Głoszenie Jezusa to nie cenzurowanie świata
Wygrana "kobiety z brodą" w tegorocznej Eurowizji kolejny raz pokazała mi, że trzeba temu światu pozwolić mieć swoje igrzyska. W cieniu tej wygranej, w niedzielne popołudnie Neokatechumenat wyszedł na place miast, by głosić Jezusa Zmartwychwstałego. I to jest nasze zadanie. Głoszenie Jezusa, nie cenzurowanie świata i jego uciech.
Jeszcze kilkanaście lat temu było we mnie wiele sprzeciwu wobec świata, chciałem - jak wielu współczesnych dwudziestolatków - brać miecze i iść na barykady, by pokazać niewierzącym, jak powinno wyglądać ich życie. Wydawało mi się, że mam do tego prawo, bo przecież znam Jezusa. To, że nic z tego nie wychodziło, rodziło we mnie smutek i frustrację.
Po latach widzę, że było we mnie wielkie pragnienie, by porządkować świat według (sic!) światowych sposobów, dokładając do tego tylko etykietkę chrześcijaństwa.
Moja radość ma mieć źródło w czymś całkiem nielogicznym, w tym, że On odchodzi z tego świata (J 14,27). Ta pozorna nieobecność Jezusa w świecie ma być dla mnie powodem do radości, a nie do gwałcenia wolności innych ludzi, nawet jeśli ona jest wolnością, która przynosi śmierć.
Wygrana "kobiety z brodą" w tegorocznej Eurowizji kolejny raz pokazała mi, że trzeba temu światu pozwolić mieć swoje igrzyska. Świat ma prawo do tego, by mieć swoje dziwactwa i swój porządek. Świat ma prawo do grzechu. Ja mam zmieniać siebie, nie świat. W cieniu tej wygranej, w niedzielne popołudnie Neokatechumenat wyszedł na place miast, by głosić Jezusa Zmartwychwstałego. I to jest nasze zadanie. Głoszenie Jezusa, nie cenzurowanie świata i jego uciech.
Ludzie tego świata nie zmienią się nigdy pod wpływem cenzury, jedyne, co może ich zmienić, to inna logika głoszona w pokoju i bez chrześcijańskiej agresji, która zawsze, jak każda agresja, jest tylko uzewnętrznieniem bezradności i napięć.
Wielu dziś grzmi z wysokości ambon i mównic o upadku "chrześcijańskiej cywilizacji i Europy". Zawsze się uśmiecham, kiedy słyszę te hasła, bo przypomina mi się mowa Gamaliela z Dziejów Apostolskich o tym, że jeśli coś jest boże, dodać by można chrześcijańskie, to takie coś przetrwa.
I tu warto zapytać, na ile to, co budujemy i uznajemy za chrześcijańskie, takim jest od podstaw, a na ile są to tylko nasze pobożne marzenia?
Zapominamy o logice gnijącego ziarna. Droga chrześcijanina to droga obumierania, bycia świadkiem rozpadu. Tam, gdzie inni widzą koniec i śmierć, tam chrześcijanin widzi życie. Może zamiast grzmieć i potępiać, warto pytać siebie samego, na ile moje osobiste życie ma chrześcijańskie korzenie i na ile jest solą w tym świecie?
Pewnie, że dobrze by było, gdyby wszystko na tym świecie było chrześcijańskie, tylko że Jezusowi chyba o to nie chodziło.
Pokój wam zostawiam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daje. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka.
Skomentuj artykuł