Czym pachnie biskup?
Kilka dni temu do bramy jednego z klasztorów w Boliwii zapukał mężczyzna. Chciał pożyczyć parę groszy na bilet autobusowy, żeby wrócić do miejsca, w którym się zatrzymał. To nic nadzwyczajnego. Takie rzeczy zdarzają się również w Polsce, znają to mieszkańcy niejednej plebanii. Na czym polega wyjątkowość opisanego przypadku? Na tym, że na podróż autobusem komunikacji miejskiej chciał od zakonników pożyczyć biskup. Prawdziwy. Katolicki.
Pod internetowym postem na ten temat, umieszczonym po polsku przez jednego z zakonników, pojawiły się komentarze niedowierzające i ironiczne. Pokazują one przede wszystkim, w jaki sposób wielu Polaków postrzega dzisiaj biskupów. Dotyczy to nie tylko rodaków niechętnie nastawionych do Kościoła. Nie spodziewają się biskupa spotkać w komunikacji miejskiej. Mają raczej zakodowany obraz biskupa wysiadającego z mniej lub bardziej kosztownego samochodu z kierowcą. Przecież tabloidy co jakiś czas zamieszczają serię tego typu zdjęć, pracowicie obliczając cenę pojazdów. Utrwalił się i wciąż funkcjonuje wizerunek biskupa odległego, niedostępnego, żyjącego w oderwaniu od trosk dnia codziennego, którego za każdym razem w parafii musi witać z kwiatami delegacja dzieci i rady parafialnej. A w nagrodę za ładnie wyrecytowane słowa dostają obrazek z herbem biskupim na odwrocie. O tym, że odwiedziny biskupa w parafii są wydarzeniem niecodziennym, przypomina często nawet menu, niezbyt podobne do codziennych posiłków na plebanii.
Przy takim obrazie biskupa zrozumiałe jest zdziwienie i zaskoczenie, jakie budzi informacja o włoskim biskupie Gianfranco Todisco, który na ręce papieża Franciszka złożył dymisję. W liście do diecezjan swoją decyzję uzasadnił pragnieniem powrotu na misje. "Jedyną prawdziwą przyczyną mojego ustąpienia z urzędu biskupa, złożonego na ręce papieża, było zawsze to samo: poświęcić misjom wszystkie swoje siły, które pomimo wieku są jeszcze dobre i mogą zrobić jeszcze wiele dobra" - napisał 71-letni pasterz, który przed objęciem diecezji ponad dwadzieścia lat pracował jako misjonarz w Kolumbii i Kanadzie.
Wystarczy zajrzeć choćby tylko do życiorysów świętych, aby się przekonać, że rezygnacja z biskupstwa ze względów duszpasterskich zdarzała się w historii Kościoła. Np. zmarły w 679 roku św. Amand z Maastricht po krótkim okresie kierowania tą diecezją zrezygnował z biskupstwa i powrócił do pracy misyjnej. Zresztą, po co szukać daleko. Św. Wojciech też zrezygnował z biskupstwa w Pradze i został misjonarzem.
Jednak decyzja biskupa Todisco przyciąga uwagę i nawet wytrawni polscy publicyści zajmujący się życiem Kościoła określają ją jako "bardzo ciekawy przypadek".
Moim zdaniem, na to określenie bardziej zasługuje sposób, w jaki wciąż w Polsce często postrzegani są biskupi. Symptomatyczne w tej mierze były dla mnie problemy z tłumaczeniem na polski trzydziestego pierwszego punktu adhortacji apostolskiej papieża Franciszka "Evagelii gaudium". Okazuje się, że niełatwo było przyjąć do wiadomości, iż "węch", pozwalający rozpoznać nowe drogi, ma nie tylko biskup, ale również powierzona mu owczarnia i dlatego nie zawsze ma on podążać na jej czele, nawet nie pośród wiernych, ale "w pewnych okolicznościach powinien iść za ludem".
Cztery lata temu podczas Mszy Krzyżma Świętego Papież zwracał się do księży z apelem, aby byli "pasterzami pachnącymi jak owce, aby można to było odczuć". Później w swych wypowiedziach wracał do tego motywu, dodając (co bardzo chętnie podchwyciły media), że pasterz powinien pachnieć owcami, a nie drogimi perfumami. Jest więc poważne pytanie: Czym według nas pachną nasi pasterze? Bp Gianfranco Todisco już wkrótce będzie pachniał pracą misyjną w Hondurasie.
ks. Artur Stopka - dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI.
Skomentuj artykuł