Nie jesteśmy stroną tej wojny, jesteśmy szpitalem polowym
Jednym z elementów sporu jaki dzieli obecnie chrześcijan (różnych wyznań) jest odpowiedź na pytanie, czy wojna kultur jest starciem, w którym chrześcijanie powinni być i są stroną. To być może kluczowa kwestia dla przyszłości ewangelizacji.
Wojna kulturowa, a także wojna cywilizacji - to określenia, które na trwałe weszły do słownika politycznego. Konserwatywna prawica i progresywna lewica chętnie i często odwołują się do tych kategorii w debacie publicznej. Jedni walczą o zachowanie tradycyjnych wartości, a drudzy - jak sami wskazują - o to, by wprowadzić kolejne reformy w imię praw człowieka w dziedzinach, które konserwatyści uznają za atak na tradycję. Aborcja, tradycyjne rozumienie małżeństwa, prawa osób LGBTQ+ to główne przestrzenie tego starcia. Termin wojna cywilizacji obowiązuje częściej w przestrzeni geopolitycznej. Ograniczenia migracyjne, a także wsparcie Izraela (to tylko u części konserwatystów) dokonuje się właśnie w imię walki o przetrwanie cywilizacji zachodniej (niekiedy określanej mianem judeochrześcijańskiej) i jej walki z cywilizacją islamską. I w jednej i drugiej wojnie chrześcijaństwo jest traktowane jako strona, a przynajmniej jako sojusznik, i w jednej i w drugiej jest wykorzystywane. Szczerze wierzący chrześcijanie (wiem, bo sam tak bardzo długo myślałem) są zaś przekonani, że w imię Ewangelii trzeba za wszelką cenę uczestniczyć w tych wojnach, bo inaczej chrześcijaństwo nie przetrwa.
Tyle, że efekt jest taki, że w tej wojnie jesteśmy po jednej ze stron, co zamyka nam drogę do strony drugiej. Sklejenie zaś narracji wojny kulturowej z ewangelizacją czy jeszcze konkretniej kwestii moralnych z religijnymi sprawia, że przekaz chrześcijański nie trafia już kompletnie do tych, którzy z różnych powodów są po drugiej stronie. Jeśli główną walką chrześcijan jest spór o rozumienie małżeństwa czy seksualności, to Dobra Nowina o tym, że jesteśmy kochani, że jest Ktoś, kto jest silniejszy od naszych braków i od naszych śmierci, że jest ktoś, kto jest większy od naszej moralności lub niemoralności, przestaje docierać do osób LGBTQ+. A nie trafia on nie tylko dlatego, że moralizowanie zamyka te osoby na część przekazu chrześcijańskiego, ale przede wszystkim dlatego, że sami katolicy zaczynają zastanawiać się, czy współdziałanie z działaczami LGBTQ+ w dobrych sprawach (a tylko w takiej sytuacji rodzi się możliwość dialogu i wzajemnego wzbogacania swoich perspektyw, czemu ostatecznie służyć ma autentyczna ewangelizacja) nie zostanie odczytane jako wsparcie? Czy fakt, że się z kimś spotkamy, będziemy rozmawiać, albo co gorsza współdziałać, nie będzie oznaczać - pyta wielu - wsparcia grzechu. Efekt? Na wszelki wypadek się nie spotykamy, nie rozmawiamy, nie współpracujemy, bo jeszcze przypadkiem ktoś pomyśli, że nie jesteśmy wystarczająco jednoznaczni w walce kultur. Oczywiście po drugiej (umownej) stronie bywa tak samo. Bezpieczniej jest nie gadać z katolikami, bo jeszcze okaże się, że ktoś jest religijnym arogantem czy ulega ich myśleniu.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Odpowiedź jest dość prosta. Zmiana perspektywy. Tak się składa, że wojna kulturowa, która się toczy, choć - obie uczestniczące w niej strony mają swoje racje - nie jest istotna z perspektywy ewangelizacji. Chrześcijanie nie mają być jej stroną, nie mają rzucać na nią swoich oddziałów, ale powinni pozostać - jak to obrazowo ujmuje papież Franciszek - szpitalem polowym. "W obliczu tak wielu potrzeb duszpasterskich, tak wielu próśb ze strony kobiet i mężczyzn, grozi nam, że się przestraszymy, zamkniemy się w sobie w postawie lęku i obrony. I stąd bierze się również pokusa samowystarczalności i klerykalizmu, ograniczenia wiary do reguł i instrukcji, tak jak to czynili uczeni w Piśmie i faryzeusze w czasach Jezusa. Wszystko będzie dla nas jasne, uporządkowane, ale lud wierzących i poszukujących nadal będzie głodny i spragniony Boga. Powiedziałem już kilka razy, że Kościół wydaje się być szpitalem polowym. Tak wielu jest ludzi zranionych, którzy proszą nas o bliskość. Proszą o to samo, o co prosili Jezusa. Ale zachowując postawę uczonych w Piśmie czy faryzeuszów nigdy nie damy świadectwa bliskości" - mówił papież już w 2014 roku.
I to jest istota. Chrześcijanie w wojnie kultur pełnić powinni nie tylko rolę szpitala, ale w pewnym sensie po prostu sanitariuszy. Każda wojna ma swoje ofiary, a jeśli chcemy pozostać wiarygodni w nauczaniu Chrystusa, musimy być gotowi służyć ofiarom po każdej stronie. A żeby to robić trzeba złożyć broń i przestać opowiadać się tylko po jednej stronie. Jest to zresztą o tyle prostsze, że wcale nie jest tak, że tylko jedna ze stron spiera się z ewangelicznym obrazem moralności. I prawica i lewica w pewnych kwestiach nie jest wierna temu nauczaniu. Chrześcijanie powinni zaś wyciągać z tego wnioski i ofiarować Chrystusa każdemu.
Skomentuj artykuł