A mnie się nudzi...

A mnie się nudzi...
(fot. Mohib Ahmad/flickr.com)
Dariusz Piórkowski SJ / DEON.pl

“Świat zżera nuda… , ale nie można jej zauważyć od razu. Podobna jest do kurzu. Chodzisz wkoło i go nie zauważasz… Ale jeśli się zatrzymasz i pozostaniesz przez chwilę w spokoju, od razu się pojawia, pokrywając twoją twarz i ręce” – pisze George Bernanos w „Pamiętniku wiejskiego proboszcza”.

Aby zbadać, czy intuicja pisarza jest słuszna, można przeprowadzić pewien eksperyment. Co by się ze mną stało, gdybym nagle został pozbawiony wszelkich przyrządów elektronicznych i atrakcji (czyli tego, co przyciąga moją uwagę), którymi wypełniam czas? Jak zareagowałbym, gdybym przez chociażby jeden dzień pozostał sam na sam w milczeniu?

DEON.PL POLECA

Mam nieodparte wrażenie, że w naszych czasach coraz więcej ludzi ucieka od ciszy. Nie twierdzę, że kiedyś było nieporównanie lepiej. Tyle że dzisiaj dzięki dostępowi do różnych rozpraszających środków łatwiej nam to robić. Jedni gonią od jednego zajęcia do drugiego, bo uważają, że taki rytm życia wymusza na nich konieczność troski o rodzinę oraz wymagania związane z pracą. Inni po prostu nie wiedzą dlaczego ciągle pędzą. Sądzą, że tacy się po prostu urodzili. W sumie nie liczy się wówczas cel ruchu, lecz sam ruch, który przypomina otumaniający trans, podtrzymujący poczucie, że ciągle się jeszcze oddycha i żyje. Nawet jeśli pojawi się chwila wolna, dla sporej części społeczeństwa jej przeżycie polega na pasywnym przyjmowaniu wrażeń lub potęgowaniu stymulacji zmysłowej, co wyraża się, na przykład, w bezmyślnym surfowaniu w Internecie, czy skakaniu z jednego kanału do drugiego w telewizji. Bo tutaj nie chodzi o to, żeby coś obejrzeć, ale żeby zabić czas.

Unikamy ciszy, bo się jej boimy i nie wiemy, co z nią począć. Człowiek może się bowiem czuć znudzony nie tylko wtedy, gdy nie ma nic do roboty, ale również wtedy, gdy ma jej zbyt dużo, albo gdy to, co jeszcze należałoby zrobić, straciło już swój blask. Co więcej, można być znudzonym nie mając o tym pojęcia albo nie znając powodu swojego znudzenia.

Z tej racji wiele ludzi nie jest w stanie podjąć wewnętrznej modlitwy, nie czyta książek, które zmuszają do myślenia, nie odwiedza filharmonii i nie chodzi do teatru. Czy oznacza to, że te potrzeby w nich zanikły? Nie sądzę. Owszem, mamy różną wrażliwość i nie każdego bawi koncert symfoniczny. Jednak obserwuję, że raczej mamy tutaj do czynienia z pewnego rodzaju niewrażliwością duchową spowodowaną nadwrażliwością zmysłową. Parę razy zauważyłem w kinie, że widzowie ostentacyjnie opuścili salę, bo film ich rozczarował, to znaczy, nie podniósł ich poziomu adrenaliny i nie wzbudził emocjonalnego napięcia.

Zwolnienie tempa życia i spokój, jakie oferują głębsze doświadczenia duchowe, okazują się często niepokojące. Poważniejszy film lub sztuka mogą mnie postawić przed trudnymi pytaniami, którymi nie chcę zaprzątać sobie głowy. W ciszy modlitwy lub na łonie natury można usłyszeć różne głosy, o czym przekonywała przed sądem Inkwizycji św. Joanna d’Arc. Cisza bywa intrygująca, bo wydobywa z wnętrza tłumione uczucia, zapomniane pragnienia, niezabliźnione rany, „niechciane” przesłania. Ale ta sama cisza, jak pisze T. S. Eliott w poemacie „Jałowa ziemia”, „jest sercem światłości”, i może nas wyprowadzić nad „wody ,gdzie możemy odpocząć”, na„zielone pastwiska, gdzie niczego nam nie zabraknie” (Por. Ps 23) Czy wobec tego ucieczka przed ciszą, objawiająca się w nudzie, nie jest uporczywym trwaniem w ciemności?

Oblicza znużenia

Czym jest nuda? Jak ją zdefiniować? Nuda jest bardzo złożonym i kłopotliwym stanem ludzkiego ducha. Objawia się zazwyczaj jako nieprzyjemne uczucie, niechęci lub obojętności wobec przedmiotu, który usiłuje zdobyć naszą uwagę, a następnie rodzi ziewanie, senność i chęć zmiany. W końcu znużenie skłania nas do wyłączenia uwagi i popycha do duchowej bądź fizycznej ucieczki. Z psychologicznego punktu widzenia, doświadczenie nudy można opisać jako stan relatywnie niskiego pobudzenia i towarzyszącego mu niezadowolenia, którego pojawienie się zazwyczaj przypisujemy niewystarczająco stymulującej sytuacji.

Nie chciałbym się tutaj rozwodzić nad egzystencjalną i długoterminową nudą, opiewaną przez francuskich romantyków jako źródło literackiej inspiracji, kiedy człowieka nic już nie interesuje i nic nie pociąga. Nie mam również na myśli nudy, która zdaniem Martina Heideggera jest fundamentalnym nastrojem filozoficznym otwierającym nas na pytanie, dlaczego jest raczej coś niż nic.Taki stan należałoby raczej nazwać, jak trafnie zauważa Sean Healy „supernudą” – pewnym patologicznym i niewytłumaczalnym do końca fenomenem, na który w gruncie rzeczy trudno znaleźć lekarstwo.

Ponieważ większości ludzi raczej nie dotykają tego typu katusze i nie wszyscy doświadczają egzystencjalnej nudy, rzutującej na całe życie, w tym tekście skupię się na bardziej „trywialnej” formie nudy, sprowokowanej co pewien czas przez określone sytuacje, ludzi i zajęcia. Kiedy człowiek nie przejawia zainteresowania pewną określoną dziedziną życia, ale mimo tego znajduje rzeczy, które go cieszą i sprawiają mu przyjemność. Taką sytuacyjną nudę, jak wilka z lasu, może wywołać wykład, codzienne zmywanie naczyń, niedzielna msza święta, czy nawet obecność współmałżonka, który po latach przestaje się wydawać atrakcyjny. Warto jednak zaznaczyć, że nuda nie zawsze jest naszą winą. Czasem rzeczywiście wypływa z niedoskonałości zewnętrznego świata. Bo jak tu nie przysnąć na wykładzie, jeśli prelegent, dostarczając nawet ciekawych treści, mówi tonem przypominającym seanse Anatolija Kaszpirowskiego lub używa zbyt hermetycznego słownictwa.

Nie oznacza to jednak, że nawet te przejawy znużenia pozostają niegroźne. Każdy rodzaj nudy jest bowiem ambiwalentnym zjawiskiem. Szczególnie nuda sytuacyjna, może, z jednej strony, przyczynić się do zintensyfikowania twórczego działania, do zmiany oraz do pogłębienia motywacji. Z drugiej strony, jeśli będzie totalnie zlekceważona, może z wolna przerodzić się w jej gorszą formę, nudę „na śmierć”, która prowadzi do uzależnień, przemocy dla zabawy, zuchwałego podejmowania ryzyka, rozpadu małżeństw, porzucania życia zakonnego, czy rozpaczy. W gruncie rzeczy te dwie podstawowe formy nudy: egzystencjalna i sytuacyjna nie pozwalają się całkowicie oddzielić, gdyż wzajemnie się przenikają i warunkują.

Moim zdaniem, istnieją, co najmniej trzy źródła nudy sytuacyjnej, związane z niektórymi kontrowersyjnymi aspektami współczesnej kultury Zachodu: mgliste poczucie sensu i związku życia z jakąkolwiek wizją; powtarzanie tych samych czynności oraz pasywne podejście do rzeczywistości, wywołane swoistym „okaleczeniem” wyobraźni. Przyjrzyjmy się pokrótce tym przyczynom.

Współcześni myśliciele różnej konweniencji zauważają, że nuda wiąże się z brakiem sensu. Ale czym jest sens? Niczym innym jak wewnętrznym przeświadczeniem, że każdy najmniejszy akt człowieka jest częścią jakiegoś wielkiego planu. Jeśli coś ma dla mnie sens, wówczas zdaję sobie sprawę, że tworzę jakieś dobro, wspieram je, lub przynajmniej do niego dążę. Weźmy na przykład gotowanie obiadu. Na tę z pozoru prozaiczną czynność codziennego dnia można popatrzeć z różnych perspektyw. Na przykład, dla kogoś może to być uciążliwa konieczność, mająca na celu nakarmienie zgłodniałych domowników. Ale krzątanie wokół garnków może się stać swoistym dziełem sztuki, przez odpowiedni dobór przypraw i składników, przez tworzenie niepowtarzalnego smaku, który sprawia przyjemność zarówno kucharzowi jak i biesiadnikom. Można również spojrzeć na gotowanie jako na wspieranie swoich bliskich, którzy dzięki pokarmowi będą zdolni wypełniać swoje zadania, wzrastać i tworzyć. Wspólny obiad to również okazja do zebrania się przy stole i porozmawiania o mijającym dniu. W końcu gotowanie może być formą chrześcijańskiej służby, owszem pokornej i zwyczajnej, ale zawsze budującej.

Te cząstkowe pożytki z gotowania, razem wzięte, ucieleśniają to, co nazywamy górnolotnie sensem. Jednak pomiędzy tymi dobrami istnieje pewna hierarchia. To od nas zależy, jaki rodzaj dobra pragniemy osiągnąć, spełniając codzienne obowiązki. Oczywiście, zazwyczaj, kiedy wykonujemy nasze domowe zajęcia nie nadajemy im aż tak głębokiego znaczenia. Po prostu robimy to, co do nas należy. Ale może właśnie czasem warto się nad nimi zastanowić i odnowić w sobie ich głębszy sens, bo nuda może się wślizgnąć ukradkiem tylnymi drzwiami i zabrać nawet odrobinę sensu, który posiadamy.

W naszej epoce, zanurzonej w mętnych wodach postmodernizmu, coraz trudniej dostrzec sens, który odwoływałby się do dobra, nie mówiąc już o Bogu. Podważenie wiary w istnienie jakiejś spójnej i wszystko ogarniającej wizji, wzbudza w nas radykalną niepewność. Mistrzowie rozmydlania i przekreślania tradycji dowodzą, że nie istnieją istotne różnice w poglądach i wartościach, więc wszystko jest równie ważne i nieważne zarazem, do tego stopnia, iż w obliczu wyboru nie wiemy, co wybrać. Ponadto, ocena moralna przeniesiona została z poziomu dobra i zła na poziom przyjemności i bólu. Uczucia pozostają często jedynym kryterium wyboru. A zwątpienie i sceptycyzm podminowuje zdolność do pytania, bo skoro i tak próżno nam tęsknić za miarodajnymi odpowiedziami, to po co w ogóle się pytać. Dlatego dzisiaj o sens trzeba walczyć, bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

Siła i słabość powtórek

Ciekawe, że w kulturze masowej powtarzanie kojarzy się bardzo negatywnie. Czasami wykonywanie w kółko tego samego wydaje się czymś bezpłodnym. Kiedy byłem w szkole średniej, całą klasą wybraliśmy się do Zakładów Cementowych w Górażdżach. W pamięci utkwiło mi tylko jedno: pracownik, który przez 8 godzin, jak automat, zakładał papierowe worki na rurę, z której wysypywany był cement. Pomyślałem sobie wtedy, jak długo można coś takiego robić?

Richard Winter ma rację, że “nuda nie tkwi po prostu w naturze wykonywanego zadania, lecz w postrzeganiu tego zadania przez konkretną osobę”. Wydaje się, że bez poczucia pewnego ostatecznego sensu lub celu, bez świadomości uczestnictwa w pociągającym planie, bez związku z integralną wizją człowieka, każda praca i aktywność po jakimś czasie osiądzie na mieliźnie nudy. Każdemu z nas przytrafia się w którymś momencie znużenie codziennymi obowiązkami. Nieraz mamy po dziurki w nosie sprzątania, prania, studiowania, uciążliwego dojeżdżania do pracy itd. To normalny, ludzki symptom, czasem spowodowany zwykłym zmęczeniem. Ale często takie chwile są zaproszeniem do wejścia w siebie, zatrzymania się i odczytania lekcji, których one nam udzielają.

Jedną z bolączek naszej zachodniej cywilizacji jest uwikłanie w nadmiar i nieroztropne korzystanie z dóbr ziemskich. Chciałbym zwrócić uwagę na parę elementów kultury, w której szczególnie upatruję dążenie do przesady, a co za tym idzie, do niechybnej nudy i zmęczenia.

Żyjemy w czasach triumfu wyobraźni. Ale ten triumf jest bardzo jednostronny, bo chodzi o wyobraźnię podporządkowaną głównie biznesowi, rozrywce i konsumpcji. Obrazy mają nie tylko przyciągnąć naszą uwagę, ale także rozpalić pożądanie oczu (cupiditas oculos), o czym pisał już św. Augustyn. Gdziekolwiek byśmy się nie obrócili, natrafiamy na reklamy. Trzeba by się wynieść na pustynię, żeby ich nie zauważać. Niezliczone bodźce wizualne i dźwiękowe nieustannie bombardują nas swoim uwodzicielskim syrenim śpiewem, który często bezwiednie wchłaniamy, bo nie jesteśmy już w stanie tego kontrolować. Freud miał rację. Wiele treści pojawia się w naszym umyśle bez udziału naszej świadomości.

Ponadto, dzisiaj chcemy być na bieżąco z wszystkimi informacjami, które zmieniają się w expresowym tempie. Spędzamy dużo czasu w świecie cyfrowym. Nasz odbiór i interpretacja rzeczywistości jest w znacznym stopniu kształtowana przez media, które, o czym łatwo zapomnieć, re-interpretują i re-prezentują fakty, tworząc niejednokrotnie selektywne obrazy. Nie wspomnę już o ich szczególnej koncentracji na przemocy, korupcji i skandalach, które dobrze się sprzedają. Oczywiście, to nie jest pełna prawda o środkach masowego przekazu, ale co czwarta władza, to czwarta władza.

Niestety, nadmierna stymulacja bodźcami zewnętrznymi powoduje szybkie przytłoczenie. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nasz mózg, nie mówiąc już o umyśle i sercu, nie jest w stanie przetworzyć i przyswoić tego zalewu impulsów dochodzących do nas z zewnątrz. Nic dziwnego, że każda rzecz wymagająca od nas większej intelektualnej aktywności i uwagi, jak chociażby ambitniejszy tekst w Internecie, bywa z miejsca odrzucana, i to mimowolnie. W takim wypadku, nuda staje się niczym innym jak mechanizmem obronnym, mającym na celu ustrzeżenie nas przed obłędem. Jest podobna do komputerowej zapory przed spamem i szkodliwymi wirusami, tyle tylko że zazwyczaj jej ofiarą pada niewłaściwy obiekt. Zamiast zmniejszyć dopływ niepotrzebnych bodźców, wyrzekamy się tego, co mogłoby nam przynieść rzeczywisty pożytek.

Także bezkrytyczne kultywowanie tępej i jałowej rozrywki, wskutek skupienia na wrażeniach zmysłowych, powoduje wydrążenie serca i uniemożliwia przeżywanie równie ważnych przyjemności duchowych, jak zachwyt, radość, wzruszenie i pokój. Kultura masowa dąży do tego, abyśmy przeżywali rzeczywistość na poziomie hormonów. Szybciej łapiemy się na tę przynętę.

Milan Kundera pisał, że w naszych czasach “szybkość jest formą ekstazy, którą ludzkość otrzymała dzięki technicznej rewolucji”. Sztucznie wywoływana ekstaza, czy to przez środki chemiczne, sporty ekstremalne lub nieokiełznaną rozrywkę, spowija pragnienie duchowe mgłą pożądania, co ogromnie zubaża człowieka, fundując mu zapomnienie o jego prawdziwym „ja”. Podczas gdy pragnienie duchowe potrafi czekać, tęsknić i znosić rozłąkę, pożądanie nie cierpi zwłoki. Żąda natychmiastowej gratyfikacji. Jeśli nie może błyskawicznie osiągnąć tego, co chce, rozpala frustrację i gniew. Stąd również biorą się wszelkie próby naginania rzeczywistości i innych ludzi do własnych oczekiwań. Nuda pojawia się wtedy, kiedy nieuporządkowane pragnienia zmysłowe nie zostają należycie zaspokojone.

Prawda jest taka, że jeśli człowiek wiedzie autentyczne życie duchowe (rozumiane jako życie w Duchu Świętym), nie potrzebuje tylu doznań zmysłowych, tym bardziej nie musi ich produkować w sposób sztuczny i nałogowy. Wystarczą mu te przyjemności, które wiążą się z normalnym biegiem życia: jedzenie, picie, seks, kultura, aktywny odpoczynek, przyjaciele. Cieszy się tym, co jest, bez konieczności rzucania się w świat fantazji i pozornych ekstaz, które przyćmiewają duchową pustkę i ukrywają ślepotę na proste dary codzienności.

Niespotykana dotąd na taką skalę ekspansja obrazu spowodowała również istotną zmianę w działaniu ludzkiej wyobraźni. Pojawienie się książki, a później Internetu zaowocowało utratą pewnych możliwości pamięci (nie trzeba już dzisiaj wiele zapamiętywać, bo mamy biblioteki i możemy zajrzeć do Google’a). Natomiast wyobraźnia staje się coraz bardziej odtwórcza. Tylko nieliczni zaangażowani są w proces tworzenia oryginalnych obrazów (na usługach biznesu i nowych technologii). Cała reszta po prostu biernie je przyjmuje, reprodukuje i kopiuje. Udzielając Ćwiczeń Duchowych, w których św. Ignacy Loyola zaprasza do kontemplowania w wyobraźni scen z męki Chrystusa, spotkałem się już kilka razy z pytaniem: „Czy ma to wyglądać tak jak w „Pasji” Mela Gibsona?”

Pasywna recepcja wrażeń i eklektyczność wyobraźni wpływają również ujemnie na sposób przeżywania wolnego czasu, w którym szczególnie podatni bywamy na pojawienie się nudy. Pewnego zimowego dnia, odwiedzając moich rodziców na wsi, wybrałem się na spacer. Wszędzie pełno śniegu, lekki przymrozek. Idąc, zatrzymałem się na pobliskiej górce i zacząłem wracać do czasów z dzieciństwa (wcale nie tak dawno), gdzie niemal całe popołudnia i wieczory spędzaliśmy z kolegami na zewnątrz. Po szkole torba w kąt i zaczynało się: zjeżdżanie na nartach i sankach, lepienie bałwanów i iglo, rzucanie kulkami. Gdy tak sobie wspominałem, nagle mnie zamurowało. „Gdzie się podziały dzieci”? – zapytałem samego siebie. Na górce nie było bowiem nikogo oprócz mnie.

Czy wieś dotknął niż demograficzny? Nic z tych rzeczy. Sporo dzieci siedzi w czterech ścianach swojego pokoju. Rewolucja cyfrowa zmieniła paradygmat przeżywania wolnego czasu. Z bardziej aktywnego i wspólnotowego, opartego na współzawodnictwie, przeszliśmy na model indywidualny, nakierowany bardziej na pasywne przyjmowanie i ucieczkę w świat fantazji. Wspólnota już nie odgrywa tak wielkiej roli w spędzaniu wolnego czasu. Dzisiaj (nie chodzi tylko o dzieci) można się zupełnie odizolować od innych. Nie trzeba się konfrontować, nie trzeba rezygnować, planować, umawiać się. Samemu można współtworzyć wszystko, bez potrzeby dostosowywania się do innych, bez dopuszczania różnorodności, bez możliwości bycia zakwestionowanym. Taki wspólnotowy wypoczynek uczy interakcji z innymi. Poza tym, wspólnota zwykle pobudza inicjatywę, rodzi nowe pomysły, na które trudno wpaść w pojedynkę.

Jeśli człowiek zorientowany jest na przyjmowanie i szukanie inspiracji na zewnątrz, w gotowych wzorcach podanych na tacy, to brak tych wzorców rodzi szczególny rodzaj bezsilności. Wskutek „braku wyobraźni”, zdarza się, że osoba mająca do dyspozycji wolny czas i pozbawiona „gadżetów”, nie potrafi wykrzesać z siebie niczego, co mogłoby ją zająć. (Brak wyobraźni oznacza po prostu brak pomysłu, inicjatywy i werwy). Tak naprawdę ci, którzy nudzą się w wolnym czasie, cierpią z powodu zredukowanej wyobraźni.

cdn

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

A mnie się nudzi...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.