Oszczędzać? Nie oszczędzać? To jest pytanie
Jestem ekspertem od oszczędzania. Dlaczego ekspertem? Bo musiałem we wczesnej młodości, czyli u schyłku epoki Bieruta, sprzedawać butelki w punktach skupu, zdzierając przedtem z nich etykiety, a potem je myjąc.
Bardzo zadowolony, kasowałem 1 zł za oddaną butelkę, przeliczałem dokładnie uzbieraną z trudem sumkę i pędziłem na pocztę, aby wpłacić kolejny utarg na książeczkę oszczędnościową. Byłem bardzo z siebie dumny, gdyż czułem, primo, iż stawałem się coraz bogatszy, oraz secundo, że byłem malutkim kółeczkiem w wielkiej maszynerii, uczącej młodych ludzi "oszczędzajcie, jako że wam to wyjdzie na zdrowie!".
Za uzbierane butelki kupiłem sobie co prawda po dwu latach upragniony rower, ale nie wiem, czy ogólnie instytucja psychologiczna oszczędzania ma dzisiaj sens. Jej urok i glamour ostro się zredukowały, jako że istnieje na przykład wizja faceta siedzącego w domu, robiącego sobie kolejną kawę, nieruszającego się ze swego pałacu, grającego na giełdzie. Nie oszczędza, nie myje butelek po wypitych przez niego i kolejnych gości silnych trunkach, nie zanosi ich do punktu skupu, no bo ich już nie ma w tzw. normalnych krajach. A jest, cholera, bogaty!
Myśl ta zatruwa mi klarowność wizji. Oszczędzać czy nie oszczędzać? Człowiek nie wie nawet w tym niby niepozornym aspekcie, jak wychowywać potomstwo, jak oduczyć dzieci od bezwstydnego włóczenia się po sklepach, butikach, złotych tarasach i innych supermarketach. A może je uczyć nieokiełznania w wydawaniu pieniędzy? Dlaczego mają się stresować myślą: "Tata mówił, żeby oszczędzać, to dojdę do czegoś". Jeszcze wpadną we frustrację i zaczną się jąkać. Ale do czego właściwie mamy dojść, jeśli dróg do bogactwa jest dziś niezliczona ilość?
Herkules miał wedle mitu łatwe zadanie: na rozstaju dróg, kiedy był już rosłym młodzieńcem i zabił dopiero jedną osobę (swego nauczyciela - symptomatyczne!), stały jedynie dwie panie. Jedna skąpo odziana, ukazująca obficie swój aparat oddechowy i szerokie biodra, obiecująca rozkosze niebiańskie, a druga skromnie ubrana, cicha, niepozorna, dość płaska, ale obiecująca mu dojście do sukcesów życiowych tylko przez znojną pracę, uczciwe dochodzenie do celu i temu podobne historie. Podążył głupi Herkules za siermiężną cnotą. My dzisiaj jesteśmy oczywiście o wiele mądrzejsi od niego, bo - jak już zaznaczyłem - mamy elektroniczno-giełdowe przykłady nie takiego znowu znojnego trwonienia energii, a osiągania szybkiego bogactwa.
Najciekawsze przykłady do dywagacji na temat oszczędzania dają nam zwierzęta: one, jak ludzie, różnią się charakterami, czyli nieidentycznym podchodzeniem do problemu. Zawsze podejrzane wydawały mi się psy. Niby takie inteligentne bestie, a nie mają poczucia oszczędzania! Dlaczego? Natura je tak zaprogramowała - znam odpowiedź biologów. A dlaczego wiewiórki mają we krwi, mimo iż tak mało mają jej w żyłach, zmysł oszczędzania? W wielu krajach wiewiórka jest symbolem skrzętnego dbania o przyszłość. Jak psy, wie taka mała wiewiórka, iż zima przyjdzie jak amen w pacierzu. Biega jak zwariowana jesienią po leśnych ścieżkach, zbierając nerwowo jak najwięcej orzeszków na zimowe miesiące. A pies nie. Miska wylizana, kładziemy się na poduszki.
Innym przykładem filozofii oszczędzania jest pszczoła, która zbiera pyłek, przerabia go na miód i zbiera go w pojemniczkach w ulu. Oczywiście jest robiona przez naturę w trąbę, no bo kto inny wyjada jej produkt finalny: ludzie albo wcześniej dobierający się do barci niedźwiedź. Można sparafrazować Szekspira: ktoś nie śpi, aby ktoś inny mógł spać. Ktoś zbiera miód, aby ktoś inny go zjadał. Jakiś naturalny cykl produkcyjny? Zaproszenie do urządzenia społeczeństwa moralnie skomplikowanego?
Zostańmy w miłym świecie zwierząt. Znamy bajkę Jeana Lafontaine’a o mrówce i koniku polnym. Konik śpiewał, tańczył całe lato i gdzieś miał prognozy meteorologiczne, iż przyjdzie ostra zima. Gdy tylko ta nadeszła faktycznie, zaczął drżąc skomleć u drzwi mrówki: "Daj mi trochę z twych oszczędności, trochę ze zgromadzonych zapasów żywnościowych!". Na to pracowita mrówka, harująca całe lato, mająca przez to problemy z kręgosłupem od noszenia wiktuałów: "A wynocha, darmozjadzie!". Czujemy, iż analiza semantyczna jest tu prosta: francuski autor, za starożytnym Ezopem zresztą, pochwala system oszczędzania, odkładania na bok, po angielsku to "put some grain for a rainy day". We Francji XVII wieku rodził się powoli mrówczany etos twardego kapitalizmu.
Oczywiście my, mądrale XXI wieku, wybaczamy naiwność francuskiemu bajkopisarzowi: on myślał, gorzej - wierzył, iż tylko upartą pracą można dojść do zaszczytów, bogactwa, szacunku u bliźnich itd. Był jak koń u Orwella - kiedy tylko widział piętrzące się problemy, mówił sobie, zaciskając obfite wargi: "To ja w takim razie muszę jeszcze więcej pracować, harować!". No i wiemy, jak ta cała farma zwierząt się zakończyła.
Skomentuj artykuł