Jak stracić żonę?

Jak stracić żonę?
(fot. shutterstock.com)

To nie jest poradnik dla mężczyzn, którzy mają dość swoich żon i chcieliby je po prostu zgrabnie (czytaj: bez nieprzyjemnych konsekwencji w postaci wyrzutów, łez, awantur i dzielenia majątku) "zgubić". To raczej anty-instrukcja dla tych, którzy zabieganie o związek zakończyli w chwili wyciągnięcia z kieszeni pudełka z pierścionkiem.

To nieprawda, że tylko kobiety dają się nabrać na zdanie wieńczące większość baśni. "A potem żyli długo i szczęśliwie" jest dość wygodną formułką i naiwną obietnicą również dla wielu mężczyzn. Zwłaszcza tych, którzy uważają, że w małżeństwie… wystarczy być.

A może jesteście ciekawi, jak stracić męża? Zobaczcie tutaj

Anegdoty o rozdeptanych kapciach, rozciągniętych dresach i tłustych włosach, choć przerysowane, dotyczą obydwu płci. Ale przecież nie te anegdotyczne zachowania są destrukcyjne dla związku. Nie będziemy się też zajmować przewinieniami dużego kalibru: przemocą, zdradą, uzależnieniami. Weźmy pod lupę codzienne małe "grzeszki" - powtarzane systematycznie, potrafią zepsuć najlepszą relację, a są tym gorsze, że takie małe, prawie niezauważalne. Tak łatwo przejść nad nimi do porządku dziennego. Mrukliwość? Brak czułości? Krytycyzm? Egoizm? Wygodnictwo? No bez przesady, jeszcze nikt od tego nie umarł!

O jakości wszystkiego, w tym relacji międzyludzkich, decydują szczegóły. Upraszczając i uogólniając, tak jesteśmy zróżnicowani "biologicznie", że mężczyźni ogarniają całość, a kobiety dostrzegają detale. Mężczyzna ma upolować mamuta (jakkolwiek ten mamut dziś wygląda, i bez względu na to, że większość współczesnych kobiet potrafi bez najmniejszego problemu kupić go sobie w najbliższym sklepie za rogiem), nie może więc skupiać się na tym, by w pogoni za zwierzem nie podeptać stokrotek. Może dlatego mężczyźni przegapiają niuanse - nie z własnej winy, lenistwa czy niechęci. Po prostu nie wiedzą, nie widzą, bo nie są do tego "stworzeni". Ale brak predyspozycji nie jest dziś żadnym wytłumaczeniem. Tym bardziej, że realia się jednak nieco zmieniły od czasów prehistorycznych, a my mamy stałą zdolność uczenia się. Z drugiej strony, wystarczy świadomość rzeczywistości (tej realnej, nie umotanej w iluzoryczny obłok chciejstw i mylnych przekonań), i ci, którzy naprawdę chcą poprawić jakość swojego życia i swoich związków, są w stanie dużo zmienić. Naprawdę dużo, choć to (pozornie) tylko drobiazgi.

Jeśli jednak wolisz, drogi mężczyzno, nadal tkwić w miejscu i żyć w przekonaniu, że trafiła ci się wyjątkowo wybrakowana żona (pewnie po ślubie podmienili ją kosmici), nie wiadomo z jakiego powodu ciągle naburmuszona, gderająca… oto lista zachowań, które cię w tym utwierdzą. Powtarzaj je do woli, a pożegnasz się z dobrym, wartościowym, wspierającym małżeństwem.

Nie słuchaj jej

Szczególnie gdy mówi o ważnych planach albo prosi cię o wykonanie czynności, jej zdaniem, niezbędnych. Jasne, jeśli już wcześniej uznałeś, że zwykle za dużo gada i radzisz sobie z tym udając, że słuchasz, kiwając głową i co jakiś czas wydając dźwięki mające świadczyć o głębokim (no, powiedzmy średnim) zainteresowaniu, nie będzie ci łatwo wyłowić informacji pierwszorzędnych. Może więc lepiej poprosić żonę, by sprawy wagi państwowej (waszego prywatnego państwa) ogłaszała w jakiś wcześniej omówiony sposób. Chyba że wolisz stać się w oczach kobiety, którą przecież kochasz, człowiekiem, na którym nie można polegać i który raz po raz zawodzi i nie dotrzymuje słowa? Nie mówiąc o znoszeniu ciągłych pretensji, że nic nie robisz… znowu nie słuchasz…

Krytykuj jej wygląd

A także jej umiejętności, zachowania i stan umysłu. Używaj niby to żartobliwych przezwisk: pączuś, grubasek, kuleczka, kluska, głuptas, ciapa. Wydaje ci się, że to zabawne? Wyobraź sobie, jak się prężysz (dyskretnie, ale jednak) przed lustrem w siłowni, w której już po dwóch miesiącach zdołałeś zgubić z brzucha jakieś pół centymetra. I nagle słyszysz chichot dwóch atrakcyjnych dziewczyn i słowa: "ależ tu dziś ciepłe kluchy"! Może zaboleć?

Możesz w swoim "troskliwym" krytycyzmie posunąć się jeszcze dalej (nad sam brzeg przepaści), i wykrzykiwać na jej widok: "Coś ty na siebie włożyła? Wyglądasz w tym koszmarnie! Umaluj się! Co ty masz na głowie? Już całkiem zdurniałaś?!". Powiedzmy, że nie robisz tego ze złej woli, chcesz po prostu zwrócić jej uwagę, że mogłaby wyglądać lepiej, na przykład tak pięknie, jak w dniu, w którym się w niej zakochałeś. Tyle że, jeśli jesteś dla niej ważny (a raczej na pewno jesteś) tylko ją tym zranisz. Ona najprawdopodobniej nie usłyszy w tym zachęty do zrobienia się na bóstwo. Usłyszy za to, że jest brzydka, gruba i głupia. W twoich oczach! W oczach mężczyzny, który ma się nią opiekować, wspierać i… tak, zachwycać. Kobiety miewają dość kruche poczucie wartości, które bardzo łatwo podważyć (owa kruchość i niepewność nabywane są bardzo często już we wczesnym dzieciństwie, a potem bardzo szybko zaczyna je wspierać rosnąca presja "idealnego wyglądu" jako nadrzędnej wartości).

Może być gorzej - twoje intencje wcale nie są czyste i nie o niezgrabną formę wypowiedzi tu chodzi. Być może wydaje ci się, że przy niepewnej siebie kobiecie ty wypadniesz o niebo lepiej, ale to złudna korzyść, o bardzo krótkich, koślawych nóżkach.

Nie mów komplementów

Nie dawaj jej prezentów. Ani tym bardziej marnego kwiatka - bez okazji. Przecież teraz, kiedy już jest twoją żoną nie musisz się wysilać. Koleżance w pracy mówisz co drugi dzień, że ładnie wygląda. Nawet urzędniczce, żeby łaskawiej spojrzała na sprawę, z którą przyszedłeś. Ale własnej żonie…? A po co? Może po to, żeby okazać jej, jak jest dla ciebie ważna i że w ogóle ją dostrzegasz? Nie jako sprzątaczkę, zaopatrzeniowca i kelnerkę, ale jako… kobietę! Wiesz, jaki jest efekt twoich komplementów wobec obcych kobiet - wyobraź sobie, że będąc miłym dla własnej żony zyskasz jeszcze więcej!

Pracuj!

Spędzaj w pracy jak najwięcej czasu i podkreślaj, że robisz to wyłącznie dla dobra rodziny. Praca to chyba najlepsza wymówka - przecież dużo łatwiej siedzieć po godzinach nad projektem, "nie móc" zmienić warunków pracy wymagającej ciągłych wyjazdów, niż być na 100% z rodziną, w pełni obecnym, wysłuchiwać relacji z domowych usterek, chorób i wyskoków potomstwa, pobawić się z dziećmi albo zdyscyplinować je i zagonić do lekcji. Nie walcz o urlop, przecież ten letni czas w mieście jakoś przetrwasz. A ona, z dzieciakami, niech już tak nie narzeka - każdy wolałby siedzieć w upał na plaży. To nic, że po paru takich oddzielnie spędzonych wakacjach będziecie mieć ze sobą mało wspólnego… Zamiast w pracę możesz też uciekać w telewizję, komputer, siłownię, wieczne naprawy samochodu. Choć tu trudniej będzie wmówić żonie i dzieciom, że robisz to… dla nich.

Dyskredytuj i minimalizuj jej pracę na rzecz domu

"Zajmowanie się dzieckiem? Też mi wysiłek!". Niektórym mężczyznom wydaje się, że w domu wszystko dzieje się i staje "samo". Coś takiego jak brud nie istnieje, czyste ubrania wyciąga się z szafy (nie zaprzątając sobie głowy skąd się tam wzięły), papier toaletowy bierze z półki, jedzenie z lodówki. Czasami naprawdę to nie ich wina, w takiej błogiej "nieświadomości" zostali wychowani. Ale może już czas się obudzić?

Są też mężczyźni, dla których siedzenie w domu to dokładnie tylko siedzenie. Jeśli należysz do nich, a chcesz naprawdę zobaczyć, co takie "siedzenie w domu" znaczy, przejmij choć na tydzień wszystkie obowiązki żony. WSZYSTKIE! Bez taryfy ulgowej na wycieranie kurzu, odkurzanie, pranie, prasowanie, zmywanie, gotowanie, zakupy, zajmowanie się dzieckiem (tj. ubieranie, karmienie, bawienie się z nim, czytanie mu, wyjście na spacer, pójście do lekarza, usypianie). Praca zawodowa jest wymagająca i stresująca, to fakt niepodważalny. Nie chodzi wcale o to, żeby którąkolwiek z form pracy dyskredytować. Chodzi tylko o jedno - uznanie, że "siedzenie w domu" to nie pobyt w luksusowym SPA. I że można być po nim tak samo zmęczonym, jak po ośmiu godzinach pracy w… pracy.

Miej swoje własne pieniądze, rozrywki, plany

Po pracy siadasz do najnowszej wersji Call of Duty czy Warcrafta albo przy PS3, i niech tylko ktoś coś ci powie! Przecież swoje już dziś zrobiłeś. Nie mogłeś się powstrzymać i kupiłeś najnowszy model tabletu? Jakieś wymyślne akcesoria do samochodu? "No i co takiego się stało, przecież za swoje kupiłeś!". A na nową pralkę/wakacje/rower dla dziecka uzbiera się później, jakoś. No i w przyszły weekend wyjeżdżasz integrować się z kolegami i koleżankami z pracy. Zupełnie nie rozumiesz dąsów "tej kobiety". Po prostu nie przychodzi ci do głowy, że w małżeństwie nie ma czegoś takiego jak "własny czas, własne pieniądze, własne plany". We wspólnocie wszystko jest wspólne, nawet jeśli ta "wspólność" ma się ograniczać do zapytania współmałżonka, czy moje pomysły nie kolidują z planami rodziny, czy nic nie zostanie zaniedbane, jeśli spędzę trzy godziny na samotnym czyszczeniu akwarium/czytaniu encyklopedii.

Zabroń (uniemożliw, utrudnij) żonie studiować/pracować/rozwijać się

Przecież ktoś musi siedzieć w domu! A może stać was tylko na rozwój jednej osoby? Zresztą, te wszystkie kursy, zajęcia, warsztaty, fitnessy czy inne "feministyczne dojrzewalnie" są śmieszne i nikomu niepotrzebne. Poza tym, czy to średniowiecze, żeby zabraniać? Oczywiście, przecież nie będziesz zamykał żony w komórce, wystarczy, że odmówisz zajęcia się w tym czasie dziećmi. Nie będzie miała wyboru. Albo całymi miesiącami będziesz wypominał brak niedzielnego obiadu - "bo zachciało jej się uczyć". Tylko nie dziw się po kilku latach, że jest jakaś taka… mało interesująca. Że trochę cię nudzi i niczym nie intryguje. Raczej trudno być intrygującą i poznawać "nowe światy" wgapiając się tylko w telewizor, garnki, monitor komputera i zeszyty dzieci.

Postaw na pierwszym miejscu swoją matkę

To prawda, że najważniejszą kobietą w życiu mężczyzny jest mama. Pod warunkiem, że ten mężczyzna ma kilka lat. Jeśli mimo dowodu osobistego w garści, planów małżeńskich albo posiadania rodziny, ciągle jeszcze ze wszystkim zwracasz się do mamy - powinna zapalić ci się w głowie czerwona lampka. Jeśli jesteś na każde zawołanie mamy, robisz coś, co ona sama bez problemu mogłaby zrobić, a żona od miesiąca nie może doprosić się o najprostsze rzeczy, to nie tylko sytuacja jest niepokojąca, ale wręcz przyda ci się - i to w trybie natychmiastowym - lektura książki "Toksyczni rodzice". Zastanów się też, co cię tak przyciąga do rodzinnego domu? Lubisz tam godzinami przesiadywać, bo… mama zawsze cię zrozumie, przytuli i nakarmi, a żona ma jakieś durne wymagania? Powrót do czasów prenatalnych to marzenie naprawdę nieziszczalne.

A gdy dodatkowo przyjdzie ci do głowy krzywić się na kuchnię/sprzątanie/gospodarskie nawyki żony i namiętnie porównywać je z mistrzowskimi osiągnięciami własnej mamusi - zapomnij o miłej atmosferze przy kolacji. Może nawet zapomnij o kolacji. I ciesz się, jeśli jeszcze nie czekają na ciebie spakowane walizki. Pewnie, że całkiem nierzadko zdarzają się kobiety, które nie są mistrzyniami szczotki i patelni (a może nawet, o zgrozo, nie bardzo wiedzą, co robi się ze szczotką i patelnią), ale naprawdę wysłanie żony na kurs gotowania do teściowej, szczególnie pod obstrzałem krytycznych uwag, nie jest najlepszym pomysłem.

Nie przytulaj swojej żony albo dotykaj ją wyłącznie w "celach erotycznych"

Przecież to oczywiste, że przytulenie jest zaproszeniem do współżycia! Tobie czułość nie jest potrzebna lub kojarzy się wyłącznie seksualnie? Z kobietami tak nie musi być i przeważnie nie jest. W codziennych sytuacjach ona częściej może potrzebować twojego ramienia niż rady.

W sypialni skup się na sobie, "bo z całą tą grą wstępną to chyba jednak przesada, a poza tym - ile można"?

A najlepiej zostań przy przekonaniu, że seks zaczyna się dopiero po wejściu do łóżka. Aha, naprawdę myślałeś, że tak jest? Od lat próbuje nam się wmówić, że mężczyźni i kobiety są tacy sami, potrzebują i chcą tego samego. Nie są! Im szybciej poznamy te różnice i nauczymy się jak czytać "język płci", tym łatwiej będzie nam dogadywać się z partnerem (i z każdym innym osobnikiem przeciwnej płci). Nie chodzi tylko o sferę seksu, ale te różnice mogą być dla niektórych szczególnie odkrywcze. No więc podstawowa - dla kobiety "gra wstępna" jest naprawdę ważna! A zaczyna się ona wcale nie kwadrans czy nawet godzinę przed samym aktem, ale… rano, pierwszym "dzień dobry" (lub jego brakiem), miłym słowem, przytuleniem (nieerotycznym) i tym, czy pozmywasz po obiedzie i pomożesz jej w dźwiganiu zakupów. Nie do wiary? Sprawdź sam! To mało popularne i bardzo nie na czasie - przecież na filmach najlepszy, najbardziej ekscytujący seks trafia się szybkim i szorstkim facetom (choć słowo "trafia się" może być tu kluczowe). Cóż, w realu naprawdę dobre - i trwałe - układy sypialniane mają mężczyźni uprzejmi, troskliwi i uważni na potrzeby kobiety.

Weź sobie do serca dowcipy o teściowych

I strać w ten sposób najlepszego sprzymierzeńca, jakiego mógłbyś mieć. Być może teściowa budzi w tobie uczucia podobne do tych, które w dzieciństwie wywoływały baśniowe Królowe-wiedźmy, ale czy nie lepiej mieć kogoś takiego po swojej stronie? Bo z takim wrogiem naprawdę nie ma co stawać do walki. Pomijając sytuacje patologiczne i toksyczne, jeśli będziesz dbał o żonę, możesz liczyć na sympatię jej matki. A pomoc rodziców (zwłaszcza gdy stają się dziadkami!) jest na wagę złota.

Można oczywiście z pogardą powiedzieć - "co za pierdoły" - i nic nie zmieniać. Zostać w miejscu, czyli w najlepszym razie byle jakim, w najgorszym - raniącym - małżeństwie (oczywiście, póki nie wyczerpie się cierpliwość drugiej strony tej relacji). Ale można też pokusić się o eksperyment i sprawdzić, czy to działa. U wszystkich moich znajomych, którzy rzetelnie podeszli do sprawy, zadziałało. A ponieważ to "drobiazgi", które mało kosztują, poza odrobiną wysiłku i dobrej woli, podchodząc do doświadczenia niewiele, a wręcz nic się nie traci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak stracić żonę?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.