Facebook zna sposób na doła?
Może masz trudny dzień. Może coś cię przerasta. Może nie radzisz sobie z jakąś relacją. Facebook podpowiada, że "masz wspomnienia". Dlaczego to one ratują w trudnych chwilach?
"Masz dzisiaj wspomnienia". Taki komunikat pojawia się co jakiś czas na moim facebookowym koncie, powodując zazwyczaj zaciekawienie i chęć sprawdzenia, co takiego działo się w moim życiu rok, dwa czy trzy lata temu. Te wspomnienia mają zazwyczaj kilka wspólnych cech. Przede wszystkim: budzą raczej radość niż smutek. Mimo że w życiu bywa różnie, z ekranu komputera patrzą na mnie zazwyczaj uśmiechnięte twarze, a ja z przyjemnością wspominam to, co działo się jakiś czas temu. Nawet jeśli wśród nich znajdują się również te smutne i przygnębiające, patrzę na nie z perspektywy minionego czasu i widzę, że Ktoś mnie przez to wszystko przeprowadził. I że dzisiaj mam wiele powodów do radości i mam za co dziękować.
Bóg zawsze jest większy
Wydaje mi się czasem, że dokładnie to samo chce mi powiedzieć Duch Święty. Kiedy pogrążam się w smutku, kiedy tracę z oczu cel, kiedy ufam bardziej swoim emocjom niż Jego Słowu i zaczynam podejmować złe decyzje. Mam dzisiaj wspomnienia - bo w podobnej sytuacji byłam może rok, a może dziesięć lat temu. Mogę wrócić do tego czasu i zobaczyć, dokąd zaprowadziły mnie podejęte wtedy decyzje. Mogę też spojrzeć na minione chwile dokładnie w taki sposób, w jaki przeglądam zdjęcia na Facebooku i zobaczyć, co je łączy. Bo te wspomnienia, wydarzenia mojego życia, chociaż tak różne, pokazują mi niezmiennie kilka rzeczy.
Bóg jest większy. Jest większy ode mnie. Jest większy od mojej słabości. Większy od lęku, który mnie paraliżuje. Większy od największych marzeń o przyszłości. Większy od mojego grzechu. Bóg jest zawsze większy. Gdy zaczynam w to wątpić, wraca często komunikat "masz dziś wspomnienie" - chwila sprzed piętnastu lat. Sierpniowe popołudnie na finiszu moich pierwszych rekolekcji przeżytych w milczeniu - pierwszego tygodnia ćwiczeń duchowych. Słowa przypowieści o synu marnotrwanym, znane tak dobrze, że pewnie nie robią na większości z nas wrażenia. Wtedy jednak tak mocno poczułam się jak dziecko wracające do Ojca, że to doświadczenie zmieniło mnie samą na zawsze.
Ta chwila została w moim sercu mimo róznych późniejszych buntów, trudności, kolejnych wycieczek i ucieczek z domu Ojca. Od tej chwili wiem, że On jest większy od wszystkiego, co we mnie niepoukładane, słabe i pełne ciemności. Przypominam sobie o tym za każdym razem, gdy pojawia się pokusa, żeby darować sobie kolejne wysiłki albo zwiać tuż sprzed konfesjonału.
Kiedy wydaje się, że Bóg milczy
Myśli o tym, by zrezygnować z walki o dobro, pojawiają się dość regularnie - zawsze wtedy, gdy jestem w duchowym dołku. To jest zawsze bardzo, bardzo trudne: modlić się nie tylko wtedy, kiedy przychodzi to lekko i łatwo, ale również wtedy, gdy każde pięć minut spędzone z Bogiem dłuży się w nieskończoność. Nie zrezygnować z postanowień. Pójść do spowiedzi, mimo że wydaje się, że Bóg milczy i nic Go nie obchodzą moje wysiłki. Pomóc drugiej osobie i okazać jej życzliwość, mimo że najchętniej uciekłoby się na bezludną wyspę.
W takich momentach próbuję przywołać w pamięci chwile, w których podjęłam wysiłek walki i okazało się to złą decyzją, poprowadziło mnie w złym kierunku i unieszczęśliwiło. Nie potrafię jednak znaleźć takich wydarzeń. Zawsze - naprawdę zawsze - gdy wybierałam wierność w małych rzeczach i trzymanie się wcześniejszych postanowień, to procentowało w sposób przekraczający moje oczekiwania. Nie zliczę ile razy wlokłam się do kościoła tylko dlatego, że chyba powinnam, ale zupełnie nie miałam na to ochoty.
Zazwyczaj właśnie wtedy, gdy starałam się przełamać tę niechęć, działy się w moim sercu największe cuda - prawdziwa duchowa reanimacja. Gdybym odpuściła sobie walkę i poszła za tym, co łatwiejsze i wygodne, nic by się nie zmieniło. Bardzo często, gdy myślę o tym, że nie mam już siły i że dość mam zmagań, wracam myślami do takich momentów. I walczę dalej. "Będzie dobrze" to nielubiany przez mnie zapychacz konwersacji pojawiający się w momencie, gdy rozmówca próbuje zakryć swoje zakłopotanie albo uciąć rozmowę i uciec od tematu. W ustach drugiego człowieka wyrażenie "będzie dobrze" brzmi nieprawdopodobnie blado. A jednak mam wrażenie, że właśnie takie słowa powtarza mi Bóg - nie dosłownie, ale przez wydarzenia mojego życia.
Sytuacje pozornie beznadziejne
Wiele z bolesnych sytuacji, które pojawiały się w mojej codzienności, prowadziło do większego dobra. W wielu sytuacjach pozornie beznadziejnych doświadczyłam tego, co można nazwać otarciem się o cud. Tam, gdzie inni mogliby widzieć nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, ja widziałam zapisywane nie słowami, ale wydarzeniami zapewnienie: "Jesteśmy w tym razem. Będzie dobrze." To nie były tylko słowa bez pokrycia. To było konkretne wsparcie - ludzie, którzy pojawiali się w odpowiednim momencie. Szanse, okazje, przypadkowe spotkania, setki dowodów na Boże prowadzenie.
Słowa: "Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli" towarzyszące mi w nocy spędzonej na izbie przyjęć w oczekiwaniu na wiadomość, czy pod moim sercem bije jeszcze drugie małe serduszko, czy już nie… Za każdym razem, gdy widzę świat w ciemnych barwach a w głowie mam najgorsze scenariusze, On podpowiada mi - "masz wspomnienia". I widzę wtedy, że On był przy mnie, że jest przy mnie teraz, a skoro tak, to zapewnie będzie przy mnie też jutro. I zawsze.
Może masz dzisiaj zły dzień. Może myślisz o tym, co Cię przerasta - bo problemy mają przecież to do siebie, że czasem przesłaniają nam cały świat. Jeśli tak, na pewno nie powiem Ci, że będzie dobrze. Powiem Ci tylko, że na pewno, na bank, mogę się o to założyć - też masz wspomnienia. Takie momenty, w których czarno na białym Bóg pokazywał Ci, że On jest większy. Chwile zwycięskiej walki i radości dużo większej niż trud włożony w dotarcie do celu. I Jego zapewnienia o tym, że Cię nie zostawi.
Masz wspomnienia. Macie wspomnienia - Ty i On, razem. I warto stracić trochę czasu by do nich razem wrócić.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.
Skomentuj artykuł