Nie jesteśmy stroną tej wojny, jesteśmy szpitalem polowym

Nie jesteśmy stroną tej wojny, jesteśmy szpitalem polowym
Fot. Priscilla Du Preez / Unsplash

Jednym z elementów sporu jaki dzieli obecnie chrześcijan (różnych wyznań) jest odpowiedź na pytanie, czy wojna kultur jest starciem, w którym chrześcijanie powinni być i są stroną. To być może kluczowa kwestia dla przyszłości ewangelizacji.

Wojna kulturowa, a także wojna cywilizacji - to określenia, które na trwałe weszły do słownika politycznego. Konserwatywna prawica i progresywna lewica chętnie i często odwołują się do tych kategorii w debacie publicznej. Jedni walczą o zachowanie tradycyjnych wartości, a drudzy - jak sami wskazują - o to, by wprowadzić kolejne reformy w imię praw człowieka w dziedzinach, które konserwatyści uznają za atak na tradycję. Aborcja, tradycyjne rozumienie małżeństwa, prawa osób LGBTQ+ to główne przestrzenie tego starcia. Termin wojna cywilizacji obowiązuje częściej w przestrzeni geopolitycznej. Ograniczenia migracyjne, a także wsparcie Izraela (to tylko u części konserwatystów) dokonuje się właśnie w imię walki o przetrwanie cywilizacji zachodniej (niekiedy określanej mianem judeochrześcijańskiej) i jej walki z cywilizacją islamską. I w jednej i drugiej wojnie chrześcijaństwo jest traktowane jako strona, a przynajmniej jako sojusznik, i w jednej i w drugiej jest wykorzystywane. Szczerze wierzący chrześcijanie (wiem, bo sam tak bardzo długo myślałem) są zaś przekonani, że w imię Ewangelii trzeba za wszelką cenę uczestniczyć w tych wojnach, bo inaczej chrześcijaństwo nie przetrwa.

Tyle, że efekt jest taki, że w tej wojnie jesteśmy po jednej ze stron, co zamyka nam drogę do strony drugiej. Sklejenie zaś narracji wojny kulturowej z ewangelizacją czy jeszcze konkretniej kwestii moralnych z religijnymi sprawia, że przekaz chrześcijański nie trafia już kompletnie do tych, którzy z różnych powodów są po drugiej stronie. Jeśli główną walką chrześcijan jest spór o rozumienie małżeństwa czy seksualności, to Dobra Nowina o tym, że jesteśmy kochani, że jest Ktoś, kto jest silniejszy od naszych braków i od naszych śmierci, że jest ktoś, kto jest większy od naszej moralności lub niemoralności, przestaje docierać do osób LGBTQ+. A nie trafia on nie tylko dlatego, że moralizowanie zamyka te osoby na część przekazu chrześcijańskiego, ale przede wszystkim dlatego, że sami katolicy zaczynają zastanawiać się, czy współdziałanie z działaczami LGBTQ+ w dobrych sprawach (a tylko w takiej sytuacji rodzi się możliwość dialogu i wzajemnego wzbogacania swoich perspektyw, czemu ostatecznie służyć ma autentyczna ewangelizacja) nie zostanie odczytane jako wsparcie? Czy fakt, że się z kimś spotkamy, będziemy rozmawiać, albo co gorsza współdziałać, nie będzie oznaczać - pyta wielu - wsparcia grzechu. Efekt? Na wszelki wypadek się nie spotykamy, nie rozmawiamy, nie współpracujemy, bo jeszcze przypadkiem ktoś pomyśli, że nie jesteśmy wystarczająco jednoznaczni w walce kultur. Oczywiście po drugiej (umownej) stronie bywa tak samo. Bezpieczniej jest nie gadać z katolikami, bo jeszcze okaże się, że ktoś jest religijnym arogantem czy ulega ich myśleniu.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Odpowiedź jest dość prosta. Zmiana perspektywy. Tak się składa, że wojna kulturowa, która się toczy, choć - obie uczestniczące w niej strony mają swoje racje - nie jest istotna z perspektywy ewangelizacji. Chrześcijanie nie mają być jej stroną, nie mają rzucać na nią swoich oddziałów, ale powinni pozostać - jak to obrazowo ujmuje papież Franciszek - szpitalem polowym. "W obliczu tak wielu potrzeb duszpasterskich, tak wielu próśb ze strony kobiet i mężczyzn, grozi nam, że się przestraszymy, zamkniemy się w sobie w postawie lęku i obrony. I stąd bierze się również pokusa samowystarczalności i klerykalizmu, ograniczenia wiary do reguł i instrukcji, tak jak to czynili uczeni w Piśmie i faryzeusze w czasach Jezusa. Wszystko będzie dla nas jasne, uporządkowane, ale lud wierzących i poszukujących nadal będzie głodny i spragniony Boga. Powiedziałem już kilka razy, że Kościół wydaje się być szpitalem polowym. Tak wielu jest ludzi zranionych, którzy proszą nas o bliskość. Proszą o to samo, o co prosili Jezusa. Ale zachowując postawę uczonych w Piśmie czy faryzeuszów nigdy nie damy świadectwa bliskości" - mówił papież już w 2014 roku.

I to jest istota. Chrześcijanie w wojnie kultur pełnić powinni nie tylko rolę szpitala, ale w pewnym sensie po prostu sanitariuszy. Każda wojna ma swoje ofiary, a jeśli chcemy pozostać wiarygodni w nauczaniu Chrystusa, musimy być gotowi służyć ofiarom po każdej stronie. A żeby to robić trzeba złożyć broń i przestać opowiadać się tylko po jednej stronie. Jest to zresztą o tyle prostsze, że wcale nie jest tak, że tylko jedna ze stron spiera się z ewangelicznym obrazem moralności. I prawica i lewica w pewnych kwestiach nie jest wierna temu nauczaniu. Chrześcijanie powinni zaś wyciągać z tego wnioski i ofiarować Chrystusa każdemu.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Koniec starego świata. Początek nowego konserwatyzmu?

Chrześcijańskie wartości, które określały styl życia, właśnie odsuwane są w cień. Europa weszła na drogę realnej wielokulturowości i pewne jest, że agresja Rosji na Ukrainę pokrzyżowała szyki tym, którzy...

Skomentuj artykuł

Nie jesteśmy stroną tej wojny, jesteśmy szpitalem polowym
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.