Czasem trzeba być Don Kichotem

Czasem trzeba być Don Kichotem
(fot. Bartosz Zielinski / CC BY-SA 4.0)

Mamy nowe afery w Kościele, stare wciąż czekają na wyjaśnienie, i naprawdę nie trzeba być prorokiem, żeby wiedzieć, że nie jest to koniec, ani nawet środek trudnego procesu oczyszczenia, jaki nas czeka. Przed nami wiele miesięcy, a może i lat, ujawniania kolejnych spraw i tysięcy pięknych słów, które – jeszcze długo – nie będą za sobą pociągać realnych zmian.

Nauka na własnych błędach (o cudzych już nie wspominając) nie jest najmocniejszą stroną polskiego Kościoła hierarchicznego. Wydawać by się mogło, że po kilku gaszeniach pożarów, po rozsądnych oświadczeniach Prymasa Polski po obu filmach braci Sekielskich i dzięki ciężkiej pracy Biura Delegata Episkopatu Polski ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży hierarchia w Polsce nauczyła się jeśli nawet nie załatwiania spraw, to przynajmniej reagowania na medialne doniesienia o kryciu czy zaniedbaniach w sprawie ochrony dzieci i młodzieży. Nic bardziej błędnego. Te same błędy są popełniane nieustannie, a biskupi zdają się być zaskoczeni faktem, że po takim samym zachowaniu jest ten sam skutek.

I niestety nie jest to przesada. Na początku sierpnia ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski opisał sprawę „krycia” ks. Stanisława P. z diecezji tarnowskiej przez (wówczas) biskupa Wiktora Skworca, a także jego następcę. Odpowiedzią były kurialne zaprzeczenia, atak na duchownego i wreszcie zapowiedź skierowania sprawy do sądu. Do księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego odezwały się kolejne ofiary księdza P. i zaniedbań arcybiskupa Skworca i… kuria po kilkunastu dniach i po przebadaniu dokumentów przyznała się do błędów, a kilkanaście godzin później rzecznik arcybiskupa Skworca wydał oświadczenie, w którym przeprosił ofiary, a także przyznał się do błędu. Nie będę tu szeroko omawiał owego oświadczenia, bo zrobiłem to gdzie indziej, ale można o nim powiedzieć tylko tyle, że arcybiskup oznajmił, że albo nie był w stanie przeczytać prostego tekstu ze zrozumieniem, albo uznał, że nowe przepisy nie są na poważnie, więc choć księdza przeniósł na Ukrainę, to jednocześnie nie uznał, że doniesienia o molestowaniu są na tyle poważne, by poinformować o tym Kongregację Nauki Wiary (a miał już wówczas, od pół roku, taki obowiązek). Oczywiście nie wiadomo, na jakiej podstawie decyzja została podjęta, dlaczego była taka, a nie inna, są tylko przeprosiny, ważne, ale… niewystarczające, bo wierni i ofiary mają prawo wiedzieć, kto odpowiada za skandaliczną decyzję, która naraziła ich na cierpienie. To zapewne zakończy sprawę, choć – Bogiem a prawdą – takie zaniedbanie pozwala Stolicy Apostolskiej na odwołanie arcybiskupa Skworca ze stanowiska. Taka decyzja byłaby dowodem na to, że słowa o odpowiedzialności biskupów za zaniedbania są rzeczywiście w Watykanie traktowane poważnie, a nie są jedynie wypowiadane na potrzeby mediów. Nie, żebym uważał, że taka decyzja jest prawdopodobna, piszę jedynie o tym, co powinno się wydarzyć, a nie przewiduję, co się wydarzy.

Nie minął nawet tydzień, a w mediach pojawiła się nowa sprawa. Tym razem dotyczy biskupów łowickich nieżyjącego już Alojzego Orszulika i obecnego Andrzeja Dziuby, którzy oskarżeni są o to, że przez całe lata bronili protegowanego biskupa Józefa Zawitkowskiego (to ten od wierszowanego, w stylu raczej częstochowskim, kazania o „tęczowej pandemii”), ks. Piotra S. Od dwudziestu pięciu lat było wiadomo, że molestuje on chłopców i prowadzi bujne życie seksualne, ale… nic z tym nie robiono. Do momentu, gdy pisałem ten tekst, odpowiedzi kurii nie ma, ale tu powodem może być fakt, że tekst pochodzi z OKO-Press. Można więc mieć w Kościele nadzieję, że nie będzie on szeroko po stronie katolickiej komentowany, i może będzie go można zignorować, jak wiele wcześniejszych.

Jednym słowem jest po staremu. Owszem są instytucje, są powołani delegaci (wielu z nich szczerze zaangażowanych i ciężko pracujących), są dokumenty, ale gdy przychodzi co do czego, to i tak jest po staremu, szczególnie w sprawach z przeszłości. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie coś się miało zmienić. No może poza jednym, spraw będzie coraz więcej. Trupów w szafie jest wiele, bardzo wiele. Każda diecezja, wiele bardzo wiele zakonów, takie ma. One będą wychodzić, dotyczyć będą zarówno historii, jak i czasów całkiem niedawnych. Albo więc nauczymy się na nie naprawdę reagować, a najlepiej uprzedzać działania realną walką z problemem, albo… autorytet Kościoła będzie stopniowo, ale dość dynamicznie, obtłukiwany jak tynk pod uderzeniami młota. Reakcją zaś nie może być tylko suche „przepraszam” (o groźbach procesów nie wspominając), ale… pociągnięcie do odpowiedzialności winnych z kurii, oddanie się biskupa do dyspozycji papieża (gdy zaniedbania są poważne), wypracowanie polityki odszkodowawczej, itd. I znowu, gdyby ktoś mnie pytał, czy widzę możliwość tego, by to się szybko stało, to odpowiedź jest negatywna. Nie, nie widzę. Nie wierzę, by któryś biskup poniósł odpowiedzialność za swoje decyzję, by ujawnieni zostali kurialiści, którzy zatajali sprawy lub opiniowali je w taki sposób, by nie zaszkodzić koledze, czy duchowni, którzy ukręcali łeb sprawie. To, że nie wierzę, nie oznacza, że nie trzeba takich postulatów stawiać. Nawet jeśli ktoś uznaje, że to donkiszoteria (jak był łaskaw określić moją i księdza Isakowicza-Zaleskiego walkę z przestępstwami seksualnymi w Kościele Krzysztof Varga w „Dużym Formacie), że to walka z wiatrakami, to są sytuacje, gdy trzeba być Don Kichotem.

Literalnie rzecz ujmując zresztą, to nie ja jestem Don Kichotem, bowiem problem, który przed nami stoi, nie jest wydumany czy wyśniony. Nie ma we mnie, i w wielu innych publicystach czy duchownych, pragnienia zostania rycerzami. Jest wiele innych rzeczy, które można robić z wolnym czasem. Mnie marzy się napisanie biografii Fiodora Dostojewskiego, Sergiusza Bułgakowa czy Wasyla Rozanowa, a może kiedyś nawet habilitacji (jeśli znajdzie się miejsce, które mnie łaskawie przygarnie). Kłopot polega na tym, że są sytuacje, w których trzeba działać, zająć się rzeczywistością, nawet jeśli nie sprawia to nam przyjemności. Dobro ofiar, ale także dobro Kościoła tego wymaga. Jeśli ktoś – w sensie literalnym – jest Don Kichotem, to często są ci, którzy zamiast zmierzyć się z kryzysem, szukają wyobrażonych wrogów zewnętrznych, na których można zrzucić winę za własne błędy i problemy.

Ale jeśli traktować to – jak to zwykle ze znakami kulturowymi bywa – jako sugestie, że człowiek walczy w sprawie, w której nie ma szans na wygraną, to i wówczas nie mam wrażenia, by była to prawda. Oczywiście czeka nas długi spór, i długi proces oczyszczania, nie będzie łatwo, a na razie nie widać zbyt wielu zwolenników pełnego i szczerego procesu oczyszczenia wśród polskich hierarchów (kilku znam i serdecznie z tego miejsca ich pozdrawiam), ale w niczym nie zmienia to faktu, że przykład Kościoła na Zachodzie pokazuje, że nie ma innej drogi, że wcześniej czy później racja jest przyznawana tym, którzy od początku domagali się reagowania i oczyszczania. Niekiedy trwa to całe lata, ale tak się w końcu dzieje. Wierzę, że podobnie będzie w Polsce, bo wierzę w Kościół, wierzę, że moce piekielne go nie przemogą, bo wierzę, że jest w Nim moc do oczyszczenia. Ale nawet gdybym miał tego nie zobaczyć, nawet gdyby – na krótkim dystansie – nic nie miałoby się udać, to i tak są sytuacje, w których trzeba działać, niezależnie od tego, czy odniesiemy sukces czy też nie. My robimy, co do nas należy, ale od zbawienia, oczyszczenia, odnowienia jest Jezus. I niech tak zostanie.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adam Żak SJ

Rozliczenie z problemem pedofilii w polskim Kościele

Ujawnienie skali wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne wstrząsnęło Kościołem w Polsce i na świecie. Reakcje hierarchów były skrajne: od lęku przed ujawnieniem długo skrywanej prawdy po chęć...

Skomentuj artykuł

Czasem trzeba być Don Kichotem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.