Dlaczego Kościół we Francji nie radzi sobie z własnym wzrostem?
Media donoszą, że we Francji "gwałtownie" wzrasta fala nawróceń, a "Kościół debatuje jak sobie z nią radzić". Przyznam, że w pierwszej chwili, gdy przeczytałem taki skonstruowany nagłówek nie bardzo wiedziałem, czy płakać, czy pokładać się ze śmiechu. Jakoś nie mogło do mnie dotrzeć, że nawrócenia – czyli wzrost liczby wiernych – może być problemem, i że konieczne będzie zwołanie specjalnego synodu prowincjalnego (przynajmniej w archidiecezji paryskiej), by zastanowić się co z tym fantem począć. Zwłaszcza, że u nas w Polsce problemem jest raczej odpływ ludzi z Kościoła, a nie ich "gwałtowny" przypływ.
Problem jednak istnieje. Kościół we Francji przez kilkadziesiąt lat – mniej więcej od czasu zakończenia obrad Soboru Watykańskiego II, czyli od połowy lat 60. poprzedniego stulecia – stopniowo się kurczył. Ubywało wiernych w kościołach, ubywało alumnów w seminariach, ubywało księży, likwidowano parafie, zamykano świątynie. Kościół powoli się zwijał. Siłą rzeczy – niejako naturalnie – struktury duszpasterskie dopasowały się do nowej rzeczywistości. Przez pewien czas radzono sobie z topniejącymi szeregami kapłańskimi ściągając prezbiterów z krajów Europy Wschodniej – głównie z Polski. Ale i ten strumień wysechł. I dziś, gdy nie ma parafii, nie ma księży, faktycznie problemem jest wzrastająca liczba tych, którzy do Kościoła wracają oraz tych, którzy do niego wstępują. Ktoś musi przecież odpowiedzieć na ich potrzeby. W gruncie rzeczy Francja – najstarsza córa Kościoła – powoli musi się odbudować. I musi znaleźć pomysł na rekonstrukcję.
Jeszcze kilka lat temu w Polsce dość głośno mówiono, że fakt iż po wojnie znaleźliśmy się w bloku państw komunistycznych i byliśmy od świata zachodniego odgrodzeni żelazną kurtyną uchroniło nasz Kościół przed procesami laicyzacyjnymi, które w latach 60. i 70. XX w. ruszyły we Francji, Belgii, Austrii czy Niemczech. Po upadku tejże kurtyny dość szybko dogoniliśmy świat zachodu i dziś mówi się nad Wisłą o "galopującej" sekularyzacji. Dla nas problemem jest dziś to co pół wieku temu było problemem zachodu. Odpływ młodzieży od Kościoła, mniejsza liczba chodzących na niedzielne msze, przystępujących do komunii, topniejąca liczba kleryków w seminariach diecezjalnych i zakonnych, opustoszałe mury klasztorów żeńskich i męskich, itd. Kościół w Polsce szuka pomysłu na życie. Na to jak sprawić, by młodzi nie odchodzili. Jak odpowiedzieć na brak kapłanów. Już dziś łączy się seminaria duchowne, niektóre parafie łączy się unią personalną i np. dwie obsługuje jeden kapłan. Inne parafie ulegają likwidacji. Polska jest na tej samej ścieżce, na której lata temu była Francja.
Oczywiście, że czytając o "gwałtownej" fali nawróceń nad Sekwaną możemy się pocieszać, że ten proces przyjdzie kiedyś i do nas. Pewnie tak. Ale to perspektywa pięćdziesięciu lat. Dość odległa.
Rodzi się w tym miejscu pytanie o to, czy ten proces jest nieuchronny? Czy po prostu w sposób naturalny, cyklicznie przychodzi fala sekularyzacji, a potem nawróceń? Czy jednak Kościół w Polsce mógł nie wchodzić w te same koleiny co Kościoły na zachodzie Europy? Prostych odpowiedzi na te pytania nie ma. Niemniej wydaje się, że nie musieliśmy wejść na tą samą ścieżkę. Problemem było chyba zachłyśnięcie się wolnością i przekonanie, że skoro wiara w uciemiężonym narodzie przetrwała, a na dodatek na tronie św. Piotra zasiada papież Polak, to żadna sekularyzacja Polaków nie dopadnie. Kościół hierarchiczny zamiast prowadzić pracę duszpasterską skręcił na początku lat 90. XX w. w kierunku polityki i dziś niestety zbiera żniwo tamtych nieprzemyślanych decyzji.
Część członków Konferencji Episkopatu Polski wciąż nie dostrzega tego, że związek z polityką powoduje, że Kościół staje się samotny. Wciąż brną w polityczne i ideologiczne wojenki, które przynoszą wiele szkody. Pożytku z nich niewiele. Wiele wskazuje na to, że Polska przejdzie podobną drogę co Francja. Możliwe, że kiedyś nad Wisłą będzie problem z "gwałtowną" falą nawróceń. Oby nadszedł szybko.


Skomentuj artykuł