, albo tamto mydełko... Ale teraz wyobraźmy sobie, że ten reporter opowiada, że w dziesięciomilionowym Paryżu dziś umarło milion ludzi, "widzicie państwo za moimi plecami góry trupów, których nie ma kto posprzątać". Tak, jak w roku 1348. I co - oglądalibyśmy wtedy te reklamy o mydełkach? Bawiłoby nas to? Właśnie o to chodzi byśmy tej wiedzy nie mieli, nie myśleli, że przez Europę przeszła kiedyś tak potężna, makabryczna zagłada i w każdej chwili się może powtórzyć.

Oczywiście że tak. W Biblii... Ja swoim uczniom zawsze mówiłem, że Biblia jest dla ludzi wierzących i niewierzących. Jeden z uczniów mi kiedyś powiedział, że on jest niewierzący więc nie będzie czytał Biblii. Odpowiedziałem, że trzeba odróżnić ateizm od ciemnoty. Ateistą to sobie można być, a Biblię trzeba poczytać. Tam jest taka piękna księga Koheleta, w której jest sformułowanie, że "wiedza powoduje cierpienie", "wiedza czyni cierpienie", a znowu w jednym z psalmów jest napisane bardzo wyraźnie, "szczęśliwi ci, którzy żyją jak bydlęta, które bezmyślnie giną".

Ale właśnie na tym polega istota człowieka. Tym się człowiek różni od psa czy kota, że on właśnie sobie zdaje z tego sprawę, że żyje. Lepiej wiedzieć dlatego, że każdy z nas zetknie się ze swoją indywidualną zarazą, "czarną śmiercią" z 1348 roku: kiedy on zachoruje on lub ktoś z jego najbliższych, gdy zbankrutuje albo grad stłucze uprawy, tornado zniszczy dom. Przecież widzimy to ciągle. Tylko dotyka to jakiegoś ułamka promila. A reszta udaje że ten problem ich nie dotyczy.

Kiedy w roku 1348 ta zaraza dotknęła zachodnią Europę, zabiła miliony ludzi w ciągu jednego roku, to przyniosła zmiany, których skutek był pozytywny. Zwróćmy uwagę, że technologia rozwijała się podobnie w Chinach, w Indiach i w Europie od setek lat. Nagle Europa, w XIV, XV wieku poszła dynamicznie do przodu - i to Europejczycy popłynęli do Chin a nie Chińczycy do Europy. Dzięki czemu? Dzięki tej "czarnej śmierci". Siła robocza tak szalenie podrożała, że zaczęto myśleć, by zastąpić ją mechaniką. I Europa wówczas złapała ten styl myślenia - nie ma robotników, wymarli, to trzeba kombinować. No i wykombinowali. Gdy się populacja europejska odrodziła, a technika już była, to Europa miała taką dynamikę, że zaczęła podbijać całą resztę świata. Ludzie mieli świadomość, że potrafili się oprzeć takiej zagładzie i jeszcze przekuć ją w sukces. A czy my jesteśmy przygotowani psychicznie, żeby przekuć, katastrofę w sukces? Czy jesteśmy taką kupą niedojrzałych dzieci, które by się rozpłakały, że gadżety nie działają i wszyscy byśmy chcieli iść do psychologa? A psychologowie też by chcieli iść do psychologa w obliczu takiego zagrożenia. Co my byśmy zrobili?

Wydaje mi się, że w takich właśnie sytuacjach ci uzbrojeni humanistycznie - nie dlatego, że są dobrzy z historii, bo to jest głębsza sprawa - w każdym razie oni by byli liderami. Każdego, wcześniej czy później, dotknie to co w psychologii Karl Jaspers nazwał "sytuacją graniczną." Trzeba mieć charakter - nie żyć złudzeniami, że życie nie postawi nas w trudnych sytuacjach, bo postawi. Wtedy trzeba mieć to, co po angielsku nazywa się integrity - wewnętrzne poczucie wartości, dające to turbodoładowanie psychiczne. To jest zaplecze z wiedzy humanistycznej, z wiedzy historycznej, filozoficznej, taki głębszy namysł nad światem, który nam pozwala radzić sobie w trudnych sytuacjach. Ale taki człowiek nie jest dobrym konsumentem. On uważa, że 3/4 tego co wpycha nasza cywilizacja, to jest badziewie do niczego nie potrzebne.

Kilka tygodni temu pojawiły się w polskiej prasie informacje, że z badań wynika, iż jesteśmy jednym z gorzej wykształconych krajów Europy, że niewiele wiemy o świecie, który nas otacza... Czy gdyby badania dotyczyły bardziej nauk humanistycznych niż przyrodniczych, wypadlibyśmy lepiej?

Czytałem te artykuły. Tam jest na przykład powiedziane, że przeciętny człowiek uważa, że nie ma genów w pomidorze, tylko są w modyfikowanym genetycznie. A przecież każdy człowiek elementarnie wykształcony wie, że w każdym organizmie muszą być geny, tak? Ale czy to oznacza, że ten człowiek, który nie wie, że są te geny, jest głupszy?

Starożytni Grecy rozróżniali umiejętności, wiedzę i mądrość. Trzy poziomy. Umiejętność to jest techne - od tego mamy naszą technikę - np. majster, który buduje dom musi mieć to techne jak ten dom zbudować, żeby on stał. A jakbyśmy mu powiedzieli, żeby wyliczył nam wytrzymałości materiałowe tych belek, podpór, dlaczego to się kupy trzyma, to on byłby całkowicie bezradny, bo on nie ma pojęcia o tej wyższej matematyce. Ale zbuduje i stoi. Inżynier ma mieć właśnie taką wiedzę - to co Grecy określali trzema słowami - jedni gnozą, inni nazywali episteme, a inni matesis. Od matesis jest nasza matematyka. Potem to zróżnicowano - matesis to taka wiedza, która się łączy z rachunkami, gnoza to taka bardziej tajemnicza, trochę ezoteryczna, a ta podstawowa wiedza to jest episteme. Dlatego we filozofii nauka o możliwościach pozyskiwania wiedzy i jej prawomocności to epistemologia. Tak więc techne, episteme... i mądrość - sophia. I teraz jest pytanie. Ktoś kto wie, że pomidor ma geny, to on ma większą episteme, ale czy on ma więcej tej sophii? Wszyscy ludzie do połowy XIX wieku, kiedy o genach coś zaczęła być mowa do końca nie mieli zielonego pojęcia, że jakiekolwiek organizmy mają geny. W ogóle tego nie wiedziały, wszystkie pokolenia, to dopiero trzy ostatnie pokolenia ludzkości można zapytać o te geny, bo w ogóle nauka, bo my to wiemy. Oni wszyscy byli od nas głupsi, bo nic nie wiedzieli o genach? A może wcale tak nie jest, bo tej sophii mieli więcej. Ja nigdy bym nie odważył się przy spotkaniu z Sokratesem powiedzieć, że jestem od niego mądrzejszy, choć wiem, że Sokrates myślał, że ziemia jest płaska, myślał, że to słońce się kręci wokół Ziemi, o genach nie słyszał. No i co z tego, że nie słyszał?

Skąd się bierze to zaufanie do współczesnej nauki, która ma ambicję wchodzić w miejsce religii ze swoimi dogmatami objaśniającymi świat?

Wchodzi dlatego, że osiągamy imponujące osiągnięcia w techne. Mamy nasze komputery, mamy rakiety, samoloty, telewizory, technologie, które powodują, że w porównaniu do poprzednich pokoleń możemy się wałkonić, a i tak mamy ogromną konsumpcję. To techne powoduje, że tak nam woda sodowa uderza do głowy i myślimy, że dzięki temu techne i jak sobie jeszcze nabijemy głowę wiadomościami z dziedziny episteme to coś przyrośnie nam ta sophia. Otóż nam nie przyrośnie, nawet myślę, że ona trochę jest przeciążona. Jesteśmy zadufani w sobie i z tą sophią, z tą prawdziwą mądrością jest gorzej. I tak wydaje mi się, że z Polakami nie jest tak źle. Gdy byłem w Stanach Zjednoczonych dłuższy czas i w Szwecji dłuższy czas, to tylu świrów na kilometr kwadratowy, ludzi nieprzystosowanych kompletnie do życia, niedojrzałych, którzy przy pogorszeniu warunków zewnętrznych byliby pogubieni jak dzieci, to w ciągu paru tygodni spotykałem więcej niż w Polsce przez całe życie nie spotkam. Myśmy potrafili gorsze warunki przeżyć, bo u nas może jest więcej tej sophii, a gorzej jest z tym techne i z tym episteme.

Już wkrótce nakładem Wydawnictwa WAM ukaże się Pańska książka "Podróż w świat cywilizacji". To koniec serii "Podróży w świat..."?

Tak, to podsumowanie. Piszę o tym, że naszą cywilizację stworzyła Europa. Niewątpliwie. Cały świat się europeizuje w znaczeniu przyjmowania naszych wzorców dotyczących wydajności pracy, technologii, nawyków ekonomicznych. Bo niekoniecznie duchowych. Opisuję w książce, jak inni przejmują nasze narzędzia, a my po prostu tracimy na znaczeniu. I zadaję tam pytanie, co dalej z tą cywilizacją europejską, bo wygląda, że... że nie ma żartów. Jeżeli ktoś jest przewodnikiem stada, to musi nim dalej być, albo zginąć. Nas jeszcze - Europejczyków - ratuje to, że nasza cywilizacja jest taka euroamerykańska . Bo sami już nic nie znaczymy na świecie. Więc tych, co mają dzisiaj po 20 lat może spotkać to co kilkanaście pokoleń wstecz spotkało Hindusów: ci co byli młodzi w XVIII wieku, żyli w pięknym potężnym kraju, starymi ludźmi byli już w kolonii angielskiej. I właśnie, by to rozumieć, do tego potrzebna jest ta sophia, ta wiedza humanistyczna, która nie polega na tym, że ktoś potrafi wszystkie testy historyczne wypełnić, czy że jest chodzącą encyklopedią filozoficzną. Chodzi o takie "pogłębienie" umysłowe, żeby za tym badziewiem, które nam kultura masowa tłucze do głowy, umieć zobaczyć jak ten świat wygląda naprawdę. Żebyśmy byli dojrzalsi, bo my cierpimy na powszechny brak niedojrzałości, tak mi się wydaje. No i właśnie tak to jest z tą "Podróżą w świat cywilizacji", to jest podsumowanie i troszkę ostrzeżenie, że "jedziemy w dół" i trzeba się "zebrać do kupy", a to "zbieranie się do kupy" zaczyna się od zdania sprawy, że życie to jest poważna sprawa.

Takie wrażenie ma pozostać w Pańskich czytelnikach po zakończeniu tej książkowej podróży?

Przede wszystkim chciałbym, aby pozostało takie wrażenie, że warto czasem po prostu nie bać się ciszy. Wyłączyć komputer, telewizor, radio, telefon, słuchawki zdjąć z uszu i nie bać się tego, że nagle mogą przyjść do głowy przerażające pytania: "Co ja tu właściwie robię?", "Kim ja właściwie jestem?", "Co ze mną będzie za 10-20 lat?", "Czy ja kogoś kocham, czy mnie ktoś kocha?", "Czy ja robię cokolwiek wartościowego?". Byśmy starali się być ciut mądrzejsi, troszkę więcej mieli sophii, bo to jest właśnie wiedza humanistyczna, czyli taka, która czyni z nas człowieka. Gdy się mówi, że Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, to o co chodzi? O ręce? o nogi? Nie - chodzi wyłącznie o to, że ja mam swój rozum, jestem kosmosem, to znaczy ja wiem, że świat istnieje. Ja i cała reszta świata poza mną. I wiem, że jak ja zgasnę to jakiś niepowtarzalny element tego świata zginie raz na zawsze. Mogę wierzyć w przedłużenie duszy nieśmiertelnej, mogę nie wierzyć - to jest odrębna sprawa. Ale na razie, póki mam tą świadomość, że ja jestem zupełnie wyjątkowym kosmosem i powinienem nim gospodarować mądrze, żeby tej mądrości mieć więcej.

Jerzy Pilikowski - nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie, autor programów nauczania, podręczników szkolnych, słowników a także serii książek popularnonaukowych dla młodzieży, w których stara się popularyzować różne gałęzi nauk humanistycznych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Historia magistra vitae!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.