Wszedłem na tę drogę, bo zauważyłem dysonans między tym, co czułem na modlitwie a tym, co działo się w moim ciele
- Ciało nie kłamie. Czasami próbuję przekonać sam siebie, że robię to, co lubię, mam ułożone życie, powinienem być z niego zadowolony i czuć się dobrze. A jednak czuję się źle. I wcale to nie znaczy, że jest ze mną coś nie tak. Po prostu ciało próbuje w ten sposób zwrócić moją uwagę na coś, co umyka mojej świadomości, poinformować, że dzieje się coś niedobrego - mówi Przemysław Gwadera SJ, autor książki "Medytacje dla przebodźcowanych".
Piotr Kosiarski: Życie w zwolnionym tempie.
Przemysław Gwadera SJ: Pragnienie spokojnego życia co jakiś czas do mnie powraca. Mam tendencję do wypełniania mojego wolnego czasu różnymi projektami, czasem bardzo ambitnymi. Gdy tych projektów jest za dużo, wtedy pojawia się we mnie tęsknota za innym życiem, gdzieś z dala od problemów współczesnego świata. Niemniej ważnym odkryciem było dla mnie to, że bardziej niż spokojnego życia potrzebuję przestrzeni, które pozwolą mi w tym życiu zmniejszyć tempo.
Co to za przestrzenie?
- Mają one związek z powracaniem do siebie, szukaniem kontaktu z moim wnętrzem i ciałem. Muszę przyznać, że odkryłem potrzebę ich posiadania w dość trudny i bolesny sposób, doświadczając przepracowania i wypalenia. Dopiero dzięki terapii, uczeniu się wchodzenia w kontakt z sobą na bieżąco, pojawił się błogosławiony owoc cierpienia. Dzięki niemu jestem dziś w innym miejscu niż kilka lat temu, gdy czułem, że jadę na oparach i zaciskam zęby, by się nie rozsypać. Obecnie powracanie do harmonii jest moim nawykiem.
Co to znaczy, że "jechałeś na oparach"?
- W moim życiu było kilka momentów kryzysowych, a najtrudniejszy z nich wydarzył się zaraz po święceniach. Dopóki byłem klerykiem, moje obowiązki wynikające ze studiów i apostolstwa, nigdy mnie nie przytłaczały. Kiedy natomiast zostałem księdzem, okazało się, że wokół mnie jest wielu ludzi, którzy potrzebują wyspowiadać się lub porozmawiać właśnie z kapłanem. W pierwszych miesiącach po święceniach miałem przeświadczenie, że czego jak czego ale spowiedzi i rozmowy nie mogę odmówić nikomu i gdy ktoś ich potrzebuje, musze znaleźć na nie czas. Jednocześnie nie udawało mi się rezygnować z innych rzeczy. Pracowałem w domu rekolekcyjnym i wiedziałem, że nie będę spowiadać i prowadzić rozmów duchowych kosztem towarzyszenia rekolektantom. W tym samym czasie studiowałem i trudno było mi to wszystko pogodzić. Przychodziły chwile, kiedy wracałem zmęczony późnym wieczorem i nie byłem w stanie spotkać się sam ze sobą. Jedyne co było w mojej głowie to myśl, żeby uciec w Bieszczady (śmiech), albo modlić się: "Panie Boże, spraw cud, żebym znalazł siły, których nie mam". Bóg spełnił moją prośbę, ale nie w sposób cudowny, a poprzez ludzi, którzy podpowiedzieli mi terapię i którzy później towarzyszyli mi w odkrywaniu równowagi i harmonii kontaktu z samym sobą oraz w uczeniu się stawiania granic, mówienia "nie", gdy brakuje zasobów.
Dlaczego kontakt z ciałem okazał się tak ważny?
- Ponieważ ciało nie kłamie. Czasami próbuję przekonać sam siebie, że robię to, co lubię, mam ułożone życie, powinienem być z niego zadowolony i czuć się dobrze. A jednak czuje się źle. I wcale to nie znaczy, że jest ze mną coś nie tak. Po prostu ciało próbuje w ten sposób zwrócić moją uwagę na coś, co umyka mojej świadomości, poinformować, że dzieje się coś niedobrego.
Co masz na myśli?
- Nieraz łapię się na tym, że próbuję samodzielnie kontrolować i porządkować swoje życie, zapominając, że jestem Bożym stworzeniem, które potrzebuje odnajdywać się w dłoniach swojego Stwórcy i w relacji z Nim. Zapominam, że tylko wtedy osiągnę harmonię, gdy będę przyjmował życie i dzielił się nim, nie próbując go kontrolować i ogarniać po swojemu, ale pozwalając sobie na "przyjmowanie" i "wypuszczanie" go, bo jest mi ono ofiarowane. Na modlitwie raz po raz odkrywam, że każda chwila jest darem od Stwórcy, a moje ciało - żywe i na bieżąco reagujące na wydarzenia we mnie i wokół mnie - o wiele skuteczniej kontaktuje mnie z chwilą obecną i Bożą obecnością niż moje próby racjonalnego porządkowania rzeczywistości.
W jaki sposób ciało komunikuje się z Tobą?
- Poprzez zauważanie tego, co dzieje się z nim w danym momencie. Na przykład w tej chwili czuję lekkie napięcie nóg i łydek. Dziś rano spotykałem się już z sobą na dłuższej medytacji, więc łatwiej mi powiedzieć, co ciało mi mówi. Napięte łydki mówią mi o tym, że dość dużo na siebie dziś wziąłem. Jakby obawiają się, czy to uniosę, czy przejdę drogę, którą sobie na dzisiaj wyznaczyłem. Jednocześnie czuję lekkie i przyjemne mrowienie w brzuchu i okolicach mostka, poczucie lekkiej ekscytacji, które wiąże się z wywiadem, którego teraz udzielam. Jest tak dlatego, że dzielę się czymś, co jest dla mnie ważne, co mnie ożywia i może być inspiracją dla innych. Mam poczucie, że właśnie wydarza się coś ważnego.
Skontaktowanie się z własnym ciałem może nam pokazać, co jest dla nas ważne, że czegoś w naszym życiu jest za dużo lub w sam raz. Ciało mówi nam o tym bardzo konkretnie, ale żeby to zauważyć, potrzebujemy czasu, najlepiej wspomnianej dłuższej medytacji, która pozwoli nam wsłuchać się w to ciało i pozwolić, by odczucia rozwinęły się w skojarzenia, obrazy oraz słowa, do których możemy się odnieść. Na początku prawdopodobnie poczujemy lekkie mrowienie, napięcie albo ból. Ale po pewnym czasie, jeśli będziemy robić to regularnie, zaczniemy wydobywać z tego sens. Kluczem jest bycie w życzliwej obecności, nie analizowanie na siłę czy pośpieszne przechodzenie do wniosków, ale dawanie swojemu ciału przestrzeni: "Jeżeli chcesz, możesz mi coś powiedzieć".
To brzmi jak efekt długiego treningu.
- Tylko nieliczne osoby mają naturalny dar kontaktowania się z własnym ciałem. Są to ludzie, którzy często wykorzystują swoje umiejętności do prowadzenia warsztatów i terapii, aby w ten sposób pomagać innym. Niewiele takich osób poznałem. Ja wszedłem na tę drogę, ponieważ w pewnym momencie zauważyłem duży dysonans między tym, co czułem na modlitwie a tym, co działo się w moim ciele. Z jednej strony odczuwałem Bożą miłość, z drugiej - ból i niemożność odnalezienia się w kontakcie z własnym ciałem. W konsekwencji zacząłem szukać duchowości, która połączyłaby jedno z drugim.
Jaki był efekt Twoich poszukiwań?
- Osobiście odnalazłem się w duchowości kontemplacyjnej, a konkretniej w metodzie modlitwy ojca Franza Jalicsa SJ, opisanej w książce "Kontemplacja". Węgierski jezuita na początku pomaga rekolektantowi odkryć, że w ogóle ma on zdolność panowania nad własną uwagą i że chociaż nie jest w stanie skontrolować myśli i uczuć - one po prostu są - może skupić swoją uwagę na konkretnym obszarze doświadczenia, w sposób nieoceniający i nie próbujący uciekać od tego, co się dzieje. W tej metodzie modlitwy bardzo ważne jest ciało. Chociaż pozostaje ono w bezruchu, jest w tę modlitwę włączone, na przykład przez oddech.
Dlaczego oddech odgrywa ważną rolę w modlitwie kontemplacyjnej?
- Gdy modlę się oddechem i podążam za nim, pozwalam, by przypominał mi o życiu, które jest podtrzymywane przez Stwórcę. Nie muszę kontrolować oddechu, ani zmuszać się do niego, bo jest on czymś, co po prostu wydarza się, przypominając mi, że Bóg podtrzymuje mnie w istnieniu. To doświadczenie pozwala odkrywać owe "podtrzymywanie" w każdej codziennej sytuacji. Odkrywam to, gdy siadam do modlitwy - najpierw mogę mieć spięte mięśnie, pośladki, czasami wręcz trudno mi w ogóle usiąść, ale biorę głęboki oddech i mięśnie trochę się rozluźniają. Wtedy mogę usiąść w pozycji z wyprostowanymi plecami i poprzez oddychanie oraz powracanie do intencji modlitwy, wchodzić swoim ciałem w nastawienie polegające na powierzeniu się Bożemu podtrzymywaniu. Gdy już tego doświadczę, będę mógł wprowadzać to w życie w każdej innej sytuacji.
Na przykład?
- W życiu nieraz pojawia się napięcie w relacji z kimś, kto jest dla mnie ważny. Odruchowo chciałbym szukać w swojej głowie słów lub działań, które rozwiążą problem. Ale wtedy, zamiast iść za tym odruchem, mogę zrobić krok wstecz, przypomnieć sobie doświadczenie z modlitwy kontemplacyjnej, "osiąść" w ciele i zauważyć, że JESTEM, że moje życie nie jest zagrożone, że znajduje się w Bożych dłoniach, podobnie jak cała ta sytuacja. Z tej pozycji o wiele łatwiej jest zadziałać w sposób, który będzie służył życiu i tej relacji.
Gdzie najbardziej lubisz się modlić?
- Tam, gdzie akurat jestem (śmiech). Musiałem się tego nauczyć. Przed zakonem najchętniej modliłem się w lesie. Szedłem tam - najlepiej na cały dzień - i wśród przyrody, pod natchnieniem jej piękna, przychodziło to łatwo. Podobnie było w górach. Gdy wchodziłem wysoko i patrzyłem na horyzont, na linię szczytów, serce samo się modliło. Nie trzeba było nic więcej. No ale nie mogłem żyć, cały czas tęskniąc za spacerem po lesie lub wyjazdem w góry. Ważne więc było znalezienie miejsca głębokiego oddechu tam, gdzie mieszkałem. I takich miejsc, odkąd jestem w zakonie, odkryłem wiele. Tu gdzie aktualnie mieszkam, w Świętej Lipce, jest las i jezioro. Ale nie oznacza to, że nie lubię modlić się w swoim pokoju.
To miejsce, w którym spędzasz sporo czasu.
- To prawda. Każdy dzień zaczynam od kontemplacji. Tuż po wstaniu z łóżka siadam, zapalam świeczkę i w miejscu, w którym spędzę większość dnia, chcę odnaleźć się w Bożej obecności. Zależy mi na tym, żeby mój pokój nie był tylko miejscem snu i pracy, ale też przestrzenią mojej modlitwy. Również sanktuarium w Świętej Lipce pomaga mi w odnajdywaniu Bożej obecności. Chociaż nigdy nie miałem szczególnej pobożności związanej z obrazami, ikonami, świętolipskie przedstawienie Matki Bożej pomaga mi odkrywać, że ktoś patrzy na moje życie z życzliwością. To pozytywnie wpływa na trwanie w życzliwym kontakcie z samym sobą.
Ile poświęcasz czasu na poranną modlitwę?
- Wypróbowałem różne długości modlitwy. W nowicjacie modliłem się od 45 minut do godziny - tak było to ustalone odgórnie. Później, kiedy zacząłem medytację ignacjańską zastępować modlitwą kontemplacyjną, modliłem się przez pół godziny. Teraz czuję, że mój optymalny czas modlitwy to 25 minut. Więcej czasu to luksus, na który rzadko mogę sobie pozwolić. Poranki mam zazwyczaj wypełnione różnymi zadaniami, więc więcej niż pół godziny nie jestem w stanie poświęcić na modlitwę.
Chociaż możemy modlić się prawie wszędzie, przyroda jest tą przestrzenią, w której modlitwa w zasadzie przychodzi sama. Również na przyrodę zwraca uwagę Franz Jalics SJ na początku swojej książki. Dlaczego?
- Badania naukowe pokazują, że kolor zielony działa na nas uspokajająco i wyciszająco, podobnie jak szum wiatru. Jeśli chodzi o bardziej filozoficzne czy teologiczne argumenty, to "przeglądanie się w przyrodzie", pozwala nam odkryć, że również jesteśmy stworzeniem, podobnie jak świat, który nas otacza. Przyroda pomaga nam spotkać się z życiem, które jest nam dane i którego - jak wspomnieliśmy wcześniej - nie musimy podtrzymywać. Przebywając wśród drzew, które po prostu rosną i nie muszą pracować, żeby istnieć, możemy coś podobnego odkryć również w sobie.
Wielu ludzi odrywa kontemplację od duchowości chrześcijańskiej. Czy to właściwa droga?
- Myślę, że nie ma nic złego w medytacji nastawionej tylko na kontakt z chwilą obecną. Dla mnie łączenie przebywania w Bożej obecności z uważnością, kontaktem z własnym ciałem i świadomym oddechem daje po prostu poczucie pełni. Ale nie znaczy to, że medytacja typu mindfulness bez wyraźnego odniesienia do transcendencji jest czymś niepotrzebnym lub szkodliwym. Tutaj nie ma żadnej konkurencji. Wierzę, że osoby, które szczerze poszukują prawdy, tego co rzeczywiście otwiera ich serca i pomaga w duchowym rozwoju, ostatecznie dojdą do kontaktu z Bogiem. Poznałem ludzi, którzy poruszali się kiedyś w duchowości buddyjskiej, a potem - dzięki osobistym poszukiwaniom prawdy i lekturze Biblii - doszli do spotkania z Jezusem Chrystusem. Myślę, że Bóg jest po prostu niesamowicie hojny i udziela się nie tylko tym, którzy chodzą do kościoła i wypełniają przykazania kościelne. Wierzę, że On udziela się wszystkim swoim stworzeniom, na tyle, na ile są w stanie Go przyjąć. Wierzę też, że Bóg chce przychodzić do nas dokładnie w tej sytuacji, w której aktualnie się znajdujemy. On nie ocenia, czy jesteśmy w stu procentach gotowi przyjąć Jego dary, tylko cały czas nas nimi obdarza. A my bierzemy tyle, ile dziś możemy wziąć. Wystarczy zatrzymać się na chwilę i świadomie zwrócić ku życzliwej Bożej obecności przy nas. Gdy robimy to regularnie, Bóg ma przestrzeń, żeby w nas działać i obdarzać nas sobą. Wierzę, że na niczym nie zależy Mu bardziej, niż właśnie na tym.
Skomentuj artykuł