Czy Bóg może nas jeszcze zaskoczyć?
W przedświątecznym zabieganiu umyka często fakt, że Boże Narodzenie to historia, która lubi się powtarzać. Kiedy na świecie zaczyna się robić szaro, dni stają się krótkie, a wieczory coraz bardziej chłodne, kiedy minie dzień Wszystkich Świętych, wtedy właśnie zaczynamy wybiegać myślą w przód - idą święta.
Wprawdzie jeszcze do nich daleko, ale krzykliwi nad wyraz “prorocy" naszych czasów - handlowcy - skutecznie nas do nich przygotują, przekonując do oszczędzania, abyśmy w końcu lekką ręką mogli wydać ładną, zachomikowaną sumkę na rzeczy miłe, zbyteczne, na fajerwerki próżności... Uwielbiamy przecież świąteczne niby-promocje.
Czyje to urodziny?
Przeciętny Polak przy okazji świąt wydaje tyle pieniędzy i tyle sprawia sobie przyjemności, że można odnieść wrażenie, iż pod koniec grudnia świętuje urodziny nie Jezusa, a swoje własne. W całym tym zabieganiu umyka często fakt, że Boże Narodzenie jest dobrą okazją, by uświadomić sobie, że to, o czym czytamy w pierwszych akapitach Ewangelii, to historia, która lubi się powtarzać. Bo żeby się świętowanie udało, trzeba zacząć od Biblii.
Kiedy tam [w Betlejem] przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie... (Łk 2, 6-7). Aż trudno uwierzyć, że o wydarzeniach tak istotnych napisano tak mało. Zaledwie kilka zdań, ale pod nimi kryje się niezwykła tajemnica: Bóg stał się jednym z nas. Rzecz to nie tylko niewiarygodna, ale wręcz szokująca, co dobrze wyraził autor jednej z kolęd, ukazując Narodzenie jako postawienie na głowie tego, co ludziom wydaje się niezmienne i logiczne:
Gdy Bóg się rodzi, to - moc truchleje;
choć jest Panem niebiosów, to - jest obnażony.
W tym czasie ogień - krzepnie, a blask - ciemnieje,
ograniczył siebie Ten, kto jest - nieskończony.
Chociaż wzgardzony, to jednak - okryty chwałą;
śmiertelny - król nad wiekami.
Jak to wszystko zrozumieć? Tłumaczenie jest jedno:
Słowo stało się Ciałem. Zamieszkało między nami!
Tajemnicę tę mogli dostrzec i zadziwić się nią wyłącznie ci, którzy byli w stanie poprawnie odczytać Boże znaki. Najpierw znak aniołów budzących pasterzy (i wcale nie śpiewali Chwała... nad stajenką betlejemską, ale tam, gdzie byli pasterze; nad stajenką panowała cisza). Potem znak gwiazdy, która nieco później wskazała miejsce Mędrcom. Nie weszli oni do stajenki, ale - jak zapisano w Ewangelii Mateusza - do domu. Pewnie w końcu kogoś w Betlejem ruszyło sumienie i przyjął Rodzinę pod dach. Kto przebrnął przez te cudowne znaki przygotowania, musiał stanąć oko w oko z tym, co ludzkie: z Dzieciątkiem, w którym Bóg ukrył swą potęgę - ma granice Nieskończony.
Biegnijmy do szopy, uściskajmy stopy!
Tyle razy już przeżywaliśmy Boże Narodzenie. Tyle razy chcieliśmy zdążyć na czas do stajenki, żeby nam nic nie umknęło. Czy Bóg może nas jeszcze czymś zaskoczyć? Może nas zaskoczyć przynajmniej tym, że choć my zmieniamy się z roku na rok - i to na gorsze, bo coraz bardziej komercjalizujemy święta - to On wcale się nie zmienia, ale uparcie zaprasza do betlejemskiego ubóstwa: czym chata bogata, tym rada. Żeby jednak nie rozczarować się niemiło i nie stracić ducha, już na samym początku trzeba nastawić się na to, że w stajence nie znajdziemy nic niezwykłego. Żadnych cudów. Usłyszymy tylko nieporadne łeee, łeee, łeee, albo coś w tym rodzaju, bo przecież każde dziecko płacze inaczej.
Spotkanie w Betlejem to spotkanie z człowiekiem, z ludźmi właściwie. Z Matką - wciąż jeszcze na początku swej duchowej drogi. Choć uczestniczyła we wszystkich tych wydarzeniach, nie przestawała się dziwić. Ale w swej mądrości roztropnie chowała wszystko w swoim sercu i rozważała. To spotkanie z Józefem, posłusznym Bożym natchnieniom, którego Bóg nawet nie pytał o zgodę na uczestniczenie w tej doniosłej tajemnicy, a jedynie mówił mu, co w danej chwili powinien robić. To spotkanie z pasterzami, czyli ludźmi, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o to, że wykażą zainteresowanie Bożymi sprawami. To w końcu spotkanie z samym Jezusem, który choć tak słaby i nieporadny, domaga się jednak, aby od samego początku traktować Go poważnie.
Betlejemska stajenka to miejsce otwarte dla wszystkich. Trzeba tylko wierzyć, że Bóg naprawdę zmieści się w człowieku.
Gdzie ta szopa?
To nie Bóg wymyślił swoje urodziny (jedyną rzeczą, którą nakazał nam powtarzać na “swoją pamiątkę", jest łamanie Chleba). To my wymyśliliśmy urodziny Boga, aby łatwiej przypominać sobie o ważnych wydarzeniach, które dały nowy impuls naszej wierze. Nie ulega jednak wątpliwości, że aby je dobrze i owocnie przeżyć, trzeba się do nich przygotować.
Aby w naszym współczesnym, zabieganym życiu powtórzyła się historia opisana na pierwszych stronach Ewangelii, musimy uwrażliwić się na dostrzeżenie i odczytanie znaków poprzedzających Narodzenie. Szczególnego znaczenia nabiera czas nazwany Adwentem: czas wspominania tego, co było; czas nadziei na to, co dopiero ma nadejść; czas przyjęcia zaproszenia, jakie Bóg kieruje do każdego, kogo chce mieć blisko siebie.
Adwent zwykle dopada nas znienacka i pierwszą rzeczą, jaką nam uświadamia, jest upływający czas. Ale jest także Bożym zapewnieniem, że choć wiele w życiu minęło bezpowrotnie, to jednak całkiem sporo jeszcze przed nami. Adwent to czas dany specjalnie po to, żeby usłyszeć w duszy głos Boga, który zaprasza, bo... ciągle wierzy w człowieka i zawsze widzi w nas choćby to jedno wysokiej jakości ziarno, które warto wrzucić w ziemię żyzną.
Kiedy więc w te długie wieczory zobaczymy na niebie gwiazdę, przywitajmy ją z radością. Wskazuje ona na takie miejsce w nas, gdzie Bóg już jest i łatwo Go znaleźć, ale też czasami na takie miejsce, gdzie bardzo Go potrzeba.
Z czym pójdziemy do stajenki?
Wiele z naszych bożonarodzeniowych pieśni, modlitw i medytacji koncentruje się na motywie Bożej biedy, która dziwna i niezasłużona, tak boleśnie dotyka Zbawiciela i Jego bliskich. Dobry to pretekst, aby samemu rzucić parę słów żalu z powodu biedy w ludzkiej duszy, choćby nawet temu - jak to często bywa - nie towarzyszyło pragnienie poprawy. Ubóstwo jednak to nie wstyd przed Bogiem. Tacy w pierwszej kolejności zostali zaproszeni do stajenki. Są zresztą różne stopnie biedy:
- gdy ktoś ma wiele, ale wydaje się mu, że ma za mało;
- gdy ktoś ma wystarczająco, lecz gryzie się, bo chciałby mieć więcej;
- gdy ktoś ma mało, lecz zazdrości temu, kto ma więcej.
Ale prawdziwa bieda jest wtedy, gdy niezależnie ile się ma, nie ma się Boga. Nie warto więc zaprzątać sobie głowy prezentem dla Boga. Święta bez prezentu niewiele tracą z treści, ale prawdziwe nieszczęście to święta bez Boga. Oby więc nie zabrakło nam tego, co najbardziej potrzebne.
Skomentuj artykuł