Kilku księży w namiocie
Czy kapłani powinni się takimi sprawami zajmować? Co ma wyniknąć z tego, że na kilka tygodni ich warunki bytowe, to "materac na ziemi, woda do picia, suchy prowiant i ubikacja chemiczna"? Nie mają ważniejszych spraw na głowie niż warunki, w jakich żyją imigranci?
Jako podało Radio Watykańskie, przed kościołem św. Zenona w Ambivere we Włoszech, w prowincji Bergamo, na czas Wielkiego Postu stanął namiot. Zamieszkali w nim trzej księża (według niektórych włoskich mediów, jest ich czterech), aby w ten sposób zaprotestować przeciwko ciężkim warunkom, w jakich muszą żyć przybywający do Italii uchodźcy.
Duchowni, którzy uczestniczą w proteście, postawili sobie dwa cele: chcą uwrażliwić lokalne władze na problemy, z którymi na co dzień borykają się uchodźcy, a równocześnie przypomnieć wiernym o potrzebie konkretnych gestów solidarności. "Parafianie generalnie popierają ten prowokacyjny gest, przypominają jednak, że to nie Kościół, a państwo powinno skutecznie stawić czoła problemom migrantów" - konkluduje watykańska radiostacja.
Prowokacja, happening, event. Jakkolwiek nazwiemy akcję trzech katolickich włoskich duchownych, fakt pozostaje faktem - zabrali oni publicznie głos w pewnej kwestii społecznej. Zrobili to nie w jakiejś wielomilionowej metropolii, lecz w liczącej niespełna 2,5 tysiąca małej miejscowości. Czy takie działanie w ogóle ma sens? Czy akurat kapłani powinni się takimi sprawami zajmować? Co ma wyniknąć z tego, że na kilka tygodni ich warunki bytowe, to "materac na ziemi, woda do picia, suchy prowiant i ubikacja chemiczna"? Nie mają ważniejszych spraw na głowie niż warunki, w jakich żyją imigranci?
To nie są błahe pytania. Dotyczą z jednej strony kwestii wrażliwości duszpasterzy na kwestie społeczne, z drugiej dotykają sposobu wyrażania tej wrażliwości. Odnoszą się nie tylko do włoskich duchownych, ale do księży na całym świecie, również w Polsce.
Po zakończeniu tegorocznej kolędy pewien proboszcz opowiadał z przejęciem o tragicznych, urągających godności warunkach, w jakich żyje część jego parafian. Władze miejscowości od dawna kilka ulic traktują jak slumsy i zajmują się głównie pilnowaniem, aby zasiedlający sypiące się domy nie niepokoili mieszkańców innych dzielnic. "Najbardziej przeraża mnie to, że nie jestem w stanie pomóc tym ludziom" - wyznał proboszcz i opowiedział, że diecezjalna Caritas organizuje spore wsparcie dla jego podopiecznych, ale to wszystko za mało. "Co na to władze samorządowe? Może trzeba im zdecydowanie i stanowczo przypomnieć, że nie wolno ignorować żadnej grupy mieszkańców? To nie są prywatne budynki, prawda?" - zasugerowałem. Zafrasowany kapłan aż zadrżał, tak się przestraszył. "Broń Boże! Nigdy nie mieszałem się do lokalnej polityki i nie chcę tego zmieniać" - oświadczył tonem niemal oficjalnym, po czym szybko się pożegnał.
Czy upominanie się o elementarne sprawy ludzi, takie jak godne warunki mieszkaniowe, to już polityka, do której księża nie powinni się mieszać? Moim zdaniem, nie. To aktywność w sferze społecznej, do której Kościół (w tym także duchowni) ma pełne prawo. Którą powinien się zajmować. Nie bez powodu papież Franciszek rozpoczął swoje pielgrzymowanie od wizyty na wyspie Lampedusa. Nie bez powodu przywoływał pytania "Adamie, gdzie jesteś? Gdzie jest twój brat?" i przepraszał za obojętność. "Przyzwyczailiśmy się do cierpienia innych, nie dotyczy nas, nie interesuje, to nie nasza sprawa!" - mówił.
Nawet najlepiej zorganizowana działalność charytatywna nie zastąpi aktywności Kościoła w sferze społecznej. Oprócz pomagania trzeba również wpływać na rozwiązania systemowe. Trzeba to robić odważnie i rozważnie, nie przekraczając granicy politycznego zaangażowania, ale nie można z obawy przed upolitycznieniem na wszelki wypadek z góry się wycofywać.
Znam wielu wrażliwych społecznie księży. Nie zamykają oczu na ludzką krzywdę, na pozbawianie ludzi godności, widzą błędne, niesprawiedliwe rozwiązania wprowadzane na poziomie lokalnym. Starają się, w miarę możliwości, pomagać, ratować, wpierać potrzebujących, pokrzywdzonych, wykluczonych. Niektórzy próbują interweniować, podpowiadać lepsze rozwiązania, ale często spotykają się z niezrozumieniem i zdziwieniem. "To nie księdza sprawa, po co ksiądz się miesza" - słyszą od urzędników. Nieprawda. To jest sprawa księdza. Także księdza. Bo oprócz niego, to również sprawa parafian.
Franciszek na Lampedusie prosił "o łaskę płaczu nad naszą obojętnością, nad okrucieństwem, jakie jest w świecie, w nas, również w tych, którzy bezimiennie podejmują decyzje społeczno-gospodarcze, które otwierają drogę do podobnych dramatów". Ten płacz powinien mieć miejsce nie w kąciku jako wyraz bezradności. Te łzy powinny być jak najbardziej jawne, publiczne. Sprzeciw wobec społecznych rozwiązań opartych na obojętności musi być widoczny. W tej perspektywie zamieszkanie kilku włoskich księży w namiocie przed kościołem w Ambivere ma sens.
Skomentuj artykuł