Co nam zostało po Benedykcie XVI?

Co nam zostało po Benedykcie XVI?
Dawid Gospodarek

Gdy ogłaszali papieżem Józefa Ratzingera, balansowałem na granicach Kościoła. Pamiętam jak dziś ten dzień - urwałem się z ostatnich lekcji, przy czym konklawe było trzeciorzędną przyczyną. Siedzieliśmy ze znajomymi przed telewizorem, żartując sobie z sytuacji i okoliczności. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że ten człowiek przyczyni się do mojego nawrócenia, chyba bym się zaśmiał.

Wszyscy pamiętamy, jak było. Wychodzi na balkon uśmiechnięty kardynał, zapowiada, że "mamy papieża". Wyczekujemy w napięciu. Pewnie, że w napięciu. "Eminentissimum ac Reverendissimum Dominum, Dominum... Josephum". Wtedy wyrwało mi się: "Kurde, Glemp"... Ale nie. Ratzinger. Ratzingera kojarzyliśmy. Szef ważnej kongregacji, blokował dialog ekumeniczny i międzyreligijny deklaracją "Dominus Iesus" (byłem wtedy mocno zaangażowany w podobne dyskusje). I do tego Niemiec. Tyle wiedziałem i nie byłem specjalnie uszczęśliwiony. Ale też nie obchodziło mnie to za bardzo.

Postać papieża towarzyszyła mi przede wszystkim na kolejnych poniedziałkowych lekcjach wiedzy o społeczeństwie, na które trzeba było przygotować bieżące wiadomości z Polski i ze świata. Wtedy niedzielne serwisy podawały tę niezwykle ważną wiadomość: Papież coraz lepiej mówi po polsku!

DEON.PL POLECA

Twórczość kard. Ratzingera znałem. Byłem wówczas takim poszukującym agnostykiem, znajomi podrzucali mi różne lektury. Czytałem "Wprowadzenie w chrześcijaństwo", eschatologię, wykłady chrystologiczne... Ratzinger mi imponował. Otwartością na nurty filozoficzne, spójnością wywodu, szczerością. Nie ruszało mnie to jednak bardziej niż cytaty Paula Coelho.

                                                                                                   

Moje spojrzenie na tego papieża zmieniło się, gdy dane mi było radykalnie inaczej odnaleźć się w Kościele. Nawróciłem się na Przystanku Woodstock w wakacje przed maturą i w klasie maturalnej zamiast nadrabiać zaległości w lekturach, na nowo odkrywałem Ratzingera, z pasją wsłuchiwałem się w jego homilie i kazania. To on odkrył przede mną piękno, wartość i moc tradycyjnej liturgii i doktryny. On zafascynował mnie Ojcami Kościoła, Augustynem. Przez niego sięgnąłem po Tomasza. On sprawił, że ufam dokumentom ostatniego soboru mimo licznych kontrowersji. On uczył mnie katolickiego dialogu. Najbardziej jednak w pamięć zapadały mi słowa uderzające w moją pychę, z której często nie zdawałem sobie sprawy.

O tym, że zrezygnował z piotrowego tronu, dowiedziałem się dość szybko. Znajomy ksiądz z Rzymu przysłał mi SMS, w który ciężko było mi uwierzyć, szczególnie że na polskich serwisach panowała cisza na ten temat. Akurat prowadziłem warsztaty na Szkole Zimowej Instytutu Tertio Millennio, brakowało dostępu do innych źródeł. Przekazałem informację o. Maciejowi Ziębie OP. Pamiętam, jak uspokoił mnie jego spokój. Potem huczały o tym wszystkie media. Miałem w sobie poczucie niezrozumienia, wątpliwości, pewnie też żalu. Dużo różnych emocji. Ale nie płakałem po papieżu. Wystąpienie Benedykta XVI na pamiętnym konsystorzu było dla mnie bardzo autentyczne. Mam w pamięci jego głos, wyraz twarzy. Widziałem jego pewność i zaufanie. I dałem się tym zarazić.

Właśnie minął rok od tamtych wydarzeń, a ja wciąż wielu rzeczy nie rozumiem. Nie wiem, co Duch Święty chce powiedzieć przez rezygnację Benedykta XVI, nie wiem, co chce powiedzieć przez pontyfikat Franciszka. Jedno, czego jestem pewny, to fakt, że jestem członkiem mistycznego Ciała Chrystusa. Że nie muszę wszystkiego teraz rozumieć, z wszystkim się zgadzać, ale muszę szukać Prawdy, kochać i tą miłością robić twórczy ferment wszędzie, gdzie mnie Duch poniesie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co nam zostało po Benedykcie XVI?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.