Czasem zastanawiam się, czy spora część par, które widzę, znam, o których słyszę i czytam, bierze udział w jakimś tajnym doświadczeniu albo konkursie pod tytułem "jak zniszczyć swoje małżeństwo". Czy to możliwe, żeby tak, niemal masowo, działać na własną szkodę i popełniać kardynalne błędy? Żeby zachowywać się wbrew logice?
To niestety zbyt często się sprawdza, by było przypadkiem. Działania jednej ze stron (albo obydwu, każdej na własny rachunek), bardzo subtelne, bo na ewidentne reakcja jest szybsza i gwałtowniejsza, systematycznie osłabiają więź lub wręcz uniemożliwiają jej budowanie. W dłuższej perspektywie, powtarzane miesiącami i latami zabijają związek. Oczywiście nie są celowe, a nawet świadome, co nie zmienia faktu, że skutecznie dokonują dzieła zniszczenia. Mężczyźni mają swoje metody na psucie wspólnoty małżeńskiej, warte oddzielnego tekstu, w tym skupmy się na damskich strategiach niszczenia relacji.
DEON.PL POLECA
Ujmując rzecz z przekorą, bo to czasem pozwala wyraźniej, z pewnym dystansem zobaczyć problem, przedstawmy kilka skutecznych sposobów na wygraną w tym nieprawdopodobnym konkursie "jak stracić męża".
Zostań sercem i ciałem w pierwotnej rodzinie. Bądź ciągle bardziej jej częścią niż tej nowej, właśnie założonej. Możesz to zresztą robić przez długie lata, póki tylko masz rodziców. Odwiedzaj ich codziennie lub kilka razy w tygodniu, spędzaj w rodzinnym domu tyle czasu, ile tylko się da, najlepiej bez męża. Z każdym problemem przychodź do rodziców. Co tam zdanie męża? Ważne, co mama i tata mają na ten temat do powiedzenia. Każdą nową ważną wiadomość, każdą zmianę dotyczącą ciebie i twojego życia najpierw zanieś do rodziców. Dostałaś propozycję pracy? Zamierzasz pójść na dodatkowe studia? Odkryłaś właśnie, że jesteś w ciąży? Nie mów tego mężowi (czy naprawdę jego udział w tym "przedsięwzięciu" jest aż tak istotny? ), podziel się tym z rodzicami, choć przecież to on będzie ponosił konsekwencje twoich wyborów.
Takie działania nie pozwalają mężczyźnie wziąć w pełni odpowiedzialności za rodzinę, jej byt i bezpieczeństwo. Pokazują mu, że jego decyzje i tak się nie liczą, że ciągle głową rodziny jest ktoś inny, że centrum dowodzenia jest poza domem. Niektórzy mężczyźni walczą o swoją pozycję, inni, być może większość, raczej z ulgą, choć skrytą pod urażoną dumą, zrzekają się tej nowej naturalnej odpowiedzialności. Kto na tym traci? To chyba oczywiste.
Nie znaczy to, że od dnia ślubu obowiązuje zakaz kontaktów z rodziną pierwotną! Zupełnie naturalne jest przecież radzenie się w rozmaitych sprawach rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, ale właśnie - radzenie, pytanie o doświadczenia innych, ze świadomością, na jakim terenie i z kim powinna odbywać się "główna narada".
Narzekaj na męża, omów z mamą każde jego potknięcie i niedociągnięcie. Jeśli masz "szczęście" być córką kobiety zaborczej albo mentalnie/fizycznie opuszczonej przez mężczyzn, będzie cię ze wszystkich sił wspierała w wyszukiwaniu słabych męskich punktów, w postawie roszczeniowej i nie przepuści żadnej okazji do krytyki zięcia. Nawet jeśli będziesz go bronić, wirus krytyki, wzajemnej niechęci i podejrzliwości został wpuszczony do twojego małżeństwa.
A jeśli jesteś córeczką tatusia - podkreślaj na każdym kroku, jaki twój ojciec jest cudowny i jak wielka przepaść dzieli twojego męża od taty, ileż to mógłby się od niego nauczyć. Wystarczy, że mąż ze średnim entuzjazmem zabierze się za naprawę zlewu albo nie będzie przejawiał specjalnych ambicji w kierunku wyższych zarobków czy rozwoju kariery, a ty, delikatnie, raz za razem, będziesz porównywać jego wątpliwe osiągnięcia z ewidentnymi sukcesami ojca. Na przykład zaczynając każdą wypowiedź od słów: "A mój tata…". Możesz na zawsze pożegnać się ze staraniami małżonka - przecież i tak nie jest w stanie dorównać najważniejszemu mężczyźnie w twoim życiu.
Podważaj jego kompetencje, umiejętności, pomysły, sposób bycia, wygląd. Zwłaszcza przy świadkach. To mogą być zwykłe docinki, niby żarty, złośliwości. Jednak powtarzane wystarczająco często pokażą wszystkim dookoła, a przede wszystkim twojemu mężowi, że nie bardzo go szanujesz. Ale czy rzeczywiście szanujesz, skoro to wszystko mówisz, skoro go ośmieszasz? Podobnie działa przewracanie oczami przy każdym zdaniu męża. Ten wydawałoby się niegroźny gest jest bardzo czytelnym pozawerbalnym komentarzem, a znaczy dokładnie tyle, co: "tego człowieka nie można traktować poważnie". To działanie jest podwójnie niebezpieczne. Nie tylko rani (ośmieszanie jest formą agresji), nie tylko sprawia, że dotknięty do żywego albo urażony "podskórnie" mąż nie będzie miał ani ochoty, ani powodu czegokolwiek z żoną lub dla żony zrobić. Dodatkowo, w przewrotny sposób uderza w nadawcę - czy kobieta będzie w stanie patrzeć z podziwem na mężczyznę w jakimś stopniu lekceważonego? Co będzie o sobie myśleć żyjąc z kimś, kogo nie szanuje?
Wyśmiewaj członków jego rodziny, drwij z jego kolegów - wprawdzie masz nadzieję, że dzięki temu odsunie się od nich, ale czy masz pewność, że zbliży się bardziej do ciebie. Jeśli on nawet zredukuje swoje kontakty, to wcale jeszcze nie znaczy, że ty na tym zyskasz.
Krytykuj albo lekceważ jego pracę, pasje i zainteresowania. Utrudniaj lub uniemożliwiaj mu rozwój i zajęcie się hobby. Rób sceny i stosuj subtelny emocjonalny szantaż, by zawsze rezygnował ze swoich ulubionych zajęć. Na początku jest szansa, że będzie ulegał, później z pewnością znajdzie sposób, by robić to, co jest dla niego ważne. Tak naprawdę wystarczy zwykłe niezadowolenie, brak zrozumienia i zainteresowania, pominięcie milczeniem błysku w oku czy zakupu nowego fascynującego okazu. Dlaczego to niszczy więź? Jeśli kogoś kocham, gdy jest dla mnie ważny, chcę dzielić się z nim wszystkim, pokazać mu to, co jest dla mnie cenne.Jeśli to spotyka się z niezrozumieniem, lekceważeniem czy krytyką to tak, jakby lekceważona była cała moja osoba. Gdy spotyka mnie to ze strony obcych - raczej sobie z tym poradzę. Ale gdy moją pasję, coś, z czym się utożsamiam, krytykuje i wyśmiewa ktoś najbliższy, zostają zaburzone moje poczucie własnej wartości i bezpieczeństwa emocjonalnego: "Jeśli ona uważa, że akwarystyka jest durna, to może faktycznie jest, a ja się ośmieszam? Jeśli ona gardzi moim hobby, to może nie chce mnie takiego i wycofa swoją miłość?".
Nie komunikuj mężowi swoich potrzeb seksualnych. Udawaj, że ich w ogóle nie masz albo każ mu się domyślać. A ponieważ nie jest w stanie, bo nikt nie potrafi czytać w myślach drugiej osoby, wyrażaj tylko swoje niezadowolenie. Najlepiej w ogóle "o tym" nie rozmawiajcie. Z czasem może uda się unikać nie tylko tematu, ale i seksu. Nie musi być aż tak drastycznie. Wystarczy uciekanie w chroniczne wieczorne bóle głowy jako sposób na radzenie sobie ze wstydem i nieumiejętnością wyrażania siebie. Istnieją wprawdzie poważne powody utrudniające lub wykluczające współżycie, ale nawet o nich trzeba rozmawiać i je rozwiązywać. Seksualność jest chyba najwrażliwszą i najbardziej podatną na zranienia częścią ludzkiej psychiki, więc zniszczenia w tej sferze mogą być największe i najtrudniejsze do naprawienia.
Wprowadź na stałe do swojego repertuaru zwroty typu: bo ty zawsze… bo ty nigdy… Używaj ich do woli, gdy tylko pojawia się najdrobniejsza potrzeba zwrócenia mu uwagi. Niestety, wbrew powszechnym przekonaniom takie komunikaty nie mobilizują - skutek jest dokładnie odwrotny, mąż przestaje cię słuchać. "Bo ty nigdy" działa jak przełącznik w inny tryb. Tryb, do którego gderające żony nie mają dostępu.
Znajdź własną grupę znajomych i odseparuj ją całkowicie od męża. Miej wyłącznie swoje sprawy i tylko swoje tajemnice, swoich przyjaciół, których mąż nie będzie znał, do których nie będzie miał dostępu. Odrębne światy pogłębiają rozłam. Nie tylko zanikają wspólne tematy i sprawy, pojawia się niepewność, zazdrość. W końcu pojawi się pytanie: czy coś jeszcze nas łączy? Po co mamy być razem, skoro tyle nas dzieli? Własna odrębność, sfera "osobistej prywatności" jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania relacji, gdy jej brak może dojść do niezdrowego "wchłonięcia", w efekcie którego pojawia się poczucie osaczenia lub zanikania indywidualności oddzielnej przecież istoty ludzkiej, a wraz z nim potrzeba ucieczki. Ale gdy granice światów dwojga ludzi w ogóle się nie zazębiają nie ma mowy o relacji.
Poświęć się całkowicie dziecku - przecież to zupełnie naturalne. Każdy to zrozumie! Wykorzystaj jego pojawienie się na świecie, by stworzyć "związek alternatywny". Jeszcze nie tak dawno, jakieś 30-40 lat temu, panował w rodzinie jasno określony porządek: rodzice plus dziecko (dzieci). Oczywiście, zdarzało się, że kobiety uciekały z relacji z mężczyzną w relację z dzieckiem, ale to był margines. Dziś ten porządek uległ zaburzeniu i ów margines staje się normą. Coraz częściej wydaje się, że to dziecko jest w rodzinie numerem jeden, któreś z rodziców musi się podporządkować i odstąpić miejsce w czołówce. Nikt na tym nie zyskuje, nawet to "oczko w głowie", pozbawione wzorców i obarczone nieadekwatną do jego możliwości odpowiedzialnością.
Spędzajcie wspólnie jak najmniej czasu (oglądanie TV na jednej kanapie i coniedzielne wizyty w hipermarkecie się nie liczą). Może i świat zagarnia coraz większą część naszej aktywności, ale bez wspólnych rytuałów, bez celebracji wspólnego czasu nie będzie więzi. Gdy mija zakochanie, które fizycznie i biochemicznie niejako wymusza bycie razem, o wspólne zajęcia trzeba zadbać samemu. Bez tego nie będzie bliskości. A bez niej nie ma co mówić o udanym związku.
Jeśli robisz którąkolwiek z wymienionych czynności nie dziw się, że twoje małżeństwo może nie wyglądać tak, jak byś sobie życzyła. A jeśli nawet jeszcze wygląda - uwierz, to tylko kwestia czasu. Być może pod wpływem tych działań mąż nie opuści cię fizycznie, po prostu zniknie duchem (a taka nieobecność bywa przecież jeszcze dotkliwsza), umniejszony albo "wykluczony" twoją postawą z małżeńskiej wspólnoty.
A przecież większość błędów nie wynika ze złej woli, tylko z niewiedzy, braku wzorców i świadomości. Dopiero, gdy za granicą świadomości stoi niechęć do zmian i pracy nad sobą jest naprawdę źle, a szanse na wygraną w tym smutnym konkursie poważnie rosną. Tylko, że ta nagroda nie cieszy nikogo…
Skomentuj artykuł