Kiedy osoby pokrzywdzone stoją na drugim planie
Nie jesteśmy w stanie zrozumieć pokrzywdzonych. Nie wiemy nic o manipulacyjnych działaniach sprawców, nie wiemy nic o hamulcach, jakie mają w sobie pokrzywdzeni. Stąd często powtarzamy, że przecież wystarczyło komuś powiedzieć o krzywdzie, że chorą więź można było przerwać, itp.
Od kilku lat w debacie publicznej obecny jest temat wykorzystywania seksualnego małoletnich. Dyskusja koncentruje się zasadniczo wokół instytucji Kościoła katolickiego. Co pewien czas pojawiają się bowiem kolejne doniesienia, że jakiś ksiądz skrzywdził dziecko, że przed jakimś sądem toczy się proces, że któryś biskup zaniedbał swoje obowiązki i został przez Watykan ukarany. W ostatnim czasie doniesień tego typu było bez liku.
Społeczeństwo nie dowiedziałoby się o tego typu sprawach, gdyby nie śledztwa mediów. Z tego, jak wielką rolę w procesie oczyszczania się Kościoła pełnią dziennikarze, doskonale zdaje sobie sprawę papież Franciszek, który już parę razy dziękował im za ich pracę. Słowa podziękowania można było także usłyszeć w Polsce, np. z ust abp. Wojciecha Polaka. Jeszcze kilka lat temu wśród rodzimych hierarchów można było spotkać się z opiniami, że pisanie o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele jest atakiem na Kościół. Dziś tego typu opinie też się pojawiają, ale są coraz rzadsze. Trochę zmieniła się mentalność, pojawiła się wrażliwość.
O ile biskupi odstąpili od narracji „oblężonej twierdzy” i - jak się wydaje - bardziej nastawili się na profilaktykę i prewencję, aniżeli na obronę wizerunku instytucji, o tyle wśród dużej części duchownych oraz wiernych „obrona twierdzy” ma się ona doskonale. Doniesienia o przestępstwach seksualnych duchownych są bagatelizowane, cały problem jest pomniejszany, relacje ofiar są podważane i kontestowane. Kiedy poczyta się w internecie komentarze pod tekstami dotyczącymi tej problematyki, to nie raz i nie dwa można się spotkać z opiniami tego typu: „gdyby nie dała/nie dał, to by nie wziął”, „to dobry ksiądz – niemożliwe, by coś takiego zrobił”, „zajmijcie się pedofilią wśród aktorów i polityków”, etc.
Z drugiej strony jest bardzo duży nacisk na to, by Kościół rozliczył się ze wszystkich przestępstw seksualnych, by oczyścił swoje szeregi z pedofilów, i by zostali oni przykładnie ukarani. Nie tylko zresztą oni: ci, którzy ukrywali czy zaniedbywali swoje obowiązki, a więc biskupi i inni przełożeni, także. Dziennikarskie śledztwa są zatem coraz bardziej drobiazgowe, w materiałach prasowych pojawia się coraz więcej szczegółów, które w wielu przypadkach z jednej strony mają służyć sprawie, z drugiej - niestety - jej szkodzą. Zdarza się bowiem, że dużo materiałów prasowych powstaje wbrew woli osób pokrzywdzonych, z którymi nikt nawet nie usiłuje się skontaktować. Wiele materiałów zawiera tak ogromną ilość szczegółów dotyczących sprawy, że bez problemu da się zidentyfikować pokrzywdzoną czy pokrzywdzonego.
Wskazuję na te dwie skrajne postawy, bo w każdej z nich osoby pokrzywdzone stoją na drugim planie. Nikt zdaje się nie liczyć z ich stanem psychicznym i nie ma świadomości, jak wielką krzywdę im wyrządza.
Długo można byłoby snuć rozważania, skąd się to bierze, niemniej wydaje się, że na pierwszym miejscu będzie brak świadomości krzywdy, jakiej doświadczyli poszkodowani. Zdecydowana większość tak kontestujących problem, jak i piszących o nim bez pewnej wrażliwości, nigdy jej nie doświadczyła. Zdecydowana większość nie miała nigdy okazji spotkania się i wysłuchania osoby pokrzywdzonej. Innymi słowy nasze wyobrażenia dotyczące tego problemu nie są wynikiem osobistego doświadczenia. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć pokrzywdzonych. Nie wiemy nic o manipulacyjnych działaniach sprawców, nie wiemy nic o hamulcach, jakie mają w sobie pokrzywdzeni. Stąd często powtarzamy, że przecież wystarczyło komuś powiedzieć o krzywdzie, że chorą więź można było przerwać, itp. Nie wiemy, że wiele osób próbowało, ale nikt im nie uwierzył, bo to przecież „dobry ksiądz”, znakomity katecheta, trener, nauczyciel, wzorowy ojciec rodziny. I tak długo jak nie poznamy perspektywy osoby pokrzywdzonej, tak długo będziemy mieli spojrzenie skrzywione. Trzeba zatem wejść niejako w ich umysły, trzeba podjąć próbę poznania mechanizmów krzywdy.
Są liczne przykłady osób, które nie miały wcześniej bliższych kontaktów z pokrzywdzonymi, a potem ich perspektywa uległa zmianie, albo się wyostrzyła. Odeślę tu chociażby do licznych wypowiedzi Tomasza Terlikowskiego, który stał na czele komisji badającej skalę krzywd, jakie wyrządził swoim działaniem dominikanin Paweł M.
Liczne są świadectwa osób pokrzywdzonych, które nie bez oporów, o swojej krzywdzie, o tym co działo się w ich głowach, są jednak w stanie opowiedzieć. Tu na portalu deon.pl kilka miesięcy temu ukazał się np. wywiad z 26-latką, która doświadczyła krzywd ze strony księdza, potem lokalnej społeczności i wreszcie dziennikarzy.
Warto sięgnąć, ba nawet trzeba, po książkę Katarzyny Nowak (pseudonim), która przez kilka lat jako nastoletnie dziecko była wykorzystywana przez księdza z zakonu chrystusowców. W książce zatytułowanej „Sama” opisała ona nie tylko to, co ów duchowny jej uczynił, ale dokładnie opisała mechanizmy jego działania, jego manipulacje, brak reakcji otoczenia, potem zachowania śledczych i ich błędy, reakcje najbliższego jej środowiska i wreszcie pozbawionych jakiejkolwiek empatii dziennikarzy, którzy opisywali jej historię i relacjonowali proces. Do dziś walczy ona przed sądem z pewnym znanym publicystą, który nie tylko podważa jej świadectwo, nie tylko kontestuje wyrok (rażąco niski) na duchownego, ale także ujawnił w mediach jej personalia. Wbrew wszystkiemu ona ma w sobie siłę walki, ale ilu pokrzywdzonych się poddało? Ilu widząc to, co się wokół tego tematu dzieje, nie chce wyjść i ujawnić swojej krzywdy?
Nie mówię, żeby milczeć, nie komentować, nie pisać. Oczywistym jest, że trzeba to robić. Warto jednak mieć w głowie właśnie perspektywę pokrzywdzonego. Nie swoją własną, często wyimaginowaną, lecz właśnie pokrzywdzonego. Nasze porzekadło, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”, sprawdzi się w tym przypadku doskonale.
Skomentuj artykuł