Lepiej żeby się nie rodziły?
Matka 30-letniej niepełnosprawnej kobiety. Od 30 lat dzień i noc na służbie. Kochająca swoje dziecko i poświęcająca dla niego wszystko. Niepełnosprawność córki jest na tyle duże, że nic, absolutnie nic nie może zrobić sama. Nagle, gdy rozmawiamy o niedawnym projekcie zmiany ustawy antyaborcyjnej, starsza kobieta mówi: lepiej by było, gdyby te dzieci się nie rodziły.
Tak, rozmawialiśmy o propozycji Solidarnej Polski, by wprowadzić zakaz aborcji ze względu na upośledzenie lub nieuleczalną chorobę płodu. Nie, w wypowiedzi tej nie było wyrzutu ani insynuacji, że nie chciałaby urodzenia swojego dziecka. Ale z pewnością była sugestia, że państwo nie powinno zmuszać do ich rodzenia.
Nie ukrywam, że wyszedłem z ich domu zaszokowany. Zarówno ta kobieta jak i jej mąż są dla mnie od wielu lat żywym przykładem heroicznej walki z codziennością, która z powodu niepełnosprawności córki stała się dla nich nieustannym bojem. Z własną rodziną, z sąsiadami-idiotami, którym przeszkadza szyna, po której łatwiej wprowadzić wózek na 1. piętro bez windy, z wykluczającym ich społeczeństwem osiedlowym, no i oczywiście z biurokratycznym państwem, które bardzo mało pomaga.
Przykład z ostatnich tygodni. Ileż trzeba się natrudzić, ile wniosków napisać, ile razy jechać do urzędów, ile czasu i nerwów stracić, by cała trójka mogła raz w roku pojechać wspólnie do sanatorium. Niepełnosprawna owszem, nawet zaraz, ale bez rodziców. Choć rodzice w sumie też by mogli jechać, bo mają już orzeczoną lekką niepełnosprawność, ale w innym terminie i do innego sanatorium. Który rodzic, który od 30 lat budzi się w nocy na najmniejszy szmer dochodzący z pokoju dziecka, wyśle niepełnosprawną osobę i zostawi na pastę nieznanego personelu? Na kolejne pismo odwołujące się od tej bezsensownej decyzji, pisane wspólnymi siłami, znowu przyszła sucha urzędnicza odpowiedź: Nie.
O braku odpowiedniej pomocy ze strony państwa oraz o kłodach rzucanych pod nogi rodzin wychowujących niepełnosprawne dzieci można by pisać tomy książek. Szczęśliwie wokół tej rodziny zebrała się grupa wolontariuszy, głównie z kręgów kościelnych, którzy ofiarnie pomagają. Tak na marginesie - jeśli ktoś z czytających nie miał jeszcze takiego doświadczenia, uważam je za obowiązkowe dla każdego, kto swoje chrześcijaństwo i miłość bliźniego traktuje poważnie. A wiele nie trzeba. Można na przykład iść i poczytać na głos książkę. Frajda dla niepełnosprawnego i godzina odpoczynku dla rodziców. Proste prawda?
Gdy więc usłyszałem w ich domu owe: "lepiej by było, gdyby te dzieci się nie rodziły" i gdy zobaczyłem, że mówiąca te słowa matka ma łzy w oczach, zamilkłem zupełnie, nie mając pojęcia, co mógłbym powiedzieć. Teraz, z perspektywy kilku tygodni, zastanawiam się, na ile jej sąd motywowany jest trudną sytuacją materialną, społeczną i brakiem wystarczającej pomocy od państwa, a na ile doświadczeniem 30-letniej mozolnej opieki nad córką.
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Postanowiłem podzielić się jednak z czytelnikami portalu DEON.pl tą historią, bo czytali na tych stronach już sporo pięknych i prawdziwych opowieści o tym, że życie niepełnosprawnego jest owszem trudne, ale ma taką samą wartość jak inne, więc aborcja ze względu na upośledzenie lub nieuleczalną chorobę płodu powinna być zakazana. I bardzo dobrze, że te cudowne historie są publikowane. Okazuje się jednak, że życie jest bardziej skomplikowane niż nam się wydaje i nawet matka niepełnosprawnej córki może mieć zdanie odmienne.
Skomentuj artykuł