Czy wiara powinna być kwestią prywatną?
Jakiś czas temu otrzymałam zaproszenie na październikowy Ogólnopolski Kongres Małżeństw w Świdnicy. Choć nie lubię dużych spotkań, to zatrzymało mnie swoją tematyką. Intymność i światowość. Temat, który mieli się w moim sercu od dawna, choć nie w kwestii małżeństwa, ale życia duchowego.
Polityczne potyczki o lekcje religii w szkole i argument z czapy, że wiara powinna być sprawą prywatną, więc idźcie do przyparafialnych salek. Hejt wobec ludzi, którzy w mediach społecznościowych pokazują, że się modlą i są świadomymi katolikami. Uśmiechałam się kilka dni temu, widząc na Instagramie Archidiecezji Gdańskiej wypowiedź ks. Zbigniewa Drzała, który nazwał sprawę wprost: jesteś super uprawiając jogę, ale jeśli uprawiasz medytację ignacjańską, o to już nie, średniowiecze! Wiem, że ten kij ma dwa końce. Zdaję sobie sprawę, że w Internecie znaleźć można wiele wypowiedzi pełnych nienawiści czy innych wypaczeń nijak związanych z nauczaniem Kościoła, głoszonych przez ludzi nazywających siebie katolikami (często też przez księży, niestety…). Jednak wciąż wraca do mnie pytanie zasadnicze. Czy wiara powinna być sprawą prywatną? Na ile pokazywać to, w co wierzę? Jak i po co to robić, by to rzeczywiście była dobra nowina, a nie kolejne zgorszenie i przypał jakich mało?
Zadaję sobie te pytania osobiście. Jako osoba, która w mediach społecznościowych często wspomina o tym, że świętuje sakrament spowiedzi, która w jakiś sposób pokazuje swoją wiarę. Gdzie jest granica? Wiem, gdzie jest moja, choć szukałam jej przez wiele lat. Jednak, gdy siadam wieczorem do rachunku sumienia, pytam siebie: czy to, co powiedziałam nie było już duchowym ekshibicjonizmem? Bądź wręcz przeciwnie: czy nie było zaniedbaniem dobra, bo łatwiej było zamilknąć, choćby po to, by uniknąć kolejnego ataku hejterów? Czy pokazałam coś, by ludzie mnie lajkowali, czy dlatego, że to była głęboka potrzeba mojego serca, wypływająca z relacji z Nim? Odpowiedź najczęściej znajduję na modlitwie…
Można pokazywać innym swoją pobożność i być człowiekiem bardzo religijnym, a tak naprawdę nie mieć relacji z Bogiem. Można też nie pokazywać nic, a przeżywać wszystko w głębi swojego serca, choć w tym drugim przypadku tę relację z Bogiem po człowieku widać w jego życiowej postawie i zachowaniu wobec innych. Dlaczego w życiu duchowym ważna jest intymność z Bogiem? Bo ważna jest w każdej relacji, np. małżeńskiej, przyjacielskiej… Gdy traktujemy kogoś serio, gdy nam na nim zależy, chcemy z nim rozmawiać i spędzać czas. Gdy w tej relacji przeżywamy coś bardzo głęboko, nie opowiadamy o tym całemu światu. Z drugiej strony nasza wiara nie jest sprawą prywatną, ale darem, zaproszeniem do relacji. Gdy człowiek czuje się kochany, akceptowany, to się po prostu z niego wylewa. Widać to często po ludziach, którzy przeżyli mocno swoje nawrócenie – neofici nie mają granic w mówieniu o miłości Boga. Z czasem, gdy relacja staje się spokojniejsza (a często i głębsza) mówią mniej, ich postawa jest bardziej wyrazista niż słowa.
Dziś, gdy modna jest wschodnia sztuka medytacji, a różaniec to średniowiecze, warto nie zamykać się w czterech ścianach. Warto pokazywać to, co jest dla nas ważne. Jesteśmy wezwani do dojrzałości, również w tym, co i jak pokazujemy innym. Gdzie jest moja granica w intymności życia duchowego? Warto sobie zadać to pytanie. Zanim coś pokażemy, bądź zanim ukryjemy to ze wstydem przed światem. Bardzo wymowny jest dla mnie fragment Ewangelii o powołaniu celnika Mateusza. Jezus tylko na niego spojrzał. Co musiało być w Jego wzroku, że celnik porzucił wszystko, czym żył i poszedł za Nauczycielem? Czy znam ten wzrok w mojej osobistej relacji z Bogiem, a jeśli nie – czy chcę spotykać się z Jezusem właśnie tak? Tylko On i ja… Z czasem to, co zrodzi się w tej relacji, zacznie wypływać na zewnątrz. Oby było to pełne pokoju, miłości i radości i nie okazało się kolejnym pseudokatolickim przypałem.
Skomentuj artykuł