Czego uczniowie oczekują od katechezy w szkole?
Podobnie jak na innych przedmiotach, tak też na lekcji religii chcieliby dowiedzieć się czegoś, co przyda im się w dalszym życiu. Niełatwo było ich przekonać, że w dorosłym życiu będą się częściej modlić i spowiadać niż używać tabliczki mnożenia. Młodzi potrzebują widzieć tu i teraz, że idee i abstrakcyjne pojęcia dotyczące Boga mają jakieś namacalne powiązanie z ich życiem.
Ostatni dokument odnoszący się do katechezy i katechizacji w ujęciu całościowym, dotyczący Kościoła powszechnego, ujrzał światło dzienne 16 października 1979 roku. Była to posynodalna adhortacja "Catechesi Tradendae" (CT), którą podpisał blisko czterdzieści lat temu papież Jan Paweł II. Mając nawet tylko szczątkową wiedzę na temat katechizacji, a posiłkując się przede wszystkim wiedzą ogólną o świecie, można dostrzec zmiany, jakie zaszły w społeczeństwie, edukacji, ale także w Kościele na przestrzeni tych czterech dekad. Wspomnieć można zaledwie o globalizacji, powszechnym dostępie do internetu i skoku technologicznym, które odbiły się na wszystkich sferach naszego życia.
Czy zatem powinniśmy zaktualizować nasze spojrzenie na katechezę szkolną? Co zachować, jakie elementy zmienić, by lepiej odpowiadały potrzebom współczesnego młodego człowieka oraz Kościoła XXI wieku?
W pierwszej kolejności zderzamy się z problemem samego nazewnictwa. Katecheza bowiem ma "doprowadzić do dojrzałości wiarę już zrodzoną w duszy i ukształtować prawdziwego ucznia Chrystusa" (CT 19). W rzeczywistości natomiast wielu (jeśli nie większość) katechetów spotyka się w swojej pracy z koniecznością pierwszego głoszenia Ewangelii, a uczniowie uczęszczający na lekcje religii podczas przygotowań do sakramentów wchodzą na drogę katechumenatu, ponieważ w domu nie spotkali się z odpowiednim (z żadnym) wprowadzeniem w chrześcijaństwo. W tej kwestii nie zmieniło się nic od czasów wspomnianej adhortacji, przynajmniej nie zmieniło się na lepsze. Stawia to przed katechetami podstawowe wyzwanie pogodzenia wymogów realizacji programu z koniecznością rozszerzania materiału o pojęcia i treści podstawowe, które wpoić powinni swoim dzieciom rodzice. W efekcie na każdym poziomie edukacji borykamy się z brakami wiedzy lub czasu - jeśli wiedzę uczniów chcemy uzupełnić.
Gdzie jest zatem miejsce na formację duchową? Oczywiście w szkole udaje się sprawnemu katechecie znaleźć na to czas i odpowiednio godne miejsce. Niemniej należy poszukiwać pozaszkolnych okoliczności, by młodym pokazać, na czym ma polegać nasza osobista relacja z Bogiem. Tu jest miejsce, które wypełnić powinna współpraca z parafią, oferującą mnogość grup i rodzajów duchowości dostosowanych do upodobań, ale też potrzeb człowieka na każdym etapie rozwoju psychiczno-duchowego.
W szkole bardziej niż z katechezą mamy zatem do czynienia z lekcją religii. Takie zapisy widnieją w planach lekcji, dziennikach i na świadectwach. To daje też pewien kierunek, w jakim zmierza szkolna katecheza. Czy to zagrożenie? Raczej ogromne wyzwanie. Religia jako przedmiot szkolny daje możliwość uprawiania teologii w języku dzieci i młodzieży, trzeba tylko ten język poznać i używać we właściwy sposób.
Wiedza jest bowiem niezbędna na lekcjach religii. Niejednokrotnie jednak zdarza się, że jej rolę w szkole się deprecjonuje. Przenieśliśmy akcent tak mocno na doświadczanie Boga, na budowanie z Nim relacji, że wiele osób wysuwa to jako argument przeciwko stawianiu wymagań naukowych podczas katechezy. Oczywiście powszechnie wiadomo, że nauczyciel nie może oceniać praktyk religijnych i "wiary" ucznia, a co za tym idzie - musi oceniać konkretny zasób wiadomości. Jednakże chyba każdy katecheta spotkał się w swojej karierze z pytaniem ucznia albo rodzica: "Czy tego musi być tak dużo? Czy nie wystarczy, że chodzę do kościoła i znam 10 przykazań?". Otóż nie wystarczy i to nie tylko dlatego, że religia jest przedmiotem szkolnym o takiej samej randze jak matematyka czy chemia, o równie przemyślanym programie, zbudowanym na fundamencie dwóch tysięcy lat pracy teologów. Częstokroć zapomina się, że wiara buduje się na konkretnej wiedzy, dzięki której łatwiej pojąć Niepojętego i usystematyzować własną relację z Nim. Adhortacja Jana Pawła II nazywa to realizmem: "Kwiaty wiary i pobożności - jeśli można się tak wyrazić - nie wzrastają w miejscach pustynnych katechizacji nie posługującej się pamięcią. Oczywiście jest rzeczą bardzo ważną, by te wyuczone na pamięć teksty zostały jednocześnie wewnętrznie przyswojone, stopniowo zgłębiane umysłem, tak by stały się źródłem osobistego i wspólnotowego życia chrześcijańskiego" (CT 55).
Przekazujemy zatem tę wiedzę różnymi metodami, przy mnogości środków i pomocy dydaktycznych, które oferuje nam wyposażenie szkoły, a których uczymy się na studiach, kolejnych kursach i szkoleniach. A i tak sami mamy poczucie, że nie zawsze do uczniów trafiamy ze skutecznością wprost proporcjonalną do naszego wysiłku. Rozpoczynając pracę z siódmymi klasami, przeprowadziłam krótką ankietę, z której chciałam dowiedzieć się przede wszystkim, czemu uczniowie na lekcje religii przychodzą i czego ode mnie, i od przedmiotu, oczekują. Bez zaskoczenia podsumowałam, że wszyscy uczęszczają na katechezę, bo to jest jeden z przedmiotów szkolnych - naturalną konsekwencją jest zatem obecność na nim. Za tą oczywistością podążała jednak kolejna, przynajmniej dla moich uczniów, logiczna odpowiedź, że - podobnie jak na innych przedmiotach, tak też na lekcji religii chcieliby dowiedzieć się czegoś, co przyda im się w dalszym życiu. Niełatwo było ich przekonać, że jest wielce prawdopodobne, że w dorosłym życiu będą się częściej modlić i spowiadać niż używać tabliczki mnożenia. Młodzi (i dzieci w coraz większym stopniu) potrzebują widzieć tu i teraz, że idee i abstrakcyjne pojęcia dotyczące Boga mają jakieś namacalne powiązanie z ich życiem. Naprzeciw tej potrzebie wychodzi interdyscyplinarność. Ukazanie łączności religii i teologii z innymi dziedzinami nauki nie tylko wzmacnia miejsce katechezy wśród innych przedmiotów szkolnych, ale także porządkuje młodym świat, który staje się bardziej teocentryczny.
Oczywiście można szukać braków systemowych i z pewnością ilu katechetów, tyle opinii, problemów i rozterek. Kluczowy jak zawsze jest czynnik ludzki, ale warto w spojrzeniu na katechezę korzystać z dobrze poznanych metod efektywnej pracy. Należy pamiętać, że braki zawsze można przekuć na szanse, a zagrożenia mogą stać się katalizatorem naszych mocnych stron. Duże oddziały klasowe, w których trudno o indywidualną pracę z uczniem, to szansa na różnorodność środowisk, zdań i pomysłów działania. Rozproszenie uwagi uczniów pomiędzy wiele przedmiotów daje możliwość kojarzenia zagadnień i powtórki z historii czy biologii podczas omawiania biblijnego opisu stworzenia świata. Świadkiem wiary możemy być natomiast bez wielkich słów i emocjonalnie wzniosłych przeżyć. Najwięcej możemy swoim uczniom powiedzieć o Bogu, gdy z uśmiechem przystaniemy na chwilę, gdy nas potrzebują.
Czy to zatem pora na zmiany? Jak to zwykle w Kościele bywa... czas na zmiany w nas samych jest zawsze.
Joanna Długosz - z wykształcenia teolog i menadżer. Z pasji i powołania "pani od religii". Prowadzi autorskiego bloga pod tym samym tytułem
Skomentuj artykuł