Jan Kobuszewski zszedł ze sceny. Będzie smutno!
Uśmiech to dar, jaki wielokrotnie otrzymałem od Jana Kobuszewskiego i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Jeśli święty jest człowiekiem uśmiechniętym, to z pewnością Kobuszewski przyczynił się do tego, że wielu ludzi w Polsce miało świętą twarz, choćby przez chwilę.
Jak smucić się z powodu czyjegoś odejścia, a zarazem śmiać się wspominając go? Dzisiaj, gdy odchodzi mistrz humoru, który na scenie rozbawiał drętwych księży i poprawnych polityków, nie ma już na widowni rozbawionych twarzy. Po raz pierwszy Jan Kobuszewski w swojej 60-letniej karierze schodzi ze sceny bez okrzyków radości. Człowiek o wyjątkowym talencie i niebanalnym podejściu do wiary zostawił nas na pastwę świętej powagi.
W książce Elżbiety Ruman "Główna rola w teatrze życia", w której aktorzy mówią o swojej wierze, Jan Kobuszewski wyznaje, że trudno byłoby mu zostać świętym, gdyż "lubi i wódeczki się napić, i świński dowcip opowiedzieć, i nabroić czasem". Dodaje jednak, że, święci "są wśród nas i dzięki nim łatwiej powiedzieć jest wnukom, że najważniejsze w życiu są miłość, uśmiech, lojalność".
Uśmiech to dar, jaki wielokrotnie otrzymałem od Jana Kobuszewskiego i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Jeśli święty jest człowiekiem uśmiechniętym, to z pewnością Kobuszewski przyczynił się do tego, że wielu ludzi w Polsce miało świętą twarz, choćby przez chwilę. Miał sposób na niezadowolonych, narzekających, zdegustowanych, gderających, psioczących… Miał sposób na życie, które wiernie przeżył u boku swojej żony Hanny – również aktorki.
Pragnieniem jego mamy było, aby Jaś „wyrósł na porządnego człowieka, żeby był dobry i żeby go ludzie kochali” – wspomina jego starsza siostra. Tak też się stało. Któż go nie kochał? Tak pięknie służył do Mszy świętej jako ministrant, że mamie wydawało się, że zostanie księdzem. Został jednak aktorem i jako aktor – jak sam przyznał w jednym z wywiadów – nigdy nie mówił tego, w co nie wierzy. Bardzo głęboko przeżywał wiarę w Jezusa Chrystusa i nie wstydził się o tym mówić. Jezus był dla niego Bogiem uśmiechniętym, pogodnym, bliskim.
Jan Kobuszewski zszedł ze sceny, podczas gdy jego fani, w tym ja, starają się wziąć do serca jego słowa o życiu bez chamstwa i drobnomieszczaństwa, bez kraników i dywaników, czyli prosto i po ludzku. Czy nie moglibyśmy naszej polskiej rzeczywistości potraktować z większym humorem? Czy do tego przekomarzania się w partyjnych racjach nie moglibyśmy podejść z większym dystansem? Zbliżające się wybory to nie walka na śmierć i życie. Można z humorem podchodzić do życia bez względu na to, kto rządzi. Można pozostać pogodnym człowiekiem pomimo cenzury i braku demokracji. Można zmieniać świat poczuciem humoru. Czyż Jan Kobuszewski nie robił tego skutecznie?
Poczucie humoru to dar od Boga, ale też postawa, którą można się zarazić. Jakże byłoby pięknie, gdyby epidemia humoru ogarnęła cały świat. Nie wszechpolska, nie czerwona, nie tęczowa, lecz uchachana od ucha do ucha. „A teraz – cytując klasyka – kto się zacznie śmiać, ten dostanie w ryj”. Problem w tym, że śmiać się nikt nie chce. Nawet klown nie znajduje ku temu powodu. Będzie smutno.
Skomentuj artykuł