Bezpieczeństwo pokrzywdzonych przez przemoc jest ważniejsze niż prawo do prywatności
Prawo naszych rodzin do prywatności i życia po swojemu kończy się tam, gdzie zaczyna się przemoc wobec jakiejkolwiek osoby. My, chrześcijanie, uważamy przecież, że ludzkiego życia nie można poświęcać dla rozwoju ideologii - bo życie człowieka, według opartej na Piśmie i Tradycji filozofii, należy przecież do Boga.
Pani Anna była kojarzona chyba przez wszystkich na osiedlu, na którym mieszkała - i na którym przez wiele lat mieszkałam ja. Była kobietą niezamożną, ale zadbaną, z powodzeniem godzącą obowiązki pracownicy biura z wychowaniem czwórki dzieci. Szybkość jej ruchów, nieco nerwowe spojrzenie i to, że nigdy nie zapraszała do siebie gości tłumaczono w całkiem prosty sposób - osiedlowa społeczność rozumiała, że pracujące matki wielodzietnych rodzin raczej nie mają czasu na rozrywki i nieustannie się spieszą.
O tym, że związek z jej samotnością oraz ciągłym podenerwowaniem miał agresywny, uzależniony od alkoholu mąż, sąsiedzi dowiedzieli się po latach - latach, które Anna spędzała ze swoim oprawcą, bo, jak tłumaczyła, nie miała dokąd odejść. Podczas społecznej dyskusji na temat kształtu ustawy antyprzemocowej towarzyszy mi zatem myśl: gdyby ustawa dwadzieścia lat temu wyglądała inaczej, pani Anna i jej dzieci wcale nie musieliby uciekać.
Babcia miała zawsze spakowane torby
Zgodnie z literą polskiego prawa, każda osoba ma prawo do życia bez przemocy. Istniejący porządek prawny oczywiście przewiduje kary dla sprawców przemocy - i to niezależnie od ich płci. Niestety, obecny system zwalczania przemocy domowej posiada bardzo poważne wady - a najbardziej znaczącym błędem jest to, że w przypadku zgłoszenia przypadku przemocy, jej sprawca często nadal pozostawał w miejscu zamieszkania, przez co miał możliwość dalszego krzywdzenia pozostałych członków rodziny.
W praktyce oznaczało to, że osoba, której na przykład partner stosował przemoc, miała do wyboru kilka możliwości: albo pakować się i uciekać z domu, albo zgłosić sprawę organom ścigania i jeszcze przez jakiś czas żyć z oprawcą pod jednym dachem, albo… ze strachu przed pogorszeniem sytuacji i z powodu bezradności w ogóle nie zgłaszać swojego dramatu. Oczywiście, żadnej z tych opcji nie można nazwać „dobrym wyborem”. Pozostanie w domu z osobą stosującą przemoc po zgłoszeniu sprawy policji nierzadko jest najtrudniejszym czasem w życiu rodzin pragnących otrzymać pomoc - sprawca często wie już, że „będzie miał problemy”, co nierzadko skutkuje próbami zastraszania albo zaostrzeniem przemocy.
Również niezgłoszenie faktu, że bliska osoba znęca się nad rodziną fizycznie bądź psychicznie, nie stanowi rozwiązania - wbrew temu, w co często próbują wierzyć ofiary domowych agresorów, sprawca niemal nigdy nie przechodzi cudownej przemiany. Pozostawanie w bliskim kontakcie z osobą, która stosuje przemoc, stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia poszkodowanych. Czytelnikom, którzy chcieliby zarzucić mi, że wyolbrzymiam problem, chciałabym przypomnieć, że obecnie w Polsce około czterystu kobiet rocznie ginie na skutek przemocy domowej - trudno jest natomiast oszacować, jak wiele osób odnosi obrażenia fizyczne i psychiczne. Oznacza to, że istnieje duże ryzyko, że także dzisiaj jakaś kobieta otrzyma śmiertelny cios z rąk życiowego partnera.
W Polsce wypowiedzi kobiet, zwłaszcza tych, które mówią o doznanej krzywdzie, często są bagatelizowane lub nawet wyśmiewane.
W kontekście własnego bezpieczeństwa najbardziej rozsądne wydaje się zatem niezwłoczne opuszczenie domu - jednak po pierwsze, nie każda osoba doświadczająca przemocy ma w swoim otoczeniu kogoś, kto może zapewnić jej bezpieczną kryjówkę, a po drugie - zmuszanie do ucieczki kogoś, kto jest niewinny, jest głęboko niesprawiedliwe i krzywdzące. Pani Anna, która od domowego oprawcy „uwolniła się” dopiero w momencie jego śmierci (i wtedy zaczęła opowiadać o swoim dramacie) wyznała kiedyś, że jej babcia również była bita i gwałcona przez uzależnionego od alkoholu męża. Kiedy mąż wpadał w szał, kobieta mogła na kilka dni schronić się u sąsiadki, ale to nie rozwiązywało problemu.
„Babcia zawsze miała spakowane walizki, w których były ubrania, drobne pieniądze i rzeczy dla mamy i jej braci” - wspomina rodzinna przeszłość kobieta. „Sąsiadka, schorowana wdowa, kilka razy przyjmowała ich nawet w nocy”. Pani Anna opowiada też, że gdy raz jej babcia postanowiła zgłosić sprawę policji, funkcjonariusze radzili jej, by nie denerwowała męża i zadowalała go w sypialni, co przeraziło jej babcię i sprawiło, że więcej nie działała pomocy. Pani Anna wiele lat później również bała się zeznawać przeciwko swojemu mężowi - uważa, że i tak jeszcze przez jakiś czas musiałaby zostać z nim w jego mieszkaniu, a wtedy „kto wie, by by zrobił”.
Rozwiązaniem (a przynajmniej krokiem w kierunku rozwiązania) jest ustawa antyprzemocowa w takiej wersji, jaka niedawno została podpisana przez prezydenta. Zgodnie z tym dokumentem (uchwalonym przez Sejm 30 kwietnia bieżącego roku), Policja lub Żandarmeria Wojskowa będzie mogła wydać nakaz opuszczenia mieszkania i wręczyć go osobie podejrzanej o znęcanie - podejrzany będzie musiał opuścić mieszkanie na czas 14 dni. Samo zgłoszenie poprzedzone będzie przesłuchaniem ofiary lub świadków, a osoba podejrzana będzie mogła zabrać z domu rzeczy osobiste i przedmioty niezbędne do wykonywania pracy. Podejrzany będzie musiał również oddać klucze do lokalu, dzięki czemu osoby pokrzywdzone będą mogły czuć się bezpiecznie.
Każdy facet będzie narażony na grabież!
Jednak pomysł izolowania osób podejrzanych o bycie sprawcami przemocy nie wszystkim przypadł do gustu. Przeciwko zmianom w prawie opowiadali się między innymi posłowie Konfederacji - Grzegorz Braun w swojej dość głośnej wypowiedzi sugerował, że rozwiązaniem problemu przemocy domowej byłoby odmrożenie gospodarki, a nie ingerowanie w prywatne życie Polaków. Choć tego rodzaju wypowiedzi doczekały się wielu udostępnień - między innymi przez osoby domagające się przywrócenia pełni swobody gospodarczej - to jednak specjaliści zajmujący się przemocą domową podkreślają, że bicie, poniżanie i szantażowanie ekonomiczne członków własnej rodziny nie pojawiło się w polskim krajobrazie społecznym wraz z nastaniem kwarantanny.
Owszem, przymusowe spędzanie niemal całych dni w jednym mieszkaniu z agresorem często nasila patologiczne mechanizmy, ale nie można przecież powiedzieć, że przed pojawieniem się koronawirusa wszyscy Polacy byli wzorowymi, opanowanymi mężami lub żonami oraz rodzicami. Nie spotkałam się z żadnym medycznym raportem, z którego wynikałoby, że wirus z Wuhan jest tak groźny, że może zmienić poczciwego człowieka w bijącego żonę tyrana.
Przyczyny przemocy zawsze są złożone - a więc pomysł, że sytuację osób pokrzywdzonych w magiczny sposób odmieni koniec kwarantannowych ograniczeń, to jedynie neoliberalna fantazja. Innym rodzajem argumentacji jest natomiast ta, która pełnymi garściami czerpie z seksistowskich mitów. Jej zwolennicy na wieść o projekcie ustawy, a potem jej uchwaleniu i planowanym wejściu w życie dawali upust swoim emocjom, umieszczając w sieci komentarze w stylu „Teraz każdy facet będzie narażony na grabież, kobiety dobrze to obmyśliły!”. W takich wypowiedziach pobrzmiewa nie tylko lęk przed utratą mienia (który jest zresztą bezzasadny, bo ustawodawca nie zakłada, że osoba podejrzana w momencie odizolowania od potencjalnych pokrzywdzonych będzie miała „z marszu” odebrane prawo własności do mieszkania), ale także niebywała mizoginia. W narracji, jaką posługują się tacy komentatorzy, widoczny jest bardzo specyficzny obraz kobiety. Jawi się w nim ona jako istota mściwa, niebezpieczna, której kłamstwo przychodzi z łatwością - taka osoba nie zasługuje zatem na to, by jej wierzyć.
Nie spotkałam się z żadnym medycznym raportem, z którego wynikałoby, że wirus z Wuhan jest tak groźny, że może zmienić poczciwego człowieka w bijącego żonę tyrana.
Nie jest to, rzecz jasna, nowy problem - w Polsce wypowiedzi kobiet, zwłaszcza tych, które mówią o doznanej krzywdzie, często są bagatelizowane lub nawet wyśmiewane (osobom, które chciałyby temu zaprzeczyć, pragnę przypomnieć chociażby tę sytuację, gdy pewna znana osoba, dowiedziawszy się o gwałcie na kobiecie biegającej po parku, „zastanawiała się” w swoich social mediach, jak owa pani mogła biegać po ciemku). Kobietom w Polsce często się nie wierzy, bo to istoty „podstępne i zdradzieckie”. Dzieciom czy mężczyznom dotkniętym problemem przemocy - również nie, bo przecież koloryzują albo zwyczajnie “szukają atencji”. Oczywiście, niektórym „obrońcom praw rodziny” łatwiej jest przyjąć, że kobiety i dzieci mają tendencje do konfabulacji, niż że jako społeczeństwo mamy problem z przemocą, a w tak zwanych porządnych rodzinach nierzadko dzieją się prawdziwe dramaty. Jednak zaprzeczanie i wypieranie nie rozwiązuje społecznych problemów - zaś ceną za niedawanie wiary słowom pokrzywdzonych jest zwiększenie ilości cierpienia niewinnych osób.
Prywatność nie jest społecznym dogmatem
Kiedy podsumujemy argumenty osób popierających nową ustawę antyprzemocową oraz jej przeciwników, dość szybko dostrzeżemy, że mamy tutaj do czynienia z poważnym konfliktem wartości. Osoby, które uważają dokument za coś szkodliwego, na ogół jako najwyższą wartość postrzegają prywatność - w ich mniemaniu nikt nie ma prawa wtrącać się w sprawy rodziny, a instytucje państwowe, które interweniują w przypadku w przemocy, budzą pewną nieufność. Zwolennicy ustawy posługują się natomiast nieco innymi założeniami aksjologicznymi - dla tych osób wartością nadrzędną jest prawo do bezpieczeństwa i życia bez przemocy. Oczywiście, w kulturze ceniącej indywidualizm i dającej prawo każdemu człowiekowi do posiadania własnego systemu wartości nie sposób jest narzucić komuś swojego punktu widzenia na to, co jest istotne bardziej, a co mniej - Konstytucja gwarantuje nam przecież wolność sumienia i poglądów.
Jednak jeśli chodzi o katolików (i szerzej - chrześcijan), to wcale nie jesteśmy pozostawieni w etycznym chaosie - kościelne dokumenty pomagają nam w tego typu sytuacjach znaleźć odpowiedź na pytanie, co powinniśmy cenić bardziej. Pewnie, nie znajdziemy w Piśmie Świętym ani Tradycji fragmentu odnoszącego się do tej konkretnej ustawy (ani zdecydowanej większości innych), ale o coś jednak możemy się oprzeć. Tym czymś jest element chrześcijańskiego nauczania, na który często powołują się - choć w innym kontekście - osoby przeciwne zmianie w omawianej ustawie: mam oczywiście na myśli prawo człowieka do życia. Skoro wiemy ze statystyk, że brak natychmiastowej reakcji na przemoc (a więc także izolacji sprawców) może doprowadzić nawet do śmierci osób pokrzywdzonych, to znaczy, że musimy przemoc domową w zdecydowany sposób zwalczać, a nie pozostawiać w sferze prywatnej.
Prawo naszych rodzin do prywatności i życia po swojemu kończy się tam, gdzie zaczyna się przemoc wobec jakiejkolwiek osoby. My, chrześcijanie, uważamy przecież, że ludzkiego życia nie można poświęcać dla rozwoju ideologii - bo życie człowieka, według opartej na Piśmie i Tradycji filozofii, należy przecież do Boga. Ideologia każąca idealizować polską rodzinę i przeciwstawiająca ją „terrorowi” ze strony państwa nie stanowi tu żadnego wyjątku.
Skomentuj artykuł