Moment, w którym poczułam, że jestem najgorszą matką na świecie
Czułam, że to podwójna porażka wychowawcza. Nagle pomimo czarnej rozpaczy, w mojej głowie pojawiła się trzeźwa myśl: Skoro chciałaś spędzić ten wieczór inaczej, to dlaczego leżysz na łóżku i płaczesz?
"5 minut, które odmienią twoje życie" - tak mógłby brzmieć tytuł popularnego poradnika albo programu telewizyjnego. A ja jestem antyfanką tego typu złotych rad, więc nieco przewrotnie zaczynam w ten sposób ten wpis. Nie podam w nim żadnej recepty na sukces w tym, co stanowi wielką część mojego życia - w nieperfekcyjnym macierzyństwie. Chcę jednak zrelacjonować Wam jeden bardzo zwyczajny wieczór.
Cierpliwość zaczęłam tracić już w momencie, gdy Młody przypomniał sobie, że jednak nie lubi myć włosów. Potem ręcznik był zbyt szorstki, w łazience było za zimno, a pidżamka nie taka, jak trzeba. Luz - to norma, ten typ tak ma, że czasem marudzi. W pewnej chwili jednak, gdy uparł się, by sam nałożyć na szczoteczkę pastę o zębów, a ta wyskoczyła z tubki rysując dwa fantazyjne łuki na dłoni (oczywiście sprytnie omijając włosie szczoteczki), Młody ni z tego ni z owego uderzył siedzącą obok starszą siostrę. "Bo ona się gaaaaapiiii" - brzmiało uzasadnienie. A ja poczułam, że z trybu Mary Poppins przechodzę w tryb Batmana…
Jestem zdecydowaną przeciwniczką kar cielesnych i może potrafiłabym zrozumieć taki wybuch agresji skierowany na drugą osobę, a nie przedmiot, gdyby Młody był świadkiem lub sam doświadczał przemocy. Ale tak przecież nie jest! Próbowałam więc bardzo stanowczo wytłumaczyć, że TAK SIĘ NIE ROBI i że za karę nie ma ani bajki, ani piosenki na dobranoc.
Moje tłumaczenia przerwał płacz z pokoju Młodej. O dziwo nie płakała jednak z powodu zachowania brata. Spytana o powód, wychlipała: "Bo - bo yyy ja tak nie lubię yyyy jak Ty podnosisz głooooos."
Westchnęłam ciężko czując, że podwójna porażka wychowawcza to kolejny ciężar dołożony do dnia, który już i tak nie był lekki przez stresujące wydarzenia w pracy i bieganie po sklepach. Wysłałam dzieci do łóżek, a sama - jak zwykle w takich sytuacjach - poczułam, że jestem najgorszą matką na świecie… Leżąc na łóżku i ocierając łzy pomyślałam, że to taka sytuacja, w której nic nie przyniesie mi ulgi.
Zawód miłosny można zagłuszyć sprawdzoną przeze mnie kombinacją czekolady i wina, a stres wybiegać na polnej drodze czy na siłowni. W tym przypadku czułam, jakbym zabrnęła w ślepą uliczkę, stającd jednocześnie oko w oko ze wszystkimi wyrzutami sumienia, które kolekcjonowałam przez lata macierzyńskich zmagań. A przecież ten wieczór miał wyglądać inaczej. Mieliśmy usiąść na łóżku, poczytać książkę i razem pośpiewać. To był czas, na który czekałam, bo mało jest w ciągu dnia chwil, które spędzamy tylko ze sobą.
Nagle pomimo łez i czarnej rozpaczy, w głowie pojawiła się bardzo trzeźwa myśl:
SKORO CHCIAŁAŚ SPĘDZIĆ TEN WIECZÓR INACZEJ, TO CZEMU LEŻYSZ NA ŁÓŻKU I PŁACZESZ?
Przecież nikt nie zmuszał mnie do rezygnacji z czasu spędzonego z dziećmi. Nikt nie kazał mi również roztrząsać swoich porażek i zalewać się łzami. Uczucia, za którymi poszła cała nasza trójka (złość Młodego, smutek Młodej i moje wycofanie połączone z poczuciem porażki) to tylko uczucia, a nie smycz i kaganiec. To informacja o tym, co się we mnie dzieje. Powinnam ją przyjąć do wiadomości, ale nie muszę za nią iść jak niewolnik za swoim panem.
To było pięć minut, które odmieniło moje spojrzenie na siebie - nie tak ogólnie, tylko dzisiaj, w tym całym bałaganie. Pięć banalnych minut pełnych łez i gonitwy myśli. Pięć minut na spotkanie z sobą i decyzję na to, że mogę czuć jedno, ale robić drugie.
Wiecie, co było dalej? Otarłam łzy, zawołałam dzieci i na spokojnie porozmawiałam z nimi o całej sytuacji. Każde z nich wybrało swoją ulubioną bajkę, a potem wspólnie śpiewaliśmy sobie przerażającą historię o tym, jak to "króla zjadł kot, pazia zjadł pies, królewnę myszka zjadła". I tylko co chwilę, każde z nas na zmianę pociągało nosami, tworząc niepowtarzalny podkład niemuzyczny do tej banalnej opowieści…
Wpis ukazał się pierwotnie na blogu chrześcijańska mama
Skomentuj artykuł