Czyżby chodziło tylko o PR?
Jak bumerang powróciła do publicznej debaty ciągnąca się od kilku lat sprawa wykorzystywania seksualnego Janusza Szymika przez ks. Jana W. z diecezji bielsko-żywieckiej. Szymik od jakiegoś czasu procesuje się z bielską kurią o trzy miliony złotych odszkodowania.
Parę miesięcy temu głośno było o piśmie jakie w imieniu diecezji wysłała do sądu jej prawniczka. Domagała się m.in. sprawdzenia orientacji seksualnej skarżącego, podnosiła, że mógł on czerpać przyjemności seksualne z obcowania z księdzem, a także korzyści materialne. Kiedy za sprawą mediów sprawa została nagłośniona biskup Roman Pindel przeprosił za to, a z pisma do sądu zniknęły sporne fragmenty. Wiele osób – w tym m.in. prof. Błażej Kmieciak, szef państwowej komisji ds. pedofilii – żądało ukarania prawniczki. I oto jest ciąg dalszy tej historii, bo Izba Dyscyplinarna Okręgowej Rady Adwokackiej w Bielsku-Białej postawiła pani mecenas zarzuty dyscyplinarne.
Komentując tą sprawę – tu na tych łamach – Tomasz Terlikowski postawił tezę, że to bardzo dobry krok, „bo będzie on przypominał adwokatom, że w obronie instytucji nie wolno posuwać się do naruszania godności osób skrzywdzonych”. Terlikowski stawia jednak dość poważne zarzuty ordynariuszowi diecezji bielsko-żywieckiej. Stwierdza bowiem, że skandaliczne pismo adwokatki z pewnością widział, zarówno on, jak i jego współpracownicy. Fakt jego wysłania do sądu przeczy przy tym publicznym wypowiedziom biskupa, który swego czasu pisał o współczuciu, żalu i prosił o przebaczenie. Widzi w tym Terlikowski wyłącznie działanie PR, bo w istocie dla biskupa i jego otoczenia ważniejsza „jest kasa diecezji, niż ewangeliczne czy po prostu ludzkie podejście do skrzywdzonych”. Mentalność hierarchów się zatem nie zmienia.
Każdy z nas ma prawo do dowolnej interpretacji zachowań ludzi w określonych sytuacjach. Ma je także Terlikowski i nie zamierzam mu tego prawa odbierać. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny aspekt tej sprawy. Krótko po tym jak na światło dzienne wypłynęło pismo pani mecenas, w mediach ukazały się obszerne fragmenty opinii psychologicznej dot. ks. Jana W. Opinii sporządzonej przez biegłego psychologa na potrzeby postępowania kanonicznego. Dokumenty te przekazał (choć nie musiał) prokuraturze oraz sądowi biskup Pindel.
Upublicznienie dokumentu to nie tylko ujawnienie tajemnicy zawodowej psychologa, z której nie ma go prawa zwolnić nawet sąd, ale przede wszystkim naruszenie konstytucyjnych praw pacjenta. W tym wypadku jest to sprawca, ale niezależnie od tego, co myślimy o nim samym i jak oceniamy jego czyn, jemu też przysługują pewne prawa – w tym prawo do zachowania wrażliwych informacji dotyczących jego leczenia.
Badania psychologiczne sprawców wykorzystania prowadzi się za ich zgodą. Pomiędzy badającym i badanym ma się wytworzyć relacja szczerości. Badanie ma bowiem na celu nie tylko weryfikację stawianych danej osobie zarzutów, ustalenie czy jest sprawcą sytuacyjnym czy preferencyjnym, ale ma także pomóc w odpowiedzi na pytanie o przyszłość. O ewentualną terapię takiej osoby, leczenie zaburzeń – po to, by nie popełniała ona takich samych przestępstw. Nie trudno sobie wyobrazić, że teraz ci, którzy mają być takiemu badaniu poddani, wycofają zgody, bo skoro coś, co ma pozostać tajemnicą, staje się nagle wiedzą powszechną, to nie ma sensu się otwierać.
W trakcie badań sprawcy opowiadają o swoich ofiarach, opisują relacje z nimi, podają szczegóły krzywdy. Badający zawiera to w ostatecznej opinii. Jak zatem będą czuły się osoby pokrzywdzone, które za chwilę dowiedzą się z mediów, że cały świat wie o tym, co ich spotkało? Nawet w sytuacji, w której nikt nie jest ich w stanie zidentyfikować? Wystarczy, że one same wiedzą, o kogo chodzi.
Badaniom psychologicznym często – także za ich zgodą – poddawane są osoby poszkodowane. Idzie generalnie o to, by sprawdzić ich stan psychiczny, ale także ustalić, czy nie konfabulują. Opinie z tych badań pozostają w aktach postępowania, a pokrzywdzeni liczą na to, że nikt bez ich zgody niczego nie ujawni. Czy teraz mają prawo wierzyć w zapewniania o dyskrecji, zaufaniu – tak ze strony kurii, sądów, prokuratur, rzeszy prawników? Jeśli mówimy o „ludzkim” (Terlikowski) podejściu do skrzywdzonych to do wszystkich – nie tylko do wybranych!
Rodzą się kolejne pytania. Skoro piętnujemy prawniczkę, biskupa i pracowników kurii za skandaliczne pismo, to czemu nie szukamy i nie krytykujemy tych, którzy ujawniają wrażliwe dane? Ktoś przecież z sądu dokumenty wyniósł. Sędzia, pracownik sądu czy też ci, którym zależy na tym, by sprawę nagłaśniać, wzbudzać emocje i zdobywać przychylność opinii publicznej? Czy jednym wolno więcej, drugim zaś mniej?
Dlaczego nikogo właściwie nikogo nie oburza to, że mec. Artur Nowak, reprezentujący w sądach wielu pokrzywdzonych, ma przez prokuraturę postawione bardzo poważne zarzuty karne, a rzecznik dyscyplinarny Izby Adwokackiej w Poznaniu uważa, że „interes korporacyjny oraz społeczny wymaga, żeby wobec adwokata, któremu zarzuca się wielokrotne dopuszczenie się płatnej protekcji, poplecznictwo, doprowadzenie do naruszenia przez funkcjonariusza publicznego tajemnicy służbowej, zostało zastosowane tymczasowe zawieszenie w czynnościach zawodowych”. A Wyższy Sąd Dyscyplinarny Adwokatury uważa, że „przeprowadzone postępowanie dowodowe, a w szczególności załączone do akt sprawy orzeczenie sądów powszechnych (które również posiadają walor dowodu) oraz zeznania obwinionego [Artura Nowaka – TK] pozwalają stwierdzić, że zebrane dowody wskazują na duże prawdopodobieństwo, że obwiniony mógł popełnił zarzucane delikty”. Nie zawiesza go jednak ze względu na „długość postępowanie karnego”, bo „zawieszenie oznacza dla adwokata faktycznie brak środków do życia, powoduje utratę zaufania klientów, oceny poniżenia ze strony otoczenia, czyli niewątpliwą degradację społeczną o skutkach wyjątkowych”.
Jeśli zaś dotykamy tematu mentalności, to czemu milczymy jeśli ukazuje się w kioskach pismo (nie podam tytułu, by nie robić reklamy – wspomnę jedynie, że redaktor naczelny jest związany z tzw. mediami toruńskimi i jest w nich dość częstym gościem), które w całości neguje rozpoczęty w Kościele proces oczyszczania się i zapobiegania przestępstwom seksualnym? „Ludzkiego” podejścia do pokrzywdzonych wcale w nim nie widać.
Wyjaśnianie spraw dot. wykorzystywania seksualnego nie jest łatwe. Przede wszystkim dlatego, że nie ma takiej samej sprawy. Nie ma w nich wyłącznie czerni i bieli. Musimy widzieć wszystko. Ale wygodniej jest ustawiać się tylko po jednej stronie. Czyżby chodziło tylko o PR?
Skomentuj artykuł