Moje ewangeliczne "stokroć" od Boga na Sercu Dawida
Z dobroci serca podwoził mnie na chwilę do domu Brat Piotr, którego wyznania nie znałem, a w trakcie drogi zrozumiałem, że nie jest katolikiem. Nie wyskoczyłem z samochodu w panicznym lęku. Widziałem w nim mojego Brata, który mi pomógł, widziałem w Nim miłującego mnie Pana, który mi usłużył.
"Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym" - napisał Marcin Jakimowicz na tablicy facebookowej pod zdjęciem z Konferencji "Serce Dawida" (12-14.10, Warszawa). I można by na tym zakończyć, ponieważ te ewangeliczne słowa są doskonałą kwintesencją tego, co się wydarzyło podczas trzydniowych spotkań w charyzmatycznej rodzinie. Czym dla mnie jest owo Jezusowe "stokroć"?
Znałem już kilkanaście osób i nieobce mi były "eksperckie opinie" na temat tego rodzaju modlitewno-formacyjnych spotkań, a na grzbiecie ciążył brud po pewnej premierze. Przylgnął on zresztą do nas chyba wszystkich, ale najgłośniej przemówił przeze mnie, i pękł jak śmierdzący wrzód. Odczuli to szczególnie Dwaj Bracia. Przyszło na mnie od Boga opamiętanie, od Braci wybaczenie, od Rodziny obecność i wsparcie, gdy rozsadzającemu i pustoszącemu mnie (!) złu trzeba było wreszcie odciąć łeb. To nie było łatwe. Nigdy nie jest. Takie jedno ze "stokroć", które otrzymałem na "Sercu Dawida" - Bóg posklejał mi serce.
Kiedy mieszkając na wsi po 20 latach odwiedza się Stolicę, w głowie "wieś" pozostaje. Wsi za wieś nie oskarżam, bo nie wsi wina, że wsią jest. Chodzi mi o moją zawężoną "terytorialnie" świadomość. Nocleg miałem obok "Żabki" i za dnia - oczywiście jedynie przy pomocy "miastowego" Brata - go odkryłem, i nawet byłem tam około 30 minut. Ostatecznie więc nic nadzwyczajnego, by wieczorem spokojnie samemu wrócić bez wsparcia "miastowego". A jednak nawet jak znajdzie się pomocna dusza, która cię podwiezie pod "Żabkę", wcale nie oznacza to, że zaraz jesteś w domu. I nie byłem. Kluczyłem ponad 40 minut, zwiedziłem wszelkie zakamarki "Żabki", wokół jeden wielki, ciemny plac budowy. Czyżby przez parę godzin tak bardzo zmienił się krajobraz? Nie. Po prostu w Stolicy, w przeciwieństwie do wsi, na jednej ulicy, na długości 400 m, mogą istnieć dwie "Żabki". Gdyby mi nie pomogli Bracia, którzy ostatecznie mieli ważniejsze sprawy na głowie niż poszukiwanie niezaradnego - miałbym nocleg na przystanku. A oni doprowadzili otumanioną miastem duchowną zgubę z warmińskiej wsi na nocleg, a za godzinę przyszli jeszcze pogadać, dowiedzieć się, czy wszystko OK.
I to jest kolejne "stokroć" otrzymane - obecność. Nawet gdy w kuriozalnej przecież konfrontacji "terytorialnej świadomości wiejskiej" z normalnością miejską, która sytuuje mnie na wysokiej półce nierozgarnięcia, kiedy obnaża całkowitą niezaradność w taki prostej sprawie, kiedy się nie sprawdzam w podstawach, kiedy przegrywam, mogę liczyć na Rodzinę, że mnie odnajdą, że zaprowadzą do domu, że będą - gdy sobie nie poradzę nawet w banalnych sprawach.
Słuchający tego, co Bóg mówi do Kościoła, nie wątpią w obecność i działanie Ducha Świętego także w pozakatolickich wspólnotach chrześcijańskich. Nie żyją w lęku - bo ten jest domeną diabła, a nie dziecka Bożego - no chyba że jest duchową sierotą. Jeśli jednak wiedzą, że są Synami i Córkami Ojca to nie wierzą w nowo odkrytą chorobę "catholica ebola" z Toronto przenoszoną przez modlitwę ku Przenajświętszej Trójcy i braterski dotyk (podobno przez kaszel bądź kichnięcie także). Nie żyją w mentalności Hogwartu, gdzie imiona Heidi, Randy czy Bill budzą grozę podobnie jak imię Voldemort i na powyższe nie reagują paraliżującym otoczenie histerycznym wrzaskiem jak wyrywane z doniczek na zajęciach profesor Pomony Sprout mandragory.
Z dobroci serca podwoził mnie na chwilę do domu Brat Piotr, którego wyznania nie znałem, a w trakcie drogi zrozumiałem, że nie jest katolikiem. Nie wyskoczyłem z samochodu w panicznym lęku. Widziałem w nim mojego Brata, który mi pomógł, widziałem w Nim miłującego mnie Pana, który mi usłużył. Zdumiewała mnie niezwykła pokorność Jeffa Eggersa, którego fascynuje św. Franciszek Salezy (cytuje go i czyta, co po jego wpisach widać). Był obecny, a jednak obok, jak mówił - nie walczył, jak rozmawiał - dzielił się sobą.
To jest kolejne "stokroć" otrzymane - jeszcze większa świadomość wolności w Chrystusie, który w Siostrach i Braciach niekatolikach pił ze mną kawę, jadł obiad, śmiał się i prosił dla mnie o błogosławieństwo, zdrowie i wiele innych łask. Ale ta konkretna "stokroć" bolała mnie bardzo, gdy na liturgii niedzielnej nie mogliśmy być razem. W takiej sytuacji, gdy Bracia Piotr i Jeff i wielu innych chrześcijan są w "sali za ścianą", szczególnie brzmiały mi słowa: "I zgodnie z Twoją wolą doprowadź do pełnej jedności".
Pomysł Boga na dany czas kompletnie zaskakuje. Można planować, układać ścisłe scenariusze, mieć nastawienie i oczekiwania. Wymyślany krajobraz w jednej chwili może ulec przeobrażeniu, a zaplanowana droga nagłej zmianie. I nic nie można zrobić, bo to nie mój czas - a jedynie mi użyczony, i to nie mój jest nienaruszalny scenariusz - a pochodzący nie od ludzi.
Bo jak zmieć mało skuteczne acz usprawiedliwione wzburzenie w ryzykującą wszystko Esterę, by ratować innych wobec publicznej projekcji tryumfu mściwego Hamana, wiedział tylko On - i to zrobił. I jak nauczać trzy dni, niczego nie zdradzając, by wreszcie po zachodzie słońca precyzyjnie rozłupywać każde kłamstwo zrodzone z intrygi opanowanych przewrotnością Izebel, wiedział tylko On - i to też zrobił. Następne "stokroć" - podarowane przypomnienie, że do Niego należy wszystko, także czas pozornej chwały każdego Hamana i każdej Izebel.
"Serce Dawida" to modlitwa, konferencje, dyskusyjne panele, koncerty, świetni mówcy, kramy z książkami, kawa, herbata, anonimowi wolontariusze - niekiedy niewidoczni dla nas, a bez nich by się niewiele udało. Również to niełatwe logistycznie oraz wielkie duchowe i potrzebne wydarzenie z inspiracji Boga odczytane przez Dorotę i Maćka Wolskich.
Dla mnie jednak "Serce Dawida" jest przede wszystkim tym, co zauważył Marcin Jakimowicz: ewangelicznym "stokroć" od Boga.
Przeczytaj też: Jako w Niebie, tak i na Ziemi >>
ks. dr hab. Tomasz Szałanda - kapłan archidiecezji warmińskiej, wykładał homiletykę w WSD w Elblągu i Pieniężnie, autor kilku książek i kilkudziesięciu artykułów z zakresu demonologii, mariologii i homiletyki. Od 2000 r. proboszcz parafii w Stawigudzie
Skomentuj artykuł