Dzieci nie da się wychować w inkubatorze
Zgadzam się, że dzieciom nie powinno pokazywać się zdjęć ofiar aborcji. Ale też nikt specjalnie nie chce podtykać im pod nos makabrycznych fotografii! Wystawy Fundacji Pro nie są kierowane do dzieci, ale do dorosłych. A że czasem zobaczą je dzieci? Sztuką jest roztropne wytłumaczenie im tego świata…
- - -
Tekst ten jest polemiką z felietonem Konrada Kruczkowskiego, który dotyczył kontrowersyjnej wystawy antyaborcyjnej. Pozytywną opinię na jej temat, jak również na fakt, że oglądały ją dzieci - Marta Brzezińska-Waleszczyk opublikowała na portalu Fronda.
- - -
Co do zasady zgadzam się z panem Konradem Kruczkowskim, że dzieci nie powinny oglądać zdjęć ofiar aborcji. Nawet więcej! Uważam, że w ogóle powinniśmy je chronić przed wulgarnymi obrazami, oglądaniem przemocy i agresji. Żyjemy jednak w świecie, w którym nie da się uchronić malca przed wszystkim, bo prędzej czy później dowie się o czymś, czego według nas wiedzieć jeszcze nie powinien od rówieśników, z internetu albo telewizji.
Mój felieton opublikowany na Fronda.pl pt. "Nie miały wdzięku ani blasku, żeby na nie patrzeć…" wywołał głęboki sprzeciw pana Kruczkowskiego. Dlaczego? W tekście napisałam bowiem, że nawet kilkulatki (w odróżnieniu od niektórych dorosłych) nie mają problemu z nazwaniem dzieckiem istoty ludzkiej, która rozwija się w łonie kobiety. Mają także więcej empatii dla ofiar aborcji, niż część dorosłych, postulujących "prawo do decydowania o własnym brzuchu". Napisałam także, że reakcja malców przechodzących obok wystawy Fundacji Pro była "niesamowita" (takiego właśnie słowa używałam), bo w grupie przedszkolaków dało się słyszeć okrzyki: "Jezu, co oni zrobili!".
Pragnę jednak zauważyć, że w swoim felietonie w żadnym miejscu nie postawiłam tezy, że oto dzieciom, także kilkuletnim, należy pokazywać zdjęcia rozszarpanych i pokrwawionych płodów. Nie twierdzę też, że grupą docelową wystaw Fundacji Pro są maluchy z przedszkola, a to właśnie sugeruje pan Kruczkowski w tekście "Dzieci nie powinny oglądać zdjęć ofiar aborcji".
Owszem, nie powinny oglądać, ale działacze Fundacji Pro, stojący ze swoją wystawą pod Teatrem "Kamienica" wcale nie chcieli pokazywać tych zdjęć dzieciom. Śmiem nawet twierdzić, że gdziekolwiek pojawiają się prolajferzy ze swoimi fotografiami, ich przekaz nie jest kierowany do dzieci, ale właśnie do dorosłych! Zdarza się jednak tak (jak w przypadku pikiety pod Teatrem "Kamienica"), że dzieci są przypadkowymi widzami takiej wystawy. I teraz pojawia się pytanie, co z tym zrobić.
Nie mam jeszcze swoich pociech, więc pan Kruczkowski jako tata jest w tej materii większym autorytetem niż ja. Wydaje mi się jednak, że obecnie nie da się tak wychować dziecka, aby uchronić je przed całym złem tego świata. Czymś mało realnym (a i mało wychowawczym) wydaje się zamknięcie dziecka w swoistym inkubatorze, do którego będą docierały jedynie informacje przepuszczone przez troskliwy rodzicielski filtr. Prędzej czy później nasza pociecha będzie musiała wyjść z tego przytulnego inkubatora i zetknąć się z realnym światem, który wcale nie jest taki miły i przyjemny. A to zderzenie z rzeczywistością może być naprawdę bolesne.
Pamiętam oburzenie części internautów deklaracjami Małgorzaty Terlikowskiej, która chciałaby, aby jej dzieci chodziły do takiej szkoły, w której nie będzie dzieci rozwodników, a jej pociechy nie będą narażone na indoktrynację. Podnosiły się wtedy głosy krytyki, że przecież nie da się uchować dziecka przed tym, że jakiejś rodzinie nie wyszło i się rozwodzi. Nie da się uchować dziecka przed informacją że istnieje takie zjawisko, jak homoseksualizm a niektórzy nie widzą nic złego w antykoncepcji i rozwiązłym życiu.
Po co przypominam tamtą sprawę? Osobiście uważam, że największe kompetencje w decydowaniu o swoim dziecku mają jedynie rodzice, sądzę jednak, że dzieci nie da się uchronić przed niektórymi zjawiskami czy informacjami, czyli m.in. przed tym, że dziecko nienarodzone można zgodnie z prawem zabić i są ludzie, którzy nie widzą w tym nic złego.
Może to niezbyt trafne porównanie, ale podobnie rzecz się ma w kwestii przekazywania dziecku informacji na temat płciowości i seksualności. Dziś dzieciaki dowiadują się o "tych" sprawach znacznie wcześniej, niż życzyliby sobie tego ich rodzice. I choćby nie pozwalali maluchowi na oglądanie niektórych filmów, to dziecko i tak dowie się czegoś od swoich rówieśników, zasłyszy nieco z rozmów dorosłych, a wystarczy, że przejdzie się ulicą i popatrzy na billboardy albo pójdzie do kiosku z gazetami, w którym pisma pornograficzne leżą na wysokości jego wzroku. Co zrobić, jeśli zacznie dopytywać? Udawać, że nie ma tematu? O ile rozpoczynanie rozmów o seksie z dzieckiem, którego temat ten jeszcze w ogóle nie interesuje nie ma większego sensu, o tyle uczciwe i roztropne udzielanie odpowiedzi na pojawiające się pytania wydaje się jak najwłaściwszym rozwiązaniem.
Podobnie rzecz się ma z tematem aborcji. Nie sądzę, by dzieciaki we wczesnym wieku szkolnym nie wiedziały, że coś takiego istnieje. Proszę zwrócić uwagę na pojawiające się co jakiś czas postulaty edukacji seksualnej, dotyczącej coraz wcześniejszego wieku. Tam także pojawiają się wątki tzw. usuwania niechcianej ciąży. I znowu pojawia się pytanie, co zrobić w tej sytuacji. Udać, że nie ma tematu?
Jak zaznaczyłam na początku felietonu, tak samo, jak nie jestem zwolenniczką pokazywania dzieciom scen przemocy i brutalności, tak nie chciałabym, aby podtykać dzieciom pod nos zdjęcia ofiar aborcji. Ale nie miałabym problemu z rozmową z dzieckiem, które taką fotografię przypadkiem zobaczyło. "W tle wypowiedzi, które pojawiły się na łamach Frondy, dzieci stają się argumentem w sporze; środkiem, który z dumą dokładamy "po naszej stronie wagi". Nie znajduję żadnego, innego powodu, dla którego zdecydowano się pokazać to konkretne zdjęcie kilkulatkom, a ten dość, że jest niewystarczający, to przede wszystkim nieetyczny" - pisze pan Kruczkowski.
Ja zaś mam nieodparte wrażenie, że to właśnie felietonista portalu Deon.pl poniekąd wykorzystuje dzieci do poparcia swojej tezy. Nie chciałabym czynić zbyt daleko idących porównań, ale w podobnie histeryczny sposób na każdą wystawę Fundacji Pro reaguje "Wyborcza", pokrzykując, że przecież te paskudne zdjęcia mogły zobaczyć dzieci. Owszem, mogły zobaczyć, ale nie do nich te wystawy są kierowane (jak dobitnie wykazała sytuacja sprzed Teatru "Kamienica", dzieciaki wcale nie mają problemu z uznaniem aborcji za zbrodnię)! Nikt przecież z Fundacji Pro nie chodzi specjalnie pod szkoły i przedszkola i nie straszy dzieci. Idąc takim tokiem rozumowania, w żadnym mieście, na żadnej ulicy nie można by organizować wystaw Fundacji Pro, bo przecież zawsze mogą tam przypadkiem przechodzić małe dzieci.
"Poczucie obowiązku nakazuje mi zwrócić uwagę na interpolację jakiej dokonuje Marta w swoim komentarzu. Autorka felietonu pisze, że krytykom fundacji PRO przeszkadza brutalne zdjęcie, ale nie przeszkadzają już brutalne filmy w kinie i telewizji. Otóż przeszkadzają, ale zasadnicza różnica polega na tym, że telewizor zawsze mogę wyłączyć, a do kina nie iść. W przypadku protestu przed teatrem ani rodzice, ani opiekunowie grupy, nie mieli tej możliwości" - pisze pan Kruczkowski.
Owszem, film można wyłączyć, do kina nie pójść. Rozumiem więc, że swoje dzieci pan Kruczkowski będzie woził po mieście z opaskami na oczach. Bo przecież nie da się wyłączyć ani zasłonić wulgarnych billboardów, które pokazują ciało kobiety jako towar albo porozlepianych po mieście ociekających seksem reklam, nie wspominając już wtykanych za wycieraczki ulotkach agencji towarzyskich… Nie da się uchronić dzieci przed całym złem tego świata. Sztuką jest jednak mądre i roztropne tłumaczenie im tego, co i tak w końcu zobaczą…
Skomentuj artykuł