Nasze randki przy kuchennym stole

Nasze randki przy kuchennym stole
(fot. Paweł Jędo)
Monika Chochla

Po 8 dniach ciszy i braku kontaktu wzięliśmy jakby ślub na nowo. Do patrzenia mu w oczy nie potrzebuję świec, a romantycznym rozmowom wystarcza mały stół i dźwięk prykającej kawiarki.

Jeszcze zanim przyszło nam do głowy wspólne życie, od początku sporo inwestowaliśmy w nasz związek. Pamiętam różne podsumowania, rozmowy o tym, co ważne, spisywanie najważniejszych ustaleń i marzeń. Wyznaczyliśmy sobie specjalny czas - randki raz na miesiąc/dwa, poświęcone tematom, które chcieliśmy przemyśleć i przepracować.

DEON.PL POLECA

Zwykle spotykaliśmy się w przyjemnych knajpkach, romantycznych restauracjach, szliśmy na spacer w piękne miejsce albo planowaliśmy cały dzień na ciekawe aktywności. Taka randka to było całe wydarzenie: zaznaczony na czerwono w kalendarzu dzień, tak inny od codzienności, planowany i poprzedzony długimi przygotowaniami.

Randki w ciszy

Pół roku po ślubie wyjechałam na ponad tydzień na rekolekcje ignacjańskie. Bez telefonu i jakiegokolwiek kontaktu. Sama, bez M. Dla mnie to był czas randek z samym Bogiem, w ciszy i skupieniu serca. Dla niego normalne aspekty codzienności, tyle że mniej zwyczajnej, bo beze mnie. Kiedy zobaczyliśmy się w końcu po tych ośmiu najdłuższych dniach tęsknoty, to było trochę jak ślub na nowo…

Jeszcze przed wyjazdem umówiliśmy się, że dzień mojego powrotu będzie randką. Też oczekiwaną, zaznaczoną w kalendarzu, no i z ważnymi tematami. A jednak okazała się ona być już całkiem inną niż te przedślubne, specjalne godziny.

Randka przy kuchennym stole

Ten dzień powrotu był najzwyczajniejszym popołudniem na świecie: wspólny obiad, rozmowa, przytulenie się, zakupy, szybkie pranie, podlanie ziół na balkonie, kilka telefonów niecierpiących zwłoki. Spacer i gra w badmintona przy zachodzie słońca. Jak co dzień, przygotowanie jedzenia do pracy. Umycie zębów, naczyń, ułożenie sterty książek. A jednak tę prostotę doceniłam wtedy najbardziej.

To, że jestem w końcu w DOMU - tam, gdzie jest M. Że patrząc mu w oczy nie potrzebuję świec, a do słuchania jego opowieści wystarczy nasz mały kuchenny stół. Że można zatopić się w historii przy pyrkającej kawiarce i dochodzić do głębokich przemyśleń na dywanie w pokoju. Że miłość nie potrzebuje cudowności, ale jest tkana każdego dnia z naszej codzienności.

Między dźwiękiem budzika a latarnią świecącą przez roletę

Od powrotu jeszcze mocniej doceniam nienachalne piękno codziennych gestów, smaków i zapachów, które przeplatają się w normalnych, zwyczajnych dniach. Schematy i nawyki, które składają się na to, co robię po otworzeniu oczu. Przeżywanie i pełna obecność w tym, co wypełnia moje dni, a wcale nie jest sukcesem roku gotowym, by opisać go na kartach mojej historii.

Ten czas uczy mnie pochwały dla zwyczajności. W końcu przez większość mojego życia nie zdobywam nowych szczytów, ale gotuję, śpię, robię pranie, myję zęby, jem; wykonuję mnóstwo tych samych i bardzo prostych czynności. Te zwyczajne rzeczy wypełniają mój czas w większym stopniu niż nawet największe cele i projekty.

A jak smakuje twoja codzienność?

Moja codzienność smakuje warzywami z działki, domową chałwą z mielonego sezamu, ma zapach parzonej kawy i mieszanki męsko-damskich perfum. Czasem to buty, o które się potykam, innym razem wspólne sprzątanie. Wiem już, że nie chcę jej zamieniać na żadną inną.

A Ty co doceniasz w swojej codzienności? Co znajdujesz w niej takiego, że chcesz do niej wracać z niezwyczajnych dni?

Monika Chochla to żona Marcina, psycholog, coach i trener. Mówi, że jej drugie imię to pozytywność, bo jest jak radar wyczulony na nawet najmniejszy  przebłysk nadziei. Prowadzi autorskiego bloga chcemisie.com.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze randki przy kuchennym stole
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.