Dlaczego wierzysz?
„Dlaczego wierzysz? Czy Twoi rodzice byli bardzo wierzący”? To pytanie usłyszałem ostatnio kilka razy. A odpowiedzi, których udzieliłem wówczas niemal odruchowo, nie były - a może nawet nie mogły być - powszechnie zrozumiałe.
Odpowiedź, jedyną jakiej mogę udzielić, brzmi bowiem: bo spotkałem gdzieś na swoich drogach Boga, doświadczyłem spotkania i relacji z Nim. I wtedy pada, i słusznie, następne pytanie, co to znaczy? Sformułowanie „spotkałem” czy „doświadczyłem” ma przecież zupełnie empiryczne znaczenie, a przecież nie o takim spotkaniu mówiłem. Nigdy nie usłyszałem żadnych głosów, nie miałem wizji, ani snów, ani nawet nie przeżyłem jakiegoś szczególnego momentu rozgrzania serca, nawrócenia czy przemiany, żadnego nadzwyczajnego doświadczenia, które mógłbym określić - właśnie w znaczeniu empirycznym - „spotkaniem”.
Filozoficznie rzecz ujmując można więc powiedzieć, że „spotkanie” czy „doświadczenie” Boga o jakim mówię, jest raczej „interpretacją” wydarzeń, słów, decyzji czy obrazów jakie mnie spotkały. To efekt wiary w to, że kiedyś dawno w przeszłości modlitwa o zdrowie mojej mamy została wysłuchana, a mama odzyskała świadomość, choć miało się to nigdy nie stać, akurat w czasie gdy odprawiana była za nią Msza święta. To wydarzenia, słowa czy spotkania, które były odpowiedzią na pytania, które zadawałem Bogu w modlitwie, a niekiedy wydarzenia, które stawały się fundamentem przemiany. Wiem, że te same wydarzenia czy słowa mogą być interpretowane inaczej, że inna osoba, z innym podejściem do życia mogłaby je uznać za przypadek, albo przekonywać, że nic jej to nie powiedziało, ale we mnie to właśnie wywołało taką a nie inną reakcję. Wydarzenia zostały zinterpretowane w takim a nie inny sposób i zostały odczytane jako znaki, spotkania, religijne odpowiedzi.
Człowiek zresztą - napiszę to ostrożnie - zazwyczaj nie ma dostępu do bezpośrednich spotkań, doświadczeń czy objawień. Znakomity teolog i fizyk Ian G. Barbour wprost wskazuje, że „nie istnieje objawienie pozbawione interpretacji”. „Dostępne nam są nie objawione sądu, lecz świadectwa ludzi o wydarzeniach historycznych, co do których przyjmuje się, że uczestniczył w nich zarówno człowiek jak i Bóg. Działanie Boga nie polega na dyktowaniu nieomylnej księgi, lecz przejawia się w życiu jednostek i społeczności” - pisał Barbour o objawieniach religijnych. Ale to samo można powiedzieć o odczytywaniu woli Bożej czy doświadczania Boga w codzienności, w życiu człowieka. Działanie Boga jest skryte, by nie naruszać naszej wolności, by pozwolić nam wybierać realnie a nie pozornie. Jego znaki czy słowa przekazywane są poprzez wydarzenia czy codzienne rozmowy, tak że wcale nie rodzą przymusu uznania ich prawdziwości czy Boskiego pochodzenia. To kwestia interpretacji, odczytania, które dokonuje się w naszej wolności.
To jednak rodzi dalsze pytanie, dlaczego wybieram akurat taką interpretację? A może lepiej powiedzieć, dlaczego akurat tak przeżywam świat? Nie ma prostej odpowiedzi, bo taka a nie inna postawa, taka a nie inna interpretacja świata kształtowała się we mnie przez dziesięciolecia, i zapewne w różnych momentach dałbym różne odpowiedzi. Kilka ich elementów byłoby jednak niezmiennych. Pierwszym z nich jest doświadczenie ogromnej racjonalności świata, jego matematyczności. To dla mnie niezwykłe potwierdzenie słów z Prologu Ewangelii św. Jana: „na początku było Słowo” (J 1, 1). Słowo, czyli właśnie Sens, Język, Rozum, ostatecznie zaś Bóg. Świat jest racjonalny nie swoją racjonalnością, ale właśnie Sensem Bożym. Mam świadomość, że można to interpretować zupełnie inaczej, że można powiedzieć, że ów sens zawarty jest ostatecznie nie w świecie, a w naszym jego poznaniu, albo w ogóle spoglądać na świat bardziej z perspektywy walki i chaosu. Jednak… ów sens wraca, a jego pragnienie jest zawarte gdzieś w głębi naszego myślenia
Nie mam też wątpliwości, że Księga Rodzaju zawiera głęboką prawdę o człowieku, o naszej naturze. Upadłej, ale jednocześnie dążącej do piękna, prawdy i dobra, a także o świecie, który został stworzony. To w niej zawarta jest najgłębsza prawda o zależności naszego, ale i świata istnienia od kogoś większego. Odczytanie to jest interpretacją, co więcej zakorzenioną w interpretacji wcześniejszej (czyli właśnie w tezie, że istnieje Sens/Język przenikający świat i Jego źródło), ale wydaje mi się ona zwyczajnie racjonalna, rozumna, pozwalająca lepiej poznać i zrozumieć rzeczywistość i siebie samego.
Czy to znaczy, że nigdy nie zadawałem sobie pytania, a co jeśli to nie jest prawda? Co jeśli to wszystko użyteczny i przydatny, ale jednak fałsz? Za odpowiedź nie wystarczą słowa Nietzschego, który z bezlitosną otwartością pokazuje, do czego prowadzi konsekwentny ateizm. „Szaleniec skoczył między nich i przeszywając ich wzrokiem zakrzyknął: «Gdzie jest Bóg? Powiem Wam! Zabiliśmy go - wy i ja. Wszyscy jesteśmy jego mordercami! Ale jak tego dokonaliśmy? Jak zdołaliśmy wypić morze? Kto dał nam gąbkę, żeby zetrzeć cały horyzont? Co uczyliśmy, spuszczając Ziemię z uwięzi Jej Słońca? W jakim kierunku się teraz porusza? Dokąd my teraz zmierzamy? Jak najdalej od wszelkich słońc? Czy ciągle nie spadamy? Czy nie lecimy w tył, w bok, w przód, we wszystkie strony? I czy w ogóle jest jeszcze jakaś góra i dół? Czy nie błąkamy się pośród czegoś, co jest nieskończoną nicością? Czy wokół nas nie zieje kosmiczna pustka? Czy nie zrobiło się zimniej? Czy nie nadchodzi noc i tylko noc?»” - pisał Nietzsche. A te jego słowa - tak jak wiele innych - są jednym z najbardziej otwartych opisów tego, do czego prowadzi konsekwentny, domyślany do końca ateizm.
Mocne są to słowa, ale jak wskazałem, one nie są rozstrzygające, a nie są, bowiem trzeba wyjaśnić, dlaczego wiara jest jedynie ucieczką przed taką przerażającą możliwością? Moim zdaniem nie jest, bowiem sens, matematyczność świata (w tej sprawie jestem realistą i uznaję, że świat taki właśnie jest, nawet jeśli poznajemy go za pośrednictwem naszych zmysłów i rozumu, a nie jest tak, że to tylko ich twór) pozwala mieć głęboką nadzieję, że obecne w naszym myśleniu pragnienie sensu także naszego życia, wymaga dopełnienia, odpowiedzi. Jeśli świat jest racjonalny, to nie ma powodów, by sądzić, że nasze życie jest owej racjonalności pozbawione. A byłoby takim, gdyby nie istniał Absolut, gdyby nie istniała nadzieja na życie wieczne, gdyby nie było jakiejś ostatecznej sprawiedliwości, która mogłaby przezwyciężyć to, czego doświadczamy jako radykalną niesprawiedliwość ludzkiego losu i absurdalność egzystencji.
Wiem, że można tego nie uznawać, wiem, że można szukać innych źródeł sensów, ale w moim osobistym życiu, chrześcijańskie doświadczenie, chrześcijańska wiara potwierdza się, weryfikuje pozytywnie i pozwala nie tylko podejmować dobre decyzje, ale i wycofywać się ze złych. Czy to daje pewność? Nie, bo wiara nie jest drogą pewności, ale zaufania. Zaufania, które przeżywane jest pośród niepewności, zwątpienia, upadków, a także świadomości, że na świat można spoglądać zupełnie inaczej. Tam, gdzie jej nie ma, nie ma nie tylko dialogu, ale i świadomej, krytycznej wiary.
Skomentuj artykuł