Dla kogo będę księdzem za 30 lat?
Pytam siebie i Boga, czego dzisiaj potrzebujemy, by chrześcijaństwo znów zachwycało, inspirowało, przyciągało.
Rozpocznę od anegdoty. Przed laty, jeszcze w czasach sowieckich, ktoś ze zwiedzających wystawę ikon w petersburskim Ermitażu zapytał przewodniczkę, dlaczego ta pani na obrazach zawsze trzyma na ręku chłopczyka, a nigdy dziewczynkę. Słuchający anegdoty zaśmiali się serdecznie z sowieckiej ignorancji. Jeden z nich dodał po chwili: „U nas też tak niedługo będzie”.
Czy rzeczywiście niedługo? Wydaje się, że u nas już tak jest.
Przepraszam za osobiste wynurzenia, ale bardzo ubolewam nad aktualną kondycją Kościoła. Zastanawiam się, jak to będzie, gdy już wszystko „wróci do normalności”. Jaka będzie ta normalność? Nie mam złudzeń. Już nigdy nie będzie tak, jak było. Spędza mi sen z powiek refleksja nad przyszłością naszej parafii i Kościoła w ogóle. Nie mogę spać, jednak nie z powodu niepewności, lęku czy frustracji. To nie to. Nie mogę raczej spać z powodu wewnętrznego buntu, który motywuje mnie do szukania remedium, rozwiązań, dróg wyjścia. Pytam siebie i Boga, czego dzisiaj potrzebujemy, by chrześcijaństwo znów zachwycało, inspirowało, przyciągało.
Pojawiają się też inne pytania: dla kogo będę księdzem za 30 lat?; czy w ogóle jeszcze będę komukolwiek potrzebny?; czy komukolwiek będzie potrzebne moje kapłaństwo? I wtedy widzę siebie na modlitwie, samego przed Panem, robiącego to, co jest przecież istotą powołania – modlę się za lud i za lud składam ofiary, choć ludzi nie dostrzegam. Jakoś dziwnie te obrazy przypominają tę rzeczywistość, w której żyjemy od marca ubiegłego roku.
W poszukiwaniu nadziei i odpowiedzi na te trudne pytania, z pomocą przychodzi nam Słowo Boże. W scenie powołania pierwszych uczniów, Jezus wskazuje na priorytety. Ciekawe, że nie mówi Szymonowi Piotrowi i Andrzejowi, co będą robili, tylko kim się staną. Mówi: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że staniecie się rybakami ludzi”. Co to znaczy? Najwyraźniej w oczach Jezusa wypełnienie misji, do której powołuje On swoich uczniów (nas), nie zależy od nabycia przez nich kilku nowych umiejętności. Według Jezusa powodzenie misji apostołów (znów – naszej misji, tzn. misji Kościoła), zależy raczej od tego, kim są (kim jesteśmy), albo (jeszcze lepiej) od tego, kim się przy Nim staną (kim się przy Nim stajemy).
Nie wystarczy też przestrzegać poprawności reguł i zasad. Potrzeba czegoś więcej. Czego zatem potrzeba, by nasz połów był skuteczny?
Nie jest najważniejsze, co jako chrześcijanie, uczniowie Mistrza z Nazaretu, córki i synowie Kościoła potrafimy, jakie mamy zdolności, jakie mamy zasoby materialne do wykorzystania, jakie szkoły ewangelizacji skończyliśmy. Zwróćmy uwagę, że Jezus (cieśla) chce uczyć rybaków rybactwa. Dziwne? Nie, nie ma w tym nic dziwnego, jeśli uświadomimy sobie, że łowienie ludzi odbywa się zgoła inaczej niż łowienie ryb. Nie wystarczy poprawnie zarzucić sieci. Nie wystarczy też przestrzegać poprawności reguł i zasad. Potrzeba czegoś więcej. Czego zatem potrzeba, by nasz połów był skuteczny?
Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie czego potrzeba, by moja misja chrześcijanina, moja misja księdza, czy misja Kościoła w ogóle była skuteczna. Ta odpowiedź jest inna dla każdego. Odpowiedź na to pytanie znajdujemy trwając przy Jezusie, jak uczniowie. Pewnie też odpowiedź na to pytanie kryje się w sercu każdej i każdego z nas. Przypuszczam, że jest to ta sama odpowiedź, jaką słyszymy w sercu, gdy zadajemy sobie inne pytania: „Jak to się stało, że Jezus mnie złowił?; jak to się stało, że ja jestem chrześcijaninem?”. Odpowiadając sobie na te pytania, będziemy wiedzieli, czego potrzeba, by dla Chrystusa i Kościoła znów skutecznie „łowić” innych.
Skomentuj artykuł