Jak przygotować się na przyjście Zbawiciela?
Przede wszystkim czuwać! Czuwamy, gdy boimy się, że ktoś włamie się do naszego domu i wyrządzi nam krzywdę lub nas okradnie. Ale czy do takiego czuwania zachęca nas Ewangelia? Jezus przypomina w pierwszą niedzielę Adwentu (Mt 24,37-44), że powinniśmy czuwać, aby nie przegapić wydarzenia, którego nie musimy się wcale bać. Powinniśmy raczej lękać się naszego roztargnienia, nieprzygotowania, niezdecydowania, bylejakości w spotkaniu z kimś wyjątkowym. Rozchełstani, rozmazani, nieumyci, z resztkami jedzenia między zębami, zapominamy, że dzisiaj jest dzień zaślubin i oblubieniec lada chwila zapuka do naszych drzwi.
Zdarzało mi się być nieprzygotowanym na niejedną lekcję w szkole, nie przeczytać książki z listy obowiązkowych lektur, mówić kazanie bez przygotowania, czy iść z marszu do spowiedzi. Te sytuacje nauczyły mnie, że postawa „jakoś to będzie” nie sprawdza się na dłuższą metę. Z czasem człowiek przyzwyczaja się do bylejakości. Nie chcę spuentować mojego życia byle jak i stać przed Bogiem podtrzymując jedną ręką spodnie, by nie opadły, a drugą szukając wymiętego biletu.
Jak przygotować się na przyjście Zbawiciela? Sam Jezus tłumaczy nam, że należy uwolnić się od tego, co nietrwałe, sprawić sobie trzos, który nie niszczeje, przepasać biodra i usługiwać potrzebującym. Nasłuchiwać i z zapaloną pochodnią wypatrywać znaków (por. Łk 12, 32-57).
Trzos, który nie niszczeje
Biblijny trzos to pas z kieszeniami na monety lub z przymocowaną do niego sakiewką przypominającą dzisiejszą torebkę w kształcie nerki. Trzymano w nim pieniądze i kosztowności zabierane w drogę. Natomiast „trzos, który nie niszczeje” to skarb, którego nie da się przeliczyć na pieniądze i który bardziej niż kosztowności powinniśmy strzec. Tym skarbem jest nasza godność jako dzieci Boga – tożsamość potwierdzona nie tyle dokumentem chrztu, co naszymi czynami.
W mojej „nerce” noszę paszport, dowód, prawo jazdy, komórkę, kilka legitymacji i kart. Gdybym ją zgubił, nie mógłbym potwierdzić swojej tożsamości. Gdybym natomiast zgubił trzos, o którym mówi Jezus, zgubiłbym samego siebie. Zapomniałbym kim jestem. A mam o tym pamiętać „przebywając w domu, wędrując drogą, kładąc się spać i wstając ze snu” (Pwt 6,7). To jest właśnie czuwanie o jakim czytamy w Biblii – nieustanne stanie na straży własnego serca, aby nie skamieniało, aby nie przegapiło żadnej okazji, by kochać. Serce pałające doświadczeniem Bożej miłości i oblicze promieniejące dobrocią jest naszym dowodem osobistym poświadczający przynależność do królestwa Bożego. Powinniśmy strzec tej wrażliwości.
Przepasane biodra
W starożytności noszono długie, luźne tuniki. Bez przewiązania jej pasem nie dało się pracować ani swobodnie poruszać. Gdy gospodarz lub sługa umywał gościom nogi, przepasywał biodra, by szata nie krępowała mu ruchów. Podwijał dolną część szaty aż do pasa, tworząc z niej coś w rodzaju spodni i wokół bioder zaciskał pas.
Mieć przepasane biodra to okiełznąć wszystko, co krępuje nam ruchy, co spowalnia nas w służbie drugiemu człowiekowi, co przeszkadza w dążeniu do celu, dla którego zostaliśmy stworzeni. Przepasane biodra symbolizują uwalnianie się od tego, co nas krępuje i rozprasza, co odwraca uwagę od celu naszego życia i sprawia, że się potykamy.
Czuwanie z przepasanymi biodrami nie jest biernym czekaniem, lecz uwijaniem się wokół tego „co w górze” (por. Kol 3,1-2), zajmowanie się tym co „ponad”, czyli tym, co głębokie i trwałe, co nie sprowadza się do odziania nagiego i nakarmienia głodnego. Ubodzy potrzebują naszej życzliwej obecności, naszych otwartych ramion, a nie tylko jałmużny z resztek z naszego stołu rzuconych z litości. Trzeba nieraz ścisnąć pasem nasze rozpasane oczekiwania, by nie myśleć tylko o sobie, by nie uważać siebie za lepszego. Zapatrzeni w siebie, tracimy zdolność do rozsądnej oceny rzeczywistości. Przestajemy być czujni.
Wyostrzony słuch i zapalona pochodnia
Nasłuchiwanie i wypatrywanie to postawa kontemplacji w działaniu. To modlitwa zakochanego serca, która nie odrywa człowieka od codziennego życia, lecz pozwala mu się w tym życiu rozkochiwać, odkrywać jego głębię, dostrzegać oblicze kochającego Boga w rzeczach powszednich, nieraz trudnych, zawiłych. Nasłuchując rozpoznajemy Jego głos. Wypatrując dostrzegamy znaki Jego obecności.
Zapalona pochodnia, o której mówi Jezus w przywołanym wcześniej fragmencie z Ewangelii według św. Łukasza, ma nam w tym pomóc. Ma rozświetlać ciemności. Musimy z jednej strony czuwać, aby jej płomień nie zgasł, a z drugiej strony pilnować, aby pochodnia nie zaczęła kopcić zamiast świecić. Nie ma nic bardziej żałosnego jak kopcąca wiara. Płonąca pochodnia symbolizuje żywą wiarę, czyli taką wiarę, którą widać. Gdy gaśnie, chodzimy na oślep. Gdy kopci, coś fałszywego wkrada się między religijne praktyki a codzienne życie.
Aby dobrze przygotować się na przyjście Zbawiciela, stójmy na straży naszego serca i wypełniajmy je tym, co nieprzemijające i bardzo konkretne. Bez ideologii i pustych, choć może wzniosłych gestów. Łatwo zaplątać się w rozpasane szaty miłości własnej i stracić czujność i nie dostrzec Chrystusa, który przychodzi każdego dnia.


Skomentuj artykuł