Mając wszystko ‘instant’ – na wyciągnięcie ręki, nie mamy nic naprawdę
Człowiek współczesny nie lubi i nie umie już czekać. Kultura dobrobytu przyzwyczaiła nas do tego, że wystarczy tylko sprecyzować swoje oczekiwania, a wszystko będzie niemal natychmiast gotowe do wzięcia i wykorzystania. Zatraciliśmy umiejętność starania się o coś, systematycznej pracy, cierpliwości w oczekiwaniu. Ale konsekwencją tego jest też i to, że nie czujemy smaku sukcesu, nie umiemy się już cieszyć tym, co osiągnęliśmy.
Nawet starsi, którzy jeszcze pamiętają czasy niedoborów i ‘chwilowych przerw w dostawach’ nie do końca potrafią się pogodzić z koniecznością oczekiwania. Co się z nami stało? Pamiętam, jak kilka lat po upadku komunizmu w Polsce, mieliśmy w Warszawie spotkanie duszpasterzy akademickich z jednym z prominentnych i obiecujących wtedy polityków (dzisiaj nb. wycofanym kompletnie z czynnej działalności publicznej).
Pytanie, jakie sobie zadawaliśmy brzmiało: skąd się bierze apatia społeczna i niezadowolenie, które wtedy dawało się wyczuć (była to połowa lat ’90 XX w.)? Przecież było dużo lepiej niż można było sobie wyobrażać jeszcze kilka lat wcześniej. ‘Dużo lepiej’ w każdej niemal dziedzinie życia. Skąd zatem rozgoryczenie, frustracja, oskarżanie innych? I odpowiedź, choć może bardziej przeczucie podpowiadało, że zmieniła się perspektywa, zwiększyły się oczekiwania, a stare przyzwyczajenia, bylejakość czy rozleniwienie, pozostawały i ciążyły na naszym życiu społecznym, rodzinnym, a nawet osobistym.
Dzisiaj, po trzydziestu latach, można powiedzieć, że zyskaliśmy bardzo dużo. Jesteśmy znacznie zasobniejsi. Wystarczy popatrzeć na rzeczy, którymi się otaczamy, nasze domy, używane sprzęty. Oczywiście, wiele tu zależy od zaradności i zapobiegliwości poszczególnych osób, ale postęp jest widoczny gołym okiem. Czy umiemy to docenić i cieszyć się tym? Z tym mamy ogromną trudność. Wielu z nas zapłaciło wielką cenę za przestawienie się na nowe uwarunkowania życia. I to nie tylko starzenie się i związane z tym dolegliwości. To jakże często rozpadające się relacje, rozbite rodziny, nietrwałość tych więzi, które miały być dla nas oparciem i pomocą.
Do uczenia się od Jezusa wolności dzieci Bożych zachęcał Papież na Anioł Pański. Franciszek przypomniał, że łatwo można stać się niewolnikami przyjemności, władzy, pieniędzy czy pochwał. Zauważył zarazem, że człowiek wolny ma w sobie pokój i pogodę ducha. https://t.co/UtJo4MYUw4
— Vatican News PL (@VaticanNewsPL) June 9, 2024
Jak wielu też zadaje sobie dramatyczne czasami pytanie: czy warto było? Czy nie za dużo poświęciłem i teraz zostałem prawie z niczym? Przez dobrych kilka lat pracowałem wśród Polonii, najpierw we Włoszech, a później w USA, gdzie doświadczenie rozłąki, utrudniony kontakt, poczucie samotności doprowadzały wielu na skraj osobistego czy rodzinnego dramatu. Wtedy pytanie o to, czy warto było doskwiera jeszcze bardziej. I choć są tacy, dla których emigracja stała się okazją do pójścia swoją drogą i odniesienia sukcesu życiowego, to dla bardzo wielu, zwłaszcza w pierwszym pokoleniu, prawdziwa jest ta anegdota, że „emigrant to jest ten, który zostawił wszystko w kraju, skąd wyjechał, tam, gdzie przybył jeszcze niczego nie osiągnął. Jedyne, co mu zostało, to obcy akcent”.
Młode pokolenie ma już inne doświadczenia. Dla nich ta ‘nowa rzeczywistość’, gdzie ‘sky is the limit’ (ograniczeniem jest tylko niebo) to jest ich naturalne środowisko. Nie napracowali się, żeby to mieć. Zostało im to dane, często przez rodziców, którzy w ten sposób odreagowywali ‘frustracje przeszłości’. Jak z tego korzystają zależy od osobowych cech każdego. Czy potrafią to docenić? Można wątpić, bo zawsze trudno jest ‘znać cenę’ czegoś, co mamy niejako zagwarantowane z góry, podarowane.
Jesteśmy zaharowani, ale często nie umiemy już ‘starać się’, nie mamy serca do systematyczności, jesteśmy niecierpliwi i łatwo się zniechęcamy. A nawet wtedy, kiedy wiele się udało, nie potrafimy tego docenić i cieszyć się tym. Pragnienie, aby osiągnąć ‘błyskawiczny’ sukces, prowadzi nas niejednokrotnie do pójścia na skróty, a wtedy często zostajemy z pustymi rękami. Życie rzeczywiście staje się wtedy ‘instant’ czyli ‘w proszku’, w rozsypce. A my nie mamy nic naprawdę.
Skomentuj artykuł