"Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce"
Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem: "Jonasz, boisz się?". "Nie" - odparł krótko. "A dlaczego się nie boisz?" - zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy. Jego odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce.
Mieszkali wtedy w bloku na wielkim osiedlu. Był upalny, czerwcowy dzień, powietrze naelektryzowane i ociężale stojące. Nad miastem wisiały ołowiane chmury, które przysłaniały słońce. W zimnym świetle trawniki raziły swą jaskrawą zielenią. Burza była czymś nieuchronnym. Jestem pasjonatem błyskawic i huków. Burze mi imponują. Uwielbiam leżeć w rozstawionym w lesie namiocie, bezpośrednio na jego podłodze i całym ciałem chłonąć drżenie ziemi rezonującej potężne wyładowania albo stać nocą w otwartym oknie i śledzić rozchodzące się po niebie błyski przypominające czasami rysunek rzeki z wieloma dopływami. Nadchodząca nawałnica była wystarczającym powodem, by przyśpieszyć kroku, dotrzeć do znajomych i w końcu stanąć przy otwartym oknie, sycąc się żywiołem, szalejącą naturą. Po przybyciu od razu ulokowałem się w otwartym na oścież oknie i czekałem na pierwsze pioruny i ulewę. Obok mnie pojawił się mały Jonaszek, syn przyjaciół, i po chwili oparł nos na parapecie – czekaliśmy razem w milczeniu. I nagle dwa pioruny, jeden za drugim, trafiły prosto w pobliski kościół. Potężny huk wstrząsnął domem, że mało szyby nie powypadały. Zaczęło się. Kątem oka spojrzałem na chłopca. Ani drgnął. Spytałem:
– Jonasz, boisz się?
– Nie – odparł krótko.
– Nie narobiłeś w majtki?
– Nie – pokiwał głową.
– A dlaczego się nie boisz? – zagadnąłem, przekrzykując szum ulewy.
– Tata w domu.
Tę odpowiedź odebrałem jak cios w samo serce. Wziąłem więc głęboki oddech. W jednej sekundzie zdałem sobie sprawę, jaka jest cena mojego celibatu. Nigdy mój syn nie powie, że nie boi się piorunów, bo ja, jego ojciec, jestem w pobliżu. To wysoka cena. Jednocześnie z ogromnym szacunkiem pomyślałem o ojcu małego Jonasza. Jego syn nawet piorunów się nie boi, bo ojciec jest w pobliżu. Poszedłem mu pogratulować i wyrazić swój podziw.
Wieczorem, siedząc przy kolacji, wróciliśmy do tego zdarzenia. Zacząłem rodziców Jonasza ciągnąć za język: „A czy ostatnio chłopiec czegoś się bał, coś go wystraszyło?”. Moi rozmówcy wzruszali ramionami, spoglądali na siebie badawczo. I nic. Ale nagle, mama Jonasza zaczęła opowieść:
– To było jakieś dwa miesiące temu. Wczesnym popołudniem jechaliśmy samochodem przez las. Ja z mężem siedzieliśmy z przodu, Jonaszek w foteliku na tylnym siedzeniu. Słońce radośnie świeciło, ale mimo to dosłownie w ciągu kilku minut nadciągnęły straszne chmury, zrobiło się ciemno i lunął deszcz. Ulewa tak silna, że wycieraczki nie nadążały zbierać. Jonasz bardzo się wystraszył i zaczął płakać.
– Nic dziwnego – przerwał jej mąż. – To rzeczywiście była potężna ulewa, która pojawiła się zupełnie nagle – usprawiedliwiał zachowanie syna.
– I co zrobiliście? – zapytałem zaciekawiony.
– No, odwróciłam się do Jonasza – przypominała sobie mama – położyłam rękę na jego rączce i powiedziałam mu: „Jonaszku, nie płacz, nic nam nie grozi, tatuś jest z nami”.
– I co się stało? – dopytywałem.
– A wiesz, on się zaraz uspokoił, a mąż zaczął sobie coś nucić pod nosem.
O właśnie, mężczyzna sam nie jest w stanie tego dokonać. Kobieta, jego żona, musi synowi wskazać ojca i pomóc mu zbudować taki autorytet, by dziecko poczuło się bezpieczne w jego towarzystwie, a wówczas mężczyzna może dziecko wyprowadzić z domu, od matki w świat. Oczywiście wpływ ojca na latające w zjonizowanym powietrzu pioruny jest żaden, ale poczucie bezpieczeństwa dziecka jest realne, a przecież tego ono potrzebuje w sytuacji, która przerasta granice jego wytrzymałości. Budowanie macierzyństwa i ojcostwa to nie są prace prowadzone indywidualnie, to wspólny wysiłek obojga rodziców. Niemniej mężczyzna powinien budować swe ojcostwo w pocie czoła. Zakasawszy rękawy, musi odwalić kawał ciężkiej roboty. Na szczęście później satysfakcja jest kosmiczna, choć niestety często przychodzi dopiero wtedy, gdy wnuki wdrapują mu się na kolana i opowiadają dziadkowi, jakiego mają wspaniałego ojca.
Fragment książki ks. Mirosława Malińskiego i ks. Krzysztofa Grzywocza: "Ślady Ojca. Przewodnik po budowaniu więzi"
Skomentuj artykuł