Masz ochotę krzyczeć na swoje dzieci?
Nasza matka strasznie na nas, dzieci, krzyczała, gdy byliśmy mali - opowiadała wychowawczyni w domu dziecka - a ja przywykłam odbierać krzyk jako coś normalnego, jako element wychowania. Coś, do czego człowiek przywyknie w dzieciństwie, skłonny jest potem uważać przez całe życie za rzecz normalną.
I to właśnie jest w dzieciństwie niebezpieczne. A jednocześnie może to być również bardzo piękne...
Dla mnie, gdy już urosłam, krzyk nie był niczym szczególnie nieprzyjemnym, był środkiem wychowawczym... i była w tym jakaś sprawiedliwość.
Kiedy ukończyłam studia pedagogiczne i zaczęłam tutaj pracować, też krzyczałam.
Miałam nawet z tego powodu przezwisko. Mówili na mnie "Krzykadło".
Ale nawet wtedy, gdy dowiedziałam się, że mali podopieczni dali mi takie przezwisko, nie zmieniłam się.
Aż kiedyś siedziałam w nocy ze starą dyrektorką naszego domu dziecka.
Jeśli potrafię sobie jakoś wyobrazić anioła...
To takiego jak ona.
Była sierotą i swoje przeszła; mimo to udało jej się skończyć studia, a w końcu znalazła się w tym domu.
Pracowała tu już kilka lat. Nie wyszła za mąż.
Żyła wyłącznie dla dzieci, które miała pod opieką, kochała je z wzajemnością.
Była mocno wierząca, choć nie to jest tu najważniejsze.
Nigdy nie starała się mnie - było to w złych, ateistycznych czasach - jakoś urabiać, żebym chodziła do kościoła... czy coś podobnego.
Pewnie dlatego dziś jestem wierząca.
Ona bowiem ukazywała mi wartości, jakie niesie wiara, nie mówiąc o nich; ona, że się tak wyrażę, przekonała mnie... swoim życiem.
Wiedziała, że jeśli człowiek ma dojść do jakiegoś zrozumienia, trzeba pozwolić mu dojrzewać.
Ale wtedy byłam młoda.
I we wspomnieniu wciąż jestem.
Siedziałyśmy w nocy razem przy kawie, było bardzo późno, nasze małe, jak mawiała, "wychowaneczki" już dawno spały.
Wystarczy, że zamknę oczy: ona siedzi obok mnie, pachnie kawa.
Zwierzyłam się jej, jak dzieci mnie przezywają.
Powiedziałam jej to ze śmiechem, byłam młodą dziewczyną i nie złościło mnie to, raczej bawiło.
Uśmiechnęła się.
A ja poskarżyłam się, że choć na nasze dzieci krzyczę coraz więcej, i tak mnie za bardzo nie słuchają.
Uśmiechnęła się.
A potem powiedziała mi coś, czym staram się od tamtej pory kierować.
- Jeśli chcesz, żeby cię ktoś słuchał - powiedziała - ścisz głos i wysil serce.
To wspomnienie dawnej rozmowy ma swoją woń.
Stale jest we mnie ta nocna kawa, te nocne słowa jednej z najmądrzejszych kobiet, jakie kiedykolwiek w życiu poznałam.
Ileż razy sobie powtarzałam to zdanie.
Kiedy miałam ochotę krzyczeć.
Wystarczy ściszyć...
Wystarczy wysilić...
I zawsze mi to zdanie pomagało.
I pomaga też tym, którym je od tamtej pory przekazałam.
Więcej w książce: Schody do raju - Eduard Martini
Skomentuj artykuł