Szopki u stóp Mickiewicza

Szopki u stóp Mickiewicza
Fotografia pochodzi ze zbiorów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa (fot. mhk.pl)
Andrzej Kozioł / slo

Ukazała się szopka w całej krasie. Budynek to był, który wysokością wypełniał ramy drzwi. Jej kolory rzucały się najpierw w oczy, potem dopiero kształt. Najpierw biły od niej barwy, potem dopiero architektura budynku zdumiewała: czerwień, zieleń, fiolety niebieskie i żółte tony, czerń i minia, brązy, srebro i złoto składały się na tę orgię barw jak ogień żywą i jak ogień przyciągającą.

Karol Estreicher - „Nie od razu Kraków zbudowano"

O zwiastunach Bożego Narodzenia

Jednym ze zwiastunów Bożego Narodzenia były budy, które pojawiały się na Rynku. Owszem, także dzisiaj Rynek gości bożonarodzeniowe i wielkanocne kiermasze - ale to coś zupełnie innego! Przede wszystkim inne są kramy-jednolite, schludne, ustawione w ordynku jak żołnierze podczas paradnej musztry. Budy sprzed półwiecza były malownicze, złachane niczym żebracy lub pątnicy. Wiatr szarpał wypłowiałymi brezentowymi płachtami, kocie łby bruku tonęły w kałużach, w śniegowej mazi, więc pomiędzy kramami rzucano deski i Rynek znów zaczynał przypominać siebie samego sprzed setek lat.

Najważniejsze jednak były nie kramy, lecz to, co w nich sprzedawano.

Na wietrze szeleściły arkusze cynfolii, nie wiadomo gdzie zdobywane przez przekupniów w tych czasach ciągłego braku towarów. Powiewały pęki anielskich włosów, niezbędnych, bo pokrywały choiną lśniąca, jasną przędzą, na którą trzeba było jednak uważać, zapalając świeczki.

I świeczki też można było kupić w kramach na rynku - cienkie, kręte, prawdziwe świeczki choinkowe, żółte, białe, zielone i najpiękniejsze - czerwone. Do kompletu handlarze oferowali malutkie blaszane lichtarzyki do mocowania świeczek na gałązkach. I jeszcze zimne ognie - malutkie fajerwerki sypiące po Wigilii miniaturowymi betlejemskimi gwiazdami.

Złociły się i srebrzyły malowane orzechy. Wypolerowane flanelowymi szmatkami, intensywną barwą grały jabłka, malinówki, tak lśniące, że połysku mogły im pozazdrościć szklane bańki.

Ale jeszcze coś niezwykle frapującego można było kupić w kramach na rynku. Stały w nich rzędem diabły - futerkowe, czarne, z czerwonymi, złymi pyskami, z drucianymi widłami i łańcuszkami w łapach. Były też diabły z ciasta, szorstkie od niebieskawego maku, z wywalonymi czerwonymi jęzorami, ale przy swych futerkowych pobratymcach nie wyglądały ani poważnie, ani groźnie, prawdziwie po diabelsku. A kiedy Boże Narodzenie było tuż-tuż, za pasem - wokół ratuszowej wieży zaczynało pachnieć jak w lesie - zieleniły się leżące na śniegu choinki.

O szopkarskim konkursie

Jednak najbardziej wyrazistym zwiastunem świąt był szopki, szeroko rozłożone wokół pomnika Adama Mickiewicza.

O szopce napisano wiele. O krakowskiej szopce - też sporo. Prawdziwi miłośnicy Krakowa doskonale pamiętają nazwiska wielkich szopkarzy - legendarnego już Michała Ezenekiera z Krowodrzy, zwierzynieckich Malików, od kilku pokoleń klecących z pasją szopki.

A od lat trzydziestych ubiegłego wieku, dokładnie mówiąc od 1937 roku, miasto wspiera krakowskie tradycje szopkarskie, organizując corocznie konkurs - pod pomnikiem Mickiewicza lub - gdy pogoda nie dopisze - pod arkadami Sukiennic. Przez pewien czas - zanim po wojnie odbudowano pomnik - konkursy odbywały się w miejscu, w którym stał, zanim zburzyli go Niemcy. „Dziennik Polski" pisał w 1945 roku: "Na miejscu gdzie stał pomnik Mickiewicza, zabłysły setki wież i wieżyczek, krużganków, witraży misternych, a wszystko to w żywych, świątecznych, lecz zharmonizowanych barwach. Dookoła ludzi z dzieciarnią łapczywie pożerającą oczyma każdy szczegół tych cudów. Ale i starsi niemniej zaciekawieni, zaintrygowani, jakby nie dowierzając, że to już wolno tak swobodnie oglądać polskie szopki na tym miejscu, które przeżyło niedawno tragedię zniszczenia pomnika Mickiewicza."

Czasy były ciężkie, ale konkursu odbywały się. Kiedy - jak w 1948 roku - zabrakło pieniędzy na nagrody, udawało się zdobyć coś, co wyróżnionym szopkarzom i ich rodzinom mogło umilić Boże Narodzenie - wino, boczek, kiełbasę, strucle i książki. Nawet w najgorszym okresie stalinizacji, kiedy starannie niszczono tradycje, zmieniano nazwy ulic i klubów sportowych, nawet kolor tramwajów - konkurs ocalał i trwa do dzisiaj, organizowany przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa. Może trochę w tym specyfiki Krakowa, miasta w którym komunista Polewka przy kieliszku dyskutował z Kisielem.

Prof. Roman Reinfuss, krakowski etnograf, docenia! tę krakowską osobliwość, pisząc w 1958 roku: "Moment konkursu jest świętem, w którym bierze niekiedy udział cała familia, wioząca uroczyście przez miasto szopkę na zaimprowizowanym wózku, pomagając w jej składaniu „pod Mickiewiczem", a następnie strzegąca jej jak oka w głowie przed zniszczeniem. (...)"

A publiczność? Ta również stanowi przekrój wszystkich warstw mieszkańców Krakowa. Widzimy wśród niej matki z małymi dziećmi, starców, młodzież szkolną, robotników przedmieść, inteligencje, wojskowych i czołowych partyjnych działaczy W czasie oglądania szopek spotykają się pod Mickiewiczem ks. Machay od Panny Marii i dr Bolesław Drobner - długoletni działacz krakowskiej lewicy

Każdy Polak na pierwszy rzut oka odróżni krakowską szopkę od innych. Bo, jak pisał Tadeusz Seweryn: "Szopki krakowskie tym się różniły od wszystkich innych szopek polskich, że upodabniały swój wygląd do zabytkowych budowli Krakowa, a szczególnie gotyckiej wieży kościoła Mariackiego i kopuł kościołów barokowych. Takie były główne akcenty architektonicznej sylwety Krakowa, podpatrzone przez mieszkających na przedmieściach murarzy i przeniesione przez nich na kształty ich szopek. Zabytkowa architektura Krakowa staje się więc natchnieniem podmiejskich twórców, którzy w dziełach swych przekazali potomności najoryginalniejszy w świecie typ architektury bożonarodzeniowego teatru lalek, zwanego w Polsce - szopką."

O Świętej Rodzinie, Cyganach, dziadach, krakowiakach i Żydach

Była krakowska szopka przedsięwzięciem nie lada; występowało w niej mnóstwo dzisiaj już zapomnianych postaci. Owszem, Herod, Żyd, diabeł, śmierć ostały się w naszej pamięci, ale kto pamięta „Węgra z olejkami?"
Jeszcze przed 50 łaty występował on (jak słyszałem od ojca i od matki mojej) w każdej szopce pokazywanej w Krakowie. Dzisiaj pokazują go jeszcze w szopce ropczyckiej, radomskiej, siedleckiej, krasnostawskiej, lubelskiej... - pisał Jan Krupski (w rzeczywistości Tadeusz Estreicher, w książce napisanej przy pomocy brata), a ponieważ skreślił te słowa na początku poprzedniego stulecia, śmiało można założyć, że Węgier z olejkami nie pojawił się w krakowskiej szopce od półtora wieku. Kiedy jeszcze był stałym jej gościem, wyśpiewywał na melodię kolędy „Do nóg Twoich się zbliżamy": "Węgrzyn kusy z olejkami, z kropelkami Do szopy przybywa, też głosu dobywa: legem, łegem, małutana, Sem prinosim tu dła Pana Sdrofe ołejki."

Pojawiał się także Niemiec, jeszcze go w młodości widział Anczyc i później, w 1862 roku, opisał w „Tygodniku Ilustrowanym", a Konopka w 1840 roku stwierdził, że za jego czasów w krakowskiej szopce występował kusy Niemiec w opiętych płuderkach i tłusta Niemkinia. Prawdopodobnie albo milczeli oboje, albo zapomniano o wygłaszanych przez nich kwestiach.

Z egzotycznych, zapomnianych z czasem postaci w szopce pojawiał się jeszcze Cygan z niedźwiedziem i czarownica co masło kleci. Cygan prawdopodobnie także został zapożyczony z kolędy „Do nóg Twoich się zbliżamy":
Cygan bieży z dary swemi
Za drugiemi
Furdyt sołonynka Dła Bożoho synka
Gdzież pryndidzia kulina Pereskoczyt i dolina Do Betleem.

Natomiast czarownica, w Krakowie także już prawie całkowicie zapomniana na początku naszego stulecia, jeszcze błąkała się po szopkach w mniejszych miastach, na przykład w Brzesloi i po wsiach. Wspominają na przykład Kolberg jako postać występującą w szopce modlnickiej i bronowickiej, niestety nie cytując tekstu jej rozmowy z diabłem i poprzestając na stwierdzeniu, że głowę czarownicy kryła czarna chusta, zawiązana w dwa rogi.

Diabelskie konszachty nie wychodziły jej na dobre, diabeł pojawiał się tylko po to, aby złośliwie wypić swej pupilce śmietanę. Jan Krupski w usta krakowskiej czarownicy wkłada słowa jej koleżanki z innej szopki, godne zacytowania także dlatego, że znajdziemy w nich znany do dzisiaj dwuwiersz:
Dyscyk pada, słońce świeci,
Czarownica masło kleci.
Nakleciła dwie dzierżycy,
zapieprzyła, nasoliła,
Ach braciszku przybądź mi na pomoc...

Zapomniano już także - chociaż pamiętano jeszcze w czasach, kiedy pan Krupski pisał swoje dzieło o krakowskiej szopce - o Kozaku, postaci o wiele bardziej w naszych okolicach egzotycznej niż Niemcy i Cyganie: "Jedzie Kozak z Ukrainy, Podkówkami krzesze, Idzie za nim grzeczna panna, Warkoczyk se czesze. Czesała się grzebyczkiem, A drugi raz szczotką. Smarowała buzię miodem, Żeby miała słodką. Kozak konie napawał, Dziuba wodę brała, Kozak sobie zaśpiewał, Dziuba zapłakała."

Skoro do szopki napchało się tyle egzotycznych postaci, nie mogło w niej zabraknąć miejscowych, przede wszystkim Krakowiaka i Krakowianki. Kiedy pojawiali się na szopkowej scence, wybuchała doskonale znana nam melodia, a i słowa piosenki niewiele zmieniły się od wielu, wielu lat: "Albośmy to jacy tacy Chłopcy krakowiacy, Czerwona czapeczka, Na cał podkóweczka, Niebieska sukmana, Hejże ino dana. I pasiczek z białej skóry, Rzemyczkami wyszywany, Gwoździczkami wybijany, Z kółeczkami sprzążeczakami, Do kołusineczka Moja kochaneczka. I koziczek wyostrzony, I do pochewki włożony, I fajeczka i krzesiwko, Kochajże mnie moja dziewko, Do kołusineczka Moja kochaneczka."

Krakowiak ciągnął się i ciągnął, stanowiąc coś w rodzaju inwentarza ludowego stroju z podkrakowskich wsi. W wielu zwrotkach skrupulatnie wyliczano wszystko, co nosił dumny ze swego wyglądu Krakowiak: koszulkę z galonkami, obszewkami, pierścioneczek z Matką Boską, Cudotwórną, Częstochowską, mentalik z Kalwaryi, nawet pieniądze za przysieki...

 

A skoro w szopce zjawiali się swoi, krakowscy, to i Żyda nie mogło zabraknąć, śpiewającego jak wszystkie szopkowe kukiełki:
Mity siabes pomiłuj,
Mojej straty nie żałuj.
A ja sobie boćkiem
Przed panem Potockiem
I ja sobie zatańcuję,
Nóżek moich zapróbuję,
Bo moje nóżki ciężkie są,
Przed panem Potockim tańcują.

I rzeczywiście wpadał w taniec, kiedy diabeł porwał do piekła złego króla Heroda: "Teraz Żyd będzie tańcował, Bo diabeł króła pochował; I zatańczy hebrajskiego Krakowiaczka żydowskiego. Ajdum tajdum trarara, Da mi dziadek talara."

A skoro swoi, krakowscy, to i dziad musiał się znaleźć w szopce, dziad codzienny, żebrak sprzed Mariackiego kościoła:
Niechże będzie pochwalony
Siwa czapka, wierzch zielony
Po łacinie gadają,
Prawdy świętej nie znają.
Prosi dziadek na rany,
Bo mu się trzęsą gałgany
Na ogolenie bródki,
Na półkwaterek wódki.
Kto włoży, to Boży.
A kto nie włoży,
Ten pójdzie do kozy - pod telegraf.
Musi dziadek musi
Podchlebiać babusi,
Bo babusia dla dziadunia
Pieczoneczkę dusi.
Prosi dziadek prosi,
Siedmioro dzieci ma,
Co uprosi, to im da.
Pod Panny Maryi kościołem siada,
Kluski z olejem jada,
Pińć lutów tabaki na dzień wyżyje,
Pińć kieliszeczków gorzaliny wypije.
A jak przyjdzie do domu,
To babusię kijem wybije.

Kogo w tej zacnej krakowskiej szopce nie było! I jenerał Kościuszko, w towarzystwie chłopów-powstańców, Głowackiego i Świstackiego, oraz Żyda, ale już nie anonimowego, ale konkretnego, historycznego -Abrahama Działoszyckiego. I pasterze, rzecz jasna. Pan Twardowski. Ułan i saper. Górale, i to każdy z innej okolicy - od Wadowic, od Suchej, z Rogoźnika. Galicyjski (pamiętajmy, że Kraków w Galicji znalazł się dopiero pod koniec lat czterdziestych!) chłop. Rabin. Diabeł, wnuczek Lucypera, zwany Amorkiem. Trzej Królowie - rzecz jasna. Zły król Herod i jego hetman, zwany także niekiedy ministrem. Śmierć - z kosą oczywiście.

Występował w szopce, a raczej ją lokował, bo użyczył jej architekturze najpiękniejszych detali, sam Kraków, więcej - krakowski Rynek. Śpiewano więc zgodnym chórem:
Nasz śliczny Kraków, starodawny gród.
Ma hojną ziemię, setny, dziarski lud.
Lud na świecie osobliwy,
Z oka dumny, lecz poczciwy,
Do swej ziemi przywiązany i w niej szczęśliwy!
Rynek krakowski, śliczny, oj śliczny,
Dziwuje się mu lud okoliczny.
Tak foremnie z każdej strony
Równiusieńko wygładzony
Sto tysięcy ludu zmieści, jeszcze przestrony!
W krakowskim rynku sale nad sale,
Kędy królowie dawali bale:
Sukiennice murowane,
Od Kaźmierza fundowane
Ważnym statkiem, zamożnością, stoją ubrane.

Wiersz - powtarzany wielokrotnie, przepisywany, i w związku z tym występujący w ogromnej ilości wersji, wyszedł spod pióra Anny Libery. Bo w krakowskiej szopce wszystko się mieszało: literatura z folklorem, pieśni przeniesione z patriotycznych manifestacji z ludowymi przyśpiewkami, legenda z realizmem...

Kończyła się krakowska szopka przejmującą, piękną piosenką, także kolędą, którą w obszerniej wersji można znaleźć i w „Pastorałkach" ks. Mioduszewskiego wydanych w drugiej połowie ubiegłego wieku, i u Kolberga:
Coraz to dalej Szopa się wali, Józef nieborak Kijem podpiera. Wiatr zewsząd wieje, Nic nie zagrzeje, Wicher do reszty Strzechę obdziera. Wiwat Pan Jezus, Wiwat Maryja, Wiwat i Józef, Cala kompanija.

A jeszcze później na sam koniec wybuchała końcowa pieśń, która w nieco odmiennej wersji - było ich sporo - zachowała się do dzisiaj:
Za kolędę dziękujemy,

Zdrowia, szczęścia winszujemy

Na ten Nowy Rok

Badźcie państwo szczęśliwemi,

Oraz błogosławionemi

Na ten Nowy Rok!

I kolędnicy odchodzili, zostawiając zapach mrozu, zostawiając odrobinę smutku, bo oto skończyło się coś, co można zobaczyć tylko raz w roku...

Więecj w książce: Na krakowskim Rynku. Historia i obyczaje od lokacji do najnowszych czasów - Andrzej Kozioł

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szopki u stóp Mickiewicza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.