To naprawdę dobra inwestycja...

To naprawdę dobra inwestycja...
Obraz matki stanowi dla dziecka wzór człowieka w ogóle i wszystkiego, co się łączy z człowiekiem (fot. photogratree)
Fritz Riemann / slo

Kształtowaniu się osobowości depresyjnej sprzyja wrażliwy, uczuciowy charakter, gotowość i zdolność do miłości i wysoka empatia, czyli zdolność wczuwania się w drugiego człowieka. Cechy te łączą się często z pewną zależnością uczuciową i przywiązywaniem się, które utrudniają uwalnianie się od czegoś, co ma jakąś wartość uczuciową, w co się emocjonalnie zainwestowało.

I znowu cechy wrodzone nakładają się na okoliczności życia wynikające z biografii. Kontekst biograficzny zrozumiemy najlepiej, uprzytamniając sobie sytuację małego dziecka w późniejszej, drugiej fazie rozwoju. Niemowlę tworzy przez długi czas ścisłą jedność - „my" - ze swą matką. Matka i dziecko żyją w takiej symbiozie, są tak dalece ze sobą zespoleni, że dziecko dopiero z czasem poznaje, iż jest kimś innym od niej. Początkowo w jego umyśle nie istnieje jeszcze granica pomiędzy nim a matką. W takim stopniu, w jakim spostrzega ono teraz matkę jako kogoś, kto istnieje obok niego, pojmując zarazem, że to od niej właśnie płynie wszelka szczęśliwość i zaspokojenie jego potrzeb, w takim też stopniu staje się od niej zależne. Potrzebuje matki i odczuwa lęk, gdy ona się oddala, jest całkowicie na nią zdane i na niej skoncentrowane - matka stanowi najważniejszy punkt odniesienia dziecka. Obraz i istotę matki dziecko chłonie wszystkimi zmysłami. Stosunkowo długi czas jego zupełnej zależności od niej sprawia, iż jej obraz pozostawia w jego duszy niezatarty ślad. W ten sposób matka staje się przez nie uwewnętrzniona, jako istotna cząstka jego duszy.

To, jak niemowlę spostrzegało matkę i jej nastawienie względem niego, staje się później podstawą jego własnego stosunku do siebie. Odciśnięty w jego wnętrzu lub - jak mawia psychoanaliza - uwewnętrzniony obraz matki znajduje odbicie w nastawieniu dziecka względem siebie na późniejszym etapie życia; kto miał szczęście zapamiętać obraz matki kochającej, ten uważa się później w głębi duszy za osobę zasługującą za to, aby być kochanym. Kto miał natomiast nieszczęście utrwalić w sobie obraz matki zimnej, odpychającej, będzie się w głębi duszy uważał za istotę niegodną miłości i będzie potrzebował wiele czasu i dobrych doświadczeń, by móc uwierzyć, że zasługuje na miłość. Dlatego pozytywna relacja dziecka z matką jest kapitałem na życie, którego wagi przecenić się nie da.

DEON.PL POLECA

Dobry związek matki i dziecka polega na wzajemnym dawaniu i braniu, które uszczęśliwia oboje. Poprzez naśladowanie dziecko oddaje to, co otrzymuje od swej matki; najpierw odpowiada na jej uśmiech, a potem samo wywołuje go u niej swym uśmiechem. Istnieje pomiędzy nimi głęboka wewnętrzna łączność, empatyczne porozumienie, które daje człowiekowi największe szczęście. Łatwo pojąć, że w tej relacji tworzą się pierwsze podwaliny późniejszej zdolności odczuwania wdzięczności, nadziei i przywiązania pełnego miłości. Dziecko znajduje się ciągle jeszcze w tej krótkiej, rajskiej fazie swego życia, kiedy to niczego się od niego nie wymaga, kiedy otoczenie odgaduje i zaspokajaj ego potrzeby i w której doświadcza - a przynajmniej powinno doświadczać - swego istnienia z upodobaniem i przyjemnością. Do nowych elementów drugiej fazy wczesnego dzieciństwa należy przede wszystkim - obok zależności od matki - również obudzona potrzeba bliskości pełnej zaufania.

Jest rzeczą niezmiernie ważną, aby matka stworzyła dziecku możliwość przylgnięcia do siebie całym sercem. Obraz matki stanowi dla dziecka wzór człowieka w ogóle i wszystkiego, co się łączy z człowiekiem. Czy dziecko doświadczy miłości, czy odepchnięcia, czy będzie czuło się kochane, czy też nie, zależy od tego, jak matka na nie patrzy, jak je dotyka, jak się z nim obchodzi, przy czym jego wrażliwość i zdolność odbierania wrażeń są instrumentem nadzwyczaj czułym. Stosunek otoczenia do dziecka odbija się na tym etapie w jego psychice w sposób decydujący i będzie podstawą poczucia własnej wartości w późniejszych latach. Niemieckie przysłowie mówi: „Co krzykniemy w głąb lasu, wróci do nas jak echo"...

Zapytajmy więc, gdzie tkwią w tej fazie rozwoju możliwości zaburzeń, które sprawiają, iż zamiast radości, nastawieniu dziecka do siebie towarzyszą lęk i poczucie winy.

Wynikają one z dwóch charakterystycznych błędów w postawach matek: z rozpieszczania dziecka z jednej strony i braku akceptacji z drugiej.
Zajmijmy się najpierw problemem rozpieszczania. Mamy tu do czynienia przede wszystkim z typem matek nadopiekuńczych, które najchętniej wolałyby, żeby ich dziecko było zawsze bezradne i zależne, żeby ich potrzebowało i było na nie zdane. Są to matki, które same często są depresyjne i które kierując się nieświadomym lękiem przed życiem oraz myślą o ewentualnej utracie dziecka lub jego miłości, rozpieszczają je, zasypując je czułościami, nie mając odwagi wymagać od niego żadnych potrzebnych umiejętności ani uczyć je zdrowej konieczności rezygnowania z pewnych rzeczy.

 

Niekiedy dochodzą do tego okoliczności losowe, jak w przypadku kobiet rozczarowanych małżeństwem albo tych, które straciły partnera - dla nich dziecko staje się teraz jedyną treścią życia. Potrzebują one dziecka, jego miłości i czynią wszystko, by zobowiązać je do wdzięczności wobec siebie. Im dziecko staje się starsze, tym bardziej odczuwa uciążliwość postawy matki wobec siebie, matka natomiast zaczyna z przerażeniem dostrzegać, że dziecko szybko się rozwija, że staje się samodzielne i odbiera to jako zagrożenie. Sądzi bowiem, że dziecko oddala się od niej, że przestanie jej wkrótce potrzebować i zwróci się ku innym ludziom. Wydaje się, iż źródłem owego pragnienia zatrzymania dziecka przy sobie jak najdłużej i traktowania tak jakby było małe, jest silny instynkt macierzyński; nie da się zresztą przecenić wyrzeczeń, jakie matki przez wiele lat ponoszą dobrowolnie dla dobra swych dzieci, dlatego trudno się dziwić rozterkom, jakie wywołuje w nich dorastanie ich pociech. Komuż łatwo przychodzi rozstanie z tym, kogo przez tyle czasu wychowywało się z miłością...

Matka rozpieszcza dziecko od urodzenia; najpierw karmiąc je piersią, biorąc na ręce, gdy tylko zapłacze (co jest zresztą zdrowym przejawem jego witalności), i w ten sposób tłumi jego siły witalne; przy najmniejszej oznace niezadowolenia obsypuje je czułościami i nie daje mu szansy, by mogło wyrazić własne emocje lub zasygnalizować dyskomfort jakiejś sytuacji. Jest na każde zawołanie, koncentrując na sobie całą uwagę i uczucia dziecka, a tę wzajemną relację można określić, używając języka boksu, jako ciągły nierozstrzygalny klincz, bliskość tak zapętloną, że żadna ze stron nie czuje się swobodnie. Na późniejszym etapie matki powodowane tym samym uczuciem także próbują usuwać z drogi dziecka wszelkie przeszkody: odciążają je z obowiązków, ubiegają jego życzenia i są rodzajem ochronnego zderzaka między nim a światem. Nie potrafią zaakceptować zdrowych i nieuniknionych emocji dziecka - reagują łzami lub dają do zrozumienia, jak bardzo czują się nimi dotknięte. Próby normalnych reakcji wywołują w dziecku poczucie winy.

Wszystko to nie tylko wiąże je coraz silniej z matką, lecz prowadzi też do tego, że ma ono małe szanse wyrażania własnych emocji i nie wie, co znaczy zrobić coś bez matki lub bez jej zgody. Niesamodzielność psychiczna dziecka może osiągnąć takie rozmiary, że nie będzie ono nawet świadome własnych życzeń, zrzeknie się ich, popadając w obojętność, lecz zarazem oczekując odgadywania i spełniania przez najbliższe otoczenie potrzeb, z których samo zrezygnowało lub których nie potrafi wyrażać wprost. W ten sposób w dziecku rodzi się postawa wygodnictwa, pasywnego oczekiwania, traktowania życia jako krainy lenistwa, z czego przebija jednak ukryta depresja. W powieści Obłomow Gonczarow przedstawił znakomicie taki proces rozwoju osobowości człowieka.

Postępujące osłabienie pragnień, woli i impulsów prowadzi do braku umiejętności funkcjonowania w świecie, przez co popada się wtórnie w jeszcze większą zależność od innych. Często matki ostrzegają dziecko, że świat zewnętrzny jest zły i niebezpieczny, umacniając je w przeświadczeniu, że ciepło, poczucie bezpieczeństwa, zrozumienie i oparcie można znaleźć tylko w domu. Osłabia to jeszcze chęć otwarcia się dziecka na świat, ponieważ jest przekonane, że w domu jest to, co najlepsze. Takie matki nie chcą nikogo dopuszczać do dziecka, strzegąc go zazdrośnie: krytykują przyjaciół, demonstrując smutek i urazę, gdy dziecko zaczyna się z kimś przyjaźnić, jakby dopuszczało się wobec nich niewierności. Widzą w każdym potencjalnego rywala, który może odebrać im dziecko. W ten sposób dopuszczają się na dziecku czegoś w rodzaju łagodnego gwałtu. Sytuacja ta trwa nieraz do czasu osiągnięcia przez dziecko wieku dojrzałego; jego impulsy giną w wyciszającej wacie zatroskanej matczynej miłości. Nie mają doń dostępu zdarzenia niemiłe i sytuacje trudne, w których mogłoby się wykazać, ujawnić samodzielność charakteru. Utwierdza się je w przekonaniu, że świat wokół powinien spełniać wszelkie jego życzenia, przeżywa więc szok, gdy wchodzi w życie i poznaje rzeczywistość. Uświadamia sobie wtedy swój ą nieudolność i słabość, a w efekcie ucieka tam, gdzie się czuje bezpiecznie. Słabość własnego ,ja" sprawia, że zmagania z życiem wydają mu się zadaniem tak strasznym, iż z przerażeniem się cofa i rezygnuje z walki.

Matki zaborcze nie potrafią zatem we właściwym czasie, stosownie do wieku dziecka dawać mu coraz większej swobody, uwalniać je spod swych skrzydeł, pozwalać mu na rozwijanie własnej osobowości. Przeciwnie – wiążą je ze sobą, domagając się od niego miłości: „Bądź dla mnie miły! Daj buzi!", nie dając mu nigdy okazji, by samo mogło spontanicznie okazać swą miłość. Wyręczają je we wszystkim: „Zostaw, ja już to za ciebie zrobię, przecież jeszcze tego nie potrafisz" i nie pozwalają dziecku realizować jego pomysłów: „Nie wolałbyś pobawić się czymś innym? Przestań, zostaw to!", nie przeczuwając, jakiego nastawienia je przy tym uczą. W ten sposób bowiem niszczą w nim zdolność rozwijania się, a także owe, tak istotne, pierwsze wyobrażenia dotyczące życia, które towarzyszą pierwszym próbom opanowania świata. Jeśli dziecko w takich okolicznościach nie uczy się „ruchu wokół własnej osi", staje się echem własnej matki, jest zupełnie na nią skazane i nie ma szans pokazać ani światu, ani sobie swych możliwości i granic. Jest pasywne i dostosowuje się do otoczenia, mając jednak równocześnie oczekiwania względem życia, które traktuje jak kolejną matczyną instancję. Oczywiście przy takim nastawieniu rozczarowania są nieuniknione i kiedyś staną się przyczyną wybuchu istniejącej dotychczas w ukryciu depresji.

Stosunek matki do dziecka może być także zachwiany poprzez różnego rodzaju wydarzenia losowe. Należą do nich rozwód, owdowienie, obarczenia kilkorgiem dzieci i wieloma obowiązkami, urodzenie dziecka niechcianego. Jedynacy są - ogólnie biorąc - bardziej zagrożeni pod tym względem niż dzieci mające rodzeństwo, gdzie miłość matki musi objąć nie tylko jedno dziecko. Pacjent, który był jedynakiem, powiedział bardzo drastycznie: Gdy moja matka wylewa nade mną jak z rogu obfitości swoją miłość, dostaję od tego... sińców.

Zgoda na usamodzielnienie się i odejście dzieci jest czymś koniecznym, co czyni bycie matką zadaniem niewdzięcznym, i to tym bardziej, im bardziej oczekuje ona od dziecka wdzięczności czy też zgoła tej wdzięczności się domaga. Gdy matka nie posiada albo nie wypracowała potrzebnej dojrzałości, pozwalającej potraktować zdrowy rozwój dziecka jako nagrodę za swoją miłość, poniesione przez nią starania, wysiłki i konieczność zrezygnowania z wielu rzeczy staną się tylko źródłem nieuniknionego cierpienia dla niej i dla dziecka.

 

Sytuacja wewnętrzna dzieci takich niedojrzałych, nadopiekuńczych i zaborczych matek jest jeszcze bardziej skomplikowana. Nie potrafią one nic innego, jak tylko nienawidzić swą matkę, która nadmiernie nimi zawładnęła i pozbawiła je siły działania. Lecz jeśli próbują wypowiedzieć coś ze swego żalu, matki wzbudzają w nich poczucie winy wyliczaniem, co dla nich zrobiły i poświęciły. W ich mniemaniu jest słuszne, by domagać się od dziecka wdzięczności za coś, czego ono nie tylko nie chciało, ale co nawet przyniosło mu szkodę. Dziecko czuje się więc zawstydzone, w najwyższym stopniu niewdzięczne i z pewnością jego wyrzuty sumienia sprawią, że zrezygnuje z kolejnych prób uwolnienia się od wpływów matki. Najwięcej szkód sytuacja ta czyni w psychice dzieci wrażliwych. One też będą najbardziej cierpiały, jak przekonamy się za chwilę. Nie potrafią zdobyć się na to, aby rozluźnić więzy łączące z matką. Tu w całej jaskrawości ujawnia się niebezpieczeństwo wynikające ze zbyt ścisłej relacji obojga i zbyt wielkiej wzajemnej zależności. Takie dziecko zrezygnuje raczej z własnego rozwoju, poświęci się, niż zechce przeżywać mękę poczucia winy; z jego perspektywy sytuacja jest nierozwiązywalna. Dla jego psychiki nie istnieje nic bardziej obciążającego niż tego rodzaju „wychowanie poprzez poczucie winy". Jest to jeden z większych grzechów popełnianych przez dorosłych, który - gdy dziecko kiedyś dorośnie - najtrudniej wybaczyć rodzicom, jeśli oczywiście człowiek taki stanie się na tyle dojrzały, by potrafić się zdystansować i zrozumieć, że zadane mu cierpienia były niepotrzebne, a pochodziły z rzekomej miłości rodziców do niego.

Oto przykład, w którym odnajdziemy to, co charakterystyczne dla takiej sytuacji. Pewna matka, gdy dziecko - jej zdaniem - było niegrzeczne, co najczęściej oznaczało, że nie od razu wykonywało jej polecenia lub robiło coś, czego nie akceptowała, kładła się na sofie i „ umierała "; nie poruszała się przez dłuższy czas i nie reagowała na prośby dziecka, co trwało aż do chwili, gdy ono, zrozpaczone, wybuchało płaczem. Podobne zachowania wywołujące poczucie winy są częste: Idę i już nie wrócę, Wpędzisz mnie do grobu.

Jeśli motywacją rozpieszczenia dziecka było pragnienie, by zyskać jego miłość, to mechanizm ostatnich zachowań, które wykorzystują poczucie winy i są dla dziecka jeszcze bardziej tragiczne w skutkach, jest bardziej skomplikowany. Mamy tu na myśli sytuacje, kiedy matka nie chce dziecka albo z jakiegoś powoduje odrzuca czy też jest do niego wrogo nastawiona, a równocześnie nakazuje sobie być dla niego dobrą matką, gdyż gnębią ją wyrzuty sumienia. Rozpieszcza więc dziecko powodowana poczuciem winy i zarazem chęcią naprawienia tego, co u samych początków było z jej strony niewłaściwe. Skoro jest to trudne dla matki - sytuacja ta dotyczy zwłaszcza dzieci przybranych, niechcianych, nieplanowanych - tym bardziej będzie trudne dla dziecka. Czuje ono staranie i wysiłek matki, zarazem jednak dostrzega ukrytą wrogość i niechęć, brak prawdziwej miłości, którego rozpieszczanie nie wyrówna, a może wpędzić dziecko w sytuację, w której będzie zmuszone z wdzięcznością przyjmować coś, co jest mu z wysiłkiem dawane. Może więc dojść do tego, że w dziecku powstanie poczucie winy za sam fakt, że żyje; będzie spostrzegało siebie jako ciężar i miało wrażenie, iż nie powinno było przyjść na świat, teraz zaś ma obowiązek się cieszyć i być wdzięczne, że jest w ogóle tolerowane.

Przyjrzymy się teraz problemowi, jakim jest nieumiejętność sprostania wyzwaniom życia wywodząca się z innego tła biograficznego.

Kobiety, o których teraz będzie mowa - będące zaprzeczeniem macierzyńskiej miłości, surowe i szorstkie w obyciu - nie doświadczyły w dzieciństwie miłości; w zbiorze ich życiowych doświadczeń nie ma wzoru dobrej matki, wiedzą więc niewiele o tym, czego naprawdę potrzeba dziecku. Stosunkowo niegroźne są „matki formalistki", które z niepewności i nieumiejętności wczucia się w świat dziecka, wychowują je i karmią według sztywnego schematu zaczerpniętego z podręcznika, nie biorąc pod uwagę potrzeb dziecka. Ilustruje to uwaga zapisana w pamiętniku pewnej młodej matki: Mały krzyczy od dłuższego czasu, ale jeszcze nie przyszła pora jego karmienia. Ta uwaga powtórzy się wśród zapisków jeszcze wielokrotnie. Nie można przy tym nie zauważyć, że prywatne opinie lekarzy podawane jako twierdzenia naukowe, wywołują niekiedy fatalne konsekwencje zarówno w tej, jak i w wielu innych dziedzinach.

Zbyt wielkim obciążeniem dla dziecka jest żądanie od niego zbyt wcześnie dostosowania się do warunków życia bez uwzględniania jego potrzeb. Jeśli na przykład jest ono karmione nieregularnie, zaraz po karmieniu odnoszone do łóżeczka i nie poświęca mu się dłuższej uwagi, gdy karmienie odbywa się w pośpiechu i z niecierpliwością - to właśnie są najczęstsze przykłady sytuacji stanowiących zbyt duże wyzwanie dla małej istoty. A ponieważ małe dziecko nie potrafi się jeszcze bronić ani artykułować swoich potrzeb, zaczyna z rezygnacją przyjmować świat, jaki jest, i wytwarzać w sobie nastawienie, że nie powinno się od niego niczego więcej spodziewać. Jest to podstawowe odczucie wielu osób skłaniających się ku depresji: głęboka beznadzieja, niewiara w przyszłość, w siebie i własne możliwości. Osoby takie tresowane niejako od wczesnego dzieciństwa w dostosowywaniu się, są owładnięte poczuciem beznadziei, ich siła natomiast przejawia się w znoszeniu przeciwności losu oraz umiejętności rezygnacji. Spodziewają się one zawsze najgorszego, są klasycznymi pesymistami i nie potrafią sobie wyobrazić, że życie mogłoby przynieść coś radosnego, dobrego i szczęśliwego. A nawet jeśli się to zdarzy, odzywa się w nich poczucie winy i pytanie, czym sobie na to zasłużyły. Nie potrafią się naprawdę cieszyć i swoim „profilaktycznym sceptycyzmem" niszczą chwile, w których mogłyby naprawdę czuć się szczęśliwe. Ponieważ są przekonane, że nic nie może ich uszczęśliwić, w chwilach szczęścia nie dopuszczają intensywnych emocji, bojąc się, że niepowodzenie odczułyby bardzo boleśnie; uważają też, że jeśli od początku nie oczekuje się niczego dobrego, w najgorszym razie można się tylko miło rozczarować. Niesprostanie sytuacji we wczesnym dzieciństwie może zostawić w psychice niezatarty, negatywny ślad.

 

Kto łatwo ustępuje i nie potrafi wziąć sobie tego, co mu się należy, temu trudno opanować zazdrość, kiedy widzi, jak inni bez skrępowania sięgają po rzeczy, po które on sam sięgnąć się nie odważa. Ponieważ jednak ma wyrzuty sumienia i ocenia się krytycznie z powodu tej zazdrości, próbuje jej unikać, czyniąc ze swego położenia cnotę: swemu zahamowaniu przydaje wartości, nazywając je skromnością i brakiem wymagań, jak opisaliśmy to wcześniej; w ten sposób pozostaje mu przynajmniej pociecha moralnej wyższości.

Innym skutkiem wczesnych przeżyć związanych z porażką jest to, że dziecko nie czuje się godne miłości, co może przyczynić się do przekonania o małej wartości siebie. Żeby uważać się za kogoś, kto wart jest miłości, trzeba po prostu doświadczyć bycia kochanym, a jeśli się tego nie doświadczyło, upatruje się w samym sobie powodów tej sytuacji i sądzi się, że się nie zasłużyło na miłość. Poczucie małej wartości siebie bierze się też stąd, że dziecko nie posiada jeszcze umiejętności porównywania się z innymi, nie potrafi więc ocenić, że to jego rodzice nie są zdolni do miłości; rodzice są bowiem jego światem i tak jak ich spostrzega, osądza też wszystkich.
W przypadku drastycznie zaniżonej wartości siebie dzieckiem może owładnąć wrażenie, że nie ma ono właściwie prawa, by żyć, a jeśli żyje, to powinno sobie na to zasłużyć, a jego życie będzie tylko wtedy usprawiedliwione, jeśli poświęci je dla innych. Sam fakt, że żyję, jest już z mojej strony przestępstwem - powiedziała jedna z depresyjnych pacjentek. Może to prowadzić do motywowanego poczuciem winy związania się z matką albo rodzicami, połączonego z chęcią wynagrodzenia im tego, że się istnieje; składa się wówczas swoje życie na ołtarzu rodzicielskiego egoizmu, uważając to za rzecz zupełnie oczywistą.

Konsekwencje zarówno rozpieszczania, jak i odrzucania są ostatecznie podobne; obie postawy prowadzą najczęściej do ukształtowania się depresyjnego typu osobowości. Dziecko rozpieszczane po prostu później niż dziecko odrzucane doświadcza lęku i kryzysów, co dzieje się wówczas, kiedy życie nie rozpieszcza już tak, jak niegdyś dom rodzinny, i kiedy w pobliżu nie ma matki zastępczej, której rolę mogą spełniać instytucje opiekuńcze, organizacje socjalne itp. Wtedy właśnie wychodzi na jaw, że osoba taka nie potrafi sprostać twardym wymogom życia, i dochodzi do wybuchu depresji, do ucieczki w różne choroby i namiętności.

Doświadczając porażek i braku przeżyć pozytywnych, dziecko wcześnie, o wiele za wcześnie, uczy się rezygnować. Staje się ciche, lękliwe, nie wymaga niczego dla siebie i dostosowuje się do sytuacji, co dla rodziców jest bardzo wygodne; nie dostrzegają oni kryjącej się za tym depresji. Takie dziecko przywykło tak bardzo do tego, by nie wysuwać się na pierwszy plan, nie mieć żądań, że również w późniejszym okresie życia nastawione jest zawsze na innych i ich oczekiwania oraz żądania będzie starało się spełnić. Ma ono niewiele możliwości przeciwstawienia się światu, będąc sobą, staje się więc za bardzo przedmiotem dla innych, a za mało podmiotem. Ciągle ma poczucie winy lub popada w depresję, ponieważ jest mu coraz trudniej wypełniać wszystkie domniemane żądania, co jest z kolei spowodowane tym, że z czasem wszystko traktuje jak żądanie, które musi spełnić. Dlatego wiele takich osób unika kontaktu z ludźmi w obawie, że nie sprostają ich oczekiwaniom - stać je najwyżej na kontakt z jednym człowiekiem. Dla niektórych - być może - rozwiązaniem stanie się dawanie innym tego, czego same nie otrzymały; mogą próbować sublimować brak miłości, którego doświadczyły, w niesieniu innym pomocy, w ofiarnej miłości bliźniego, w podejmowaniu działań o charakterze charytatywnym. Lecz także i one zechcą być kochane albo nagradzane. Inaczej to, czego się podejmują, przerośnie ich siły.

Odczucia człowieka, dla którego wszystko staje się żądaniem, pokazują następujące przykłady: Gdy świeci słońce mam wrażenie, że powinnam się cieszyć, a uświadomienie sobie tego psuje mi nastrój całego dnia. Pewien student nie mógł przeczytać żadnej książki do końca, nawet gdy z początku go interesowała. Po kilku stronach lektury zaczynało go opanowywać poczucie, że to książka chciała być przez niego czytana. A zatem nie był to niewymuszony wybór książki ze strony tego studenta jako podmiotu działania, lecz zadanie narzucone mu przez jego poczucie obowiązku, co czyniło go, w jego własnym odczuciu, przedmiotem tej sytuacji. Nietrudno sobie wyobrazić, że taki sposób przeżywania musi w końcu prowadzić do zniechęcenia i apatii, a w konsekwencji do niepodejmowania zadań, jakimi stają się najprostsze w gruncie rzeczy sprawy.

Widzimy, w jak krańcowy sposób odczuwać mogą podejmowanie problemów dnia codziennego osoby depresyjne. Dlatego protest czy bunt z ich strony jest dobrym znakiem, świadczącym o istnieniu jakiegoś sprzeciwu wobec ciągłego poczucia obowiązku i powinności. Jeśli ludzie ci znajdą się pod presją osiągnięć, nie mając wcześniej możliwości nadrobienia tego, czego kiedyś nie mogli doświadczyć - bycia podmiotem działającym z własnej woli, kierującym się własnymi pragnieniami i impulsami - skazuje się ich na zwątpienie i rozpacz. Czując, że coś przerasta ich siły, będą się ratować coraz głębszą obojętnością i apatią, stając się typem nieudacznika, lub będą szukać ucieczki w uzależnieniach, a nawet w samobójstwie. Dzieje się tak, ponieważ sytuacja, w której się znajdują, jest dla nich sytuacją bez wyjścia: gdy próbują dawać z siebie coraz więcej i spełniać oczekiwania otoczenia, nie znajdują przyjaciół; jeśli natomiast próbują uciec od tych wyzwań, popadają w głębokie poczucie winy, nieświadomie powtarzając w ten sposób sytuację ze swego dzieciństwa.

Opisałem wcześniej szeroko, jak małe dziecko utrwala w sobie obraz matki i jak jego stosunek do samego siebie w przyszłości uzależniony jest od tego, jak było traktowane przez własną matkę. Wewnętrzne utrwalenie matki wrogiej, odrzucającej, zbyt wymagającej jest nierzadko przyczyną samobójstw - aktów najgłębszej, ostatecznej rezygnacji. Matka taka staje się wewnętrzną instancją psychiczną dziecka, która sprawia, że patrząc na siebie jej oczyma, odrzuca ono siebie przez nienawiść i autodestrukcję. Nienawiść do matki, zrozumiała w tej sytuacji, wywołuje w dziecku tak ciężkie, nieznośne poczucie winy, że woli ono raczej skierować te emocje na siebie. Owo połączenie nienawiści do matki, poczucia winy z tego powodu oraz uwewnętrznionej, odrzucającej matki i nienawiści do samego siebie jest tłem ciężkich melancholii. Związane z tym tendencje samobójcze są przesuniętym pragnieniem unicestwienia matki, a zarazem karą wymierzoną sobie za nienawiść względem niej.

Osobom depresyjnym trudno na ogół mówić „nie" z powodu lęku przed utratą i przed wyrzutami sumienia, które by je potem prześladowały. Pozostaje im więc depresja albo nieświadomy bunt, gdy granica ich tolerancji zostaje przekroczona, co jednak nie chroni ich przed poczuciem winy. Wezbrane w głębi duszy nienawiść i zazdrość, których nie mają odwagi wypowiedzieć, mogą zatruć im całą radość życia. Bywa też, że odpokutowują je aktami samooskarżenia i karami wymierzanymi samemu sobie. Dopóki próbują ucieczki przed samorealizacją, rezygnując z własnych pragnień, poglądów i zachowań, dopóty sytuacja pozostaje nierozwiązywalna. Pomóc mogą jedynie decyzja i wysiłek, by stawać się niezależną i samodzielną jednostką.

Fragment książki: Oblicza lęku. Studium z psychologii lęku - Fritz Riemann

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

To naprawdę dobra inwestycja...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.