O zmierzłych katolikach, co edukacji seksualnej nie chcą
Mamy świadomość, że jest ciężko albo coraz gorzej, ale też nie mamy złudzeń, że edukacja zdrowotna jest jak czarodziejska różdżka, za dotknięciem której będzie jak w raju. Ano nie będzie - owszem może pomachując sobie projektem rozporządzenia rozproszymy nieco jakieś objawy, ale przyczyn problemów nie rozwiążemy.
O dar proroctwa to ja bym się nie podejrzewał, ale cóż… Prawie rok temu - pisząc na tych łamach o skoku na katechezę - miałem wizję, że po religii przyjdzie kolej na WDŻ i romans z kategoriami przyjemności ze Standardów edukacji seksualnej w Europie sygnowanych przez Biuro Regionalne WHO. No i stało się: mamy nowy temat, który gore - niczym gwiazda Jezusowi - podczas rozmowy Kowalskiego z Nowakiem. Wszak dziś cała Polska żyje edukacją seksualną. Ale proszę się nie niepokoić - w tym komentarzu już nie będę n-ty raz powtarzał słusznych zarzutów, że to wchodzenie w kompetencje rodziców i łamanie Ustawy Zasadniczej. Zwrócę uwagę na jeden mechanizm, mniej przywoływany w toczącej się dyskusji.
Manipulacja
Na początku zaznaczę, że zadanie domowe odrobiłem i studium projektu tego przedmiotu uczyniłem, ba, nawet poświęciłem się i obejrzałem program - rozmowę red. Justyny Dobrosz-Oracz z min. Barbarą Nowacką (zob. Pytanie dnia, 22 XI 2024 r., TVP 1) oraz na bieżąco czytam komentarze różnej proweniencji. W ów piątkowy wieczór ze strony Pani Minister usłyszałem, że jeśli jest się przeciw takiemu przedmiotowi, to tak jakby się było za złym dotykiem. "No grubo" - pomyślałem. Zastosowano niezłą - nokautującą przeciwnika redukcję. Cóż zatem: leżąc powalony na oświatowym ringu ośmielę się powiedzieć, że jeśli prawić o dotyku, to owszem, ale w sensie prawdziwej deprawacji, jaką wyznacza - podany w białych rękawiczkach - zdrowotny pakiet zaserwowany przez nasze ministerstwo. Cóż - cała sztuka jednak polega na tym, żeby odwrócić kota ogonem. Poczułem się zatem jak część społeczności Folwarku zwierzęcego, przed którą, za sprawą zgrabnych zabiegów propagandowych Napoleona i jego ekipy, odkryto "prawdę" - niczym listę studentów Collegium Humanum - i która nareszcie zrozumiała, że osławiony niegdyś Snowball, twórca powstania zwierzęcego, to w istocie łajdak, ukryty wróg i społeczny wichrzyciel. A że rewolucja domaga się ofiar - cóż, zostaje tylko odnotować, że resztę życia ten ostatni musiał spędzić na wygnaniu a nieposłusznych, upuszczając im nieco krwi, odsyłano do (nazwijmy to sobie) krainy wiecznie zielonej łąki. Wracając jednak do naszej zagrody, należy podsumować, że kto nie śpiewa w MEN-owskim chórze, ten w istocie jest wrogiem naszej latorośli, a jak jeszcze się doda, że nowy przedmiot ma "imprimatur" kamilianina Arkadiusza Nowaka i red. Tomasza Terlikowskiego, wówczas ten, kto się waży podnieść na niego rękę, to jakby bluźnierstwa się dopuszczał.
Eco-życie
Dla niewtajemniczonych - to nie jest tak, że nasze dzieci pierwszy raz usłyszą o piramidzie żywieniowej lub na jakim świetle mają przechodzić na pasach. Otóż te treści są nieustannie im przekazywane. Proszę spojrzeć na same podręczniki w ramach edukacji wczesnoszkolnej - ile w nich mowy o bezpieczeństwie, zdrowiu, dobrym odżywianiu. W klasie 8 szkoły podstawowej i na kolejnych etapach edukacji mamy obowiązkowy przedmiot edukacja dla bezpieczeństwa. Proszę mi wierzyć, że szkolny fantom nie zbiera kurzu, ale nieustannie jest wykorzystywany - każde dziecko (nie raz) miało okazję osobiście ćwiczyć sztuczne oddychanie, nie wspomnę już o informacjach (do których przekazywania jesteśmy zobligowani) dotyczących bezpiecznego zachowania na feriach zimowych czy podczas wakacji. Tych treści jest naprawdę dużo, a przy odrobinie dobrej woli można łatwo je zweryfikować. Nadto dodajmy, że w każdej szkole funkcjonuje program profilaktyczno-wychowawczy, każdej placówce jest dedykowana do współpracy poradnia psychologiczno-pedagogiczna, a przedstawiciele policji czy sądu to stali goście, kiedy dla przykładu uczą o bezpieczeństwie w sieci lub o odpowiedzialności karnej osób małoletnich. Nie tylko wychowawcy, ale i przedmiotowcy w ramach swojej pracy edukują na rzecz zdrowego życia. Pracowałem w wielu placówkach (sam byłem przez kadencję pedagogiem szkolnym i wychowawcą) i dodam również, że w szkołach stale prowadzi się zajęcia z "profilaktyki" internetowej albo uczy się sztuki mądrego oglądania filmów. Nawet na lekcjach religii tego typu treści to lwia część realizowanego programu - począwszy od dbania o środowisko naturalne, gdy dla przykładu omawiamy czwarte i piąte przykazanie pojawia się wątek segregacji śmieci(!), poprzez wartość małżeństwa, rodziny, umiejętność budowania relacji koleżeństwa, przyjaźni a nawet takie zagadnienia jak uzależnienia młodych lub sposoby wywierania wpływu i działania sekt.
Pomimo tych zabiegów mamy świadomość, że jest ciężko albo coraz gorzej, ale też nie mamy złudzeń, że edukacja zdrowotna jest jak czarodziejska różdżka, za dotknięciem której będzie jak w raju. Ano nie będzie - owszem może pomachując sobie projektem rozporządzenia rozproszymy nieco jakieś objawy, ale przyczyn problemów nie rozwiążemy. Nie ugasimy, zapalając - to nie ten "adres". W najlepszym przypadku temat na osobny artykuł. W tym kontekście zasadne jest także pytanie, jaką ocenę urzędnicy z Alei Szucha wystawiają dotychczasowej pracy nauczycieli, psychologów i pedagogów. Wychodzi na to, że ci ostatni w pokojach nauczycielskich to tylko kawę piją i pralinki jedzą, które - olaboga - przyjęli jako korzyść w Dniu Nauczyciela.
Pytanie niewygodne
A co ze standardami ochronnych małoletnich? Tyle się mówiło, każdy z nas pedagogów co najmniej dwa razy był przeszkolony, sami szkoliliśmy rodziców/opiekunów, uczniów. Jeszcze kuratorzy nie zweryfikowali, jak działa ten program, tymczasem klonuje się jego treści w nowej podstawie z edukacji zdrowotnej. Po co? No właśnie, coś tu nie gra. Tu nie tylko chodzi o dbanie o zdrowie młodych Polaków, tu chodzi o… ideologię. Antyprzykładem jest obecnie wychowanie do życia w rodzinie, które (podobnie jak religia) zawsze było nieobowiązkowe - obligowanie do uczestnictwa w edukacji zdrowotnej jest pogwałceniem tej zasady. No właśnie, może boli fakt, że WDŻ był fakultatywny i że tam promowano edukację seksualną typu A, gdzie jeszcze się usłyszy o dwóch płciach, małżeństwie, rodzinie, wierności i wstrzemięźliwości. Sam jestem ciekaw jak edukatorzy od seksu poradzą sobie z aborcją, dwunastym tygodniem, pigułkami "dzień po", no i fundamentalną kwestią, czyli od kiedy zaczyna się życie. Może tu tkwi problem i to najbardziej boli? I jeszcze last but not least: ministerstwo zapewnia, że walczy o zdrowie - we wszelkich obszarach (także psychicznym i fizycznym) naszych dzieci, tymczasem nowy przedmiot zakłada dorzucenie do siatki godzin takiego licealisty kolejnych lekcji. Jeśli ktoś jest rodzicem nastolatka, to wie do czego zmierzam, jeśli nie, to proszę popytajcie Państwo, ile przeciętnie godzin w tygodniu ma uczeń licem. Odpowiedź - za dużo. Plany naszych nastolatków są naprawdę przeładowane - a życie w szkole to prawdziwy pięciodniowy tydzień pracy, nie wspominając o "robocie", którą muszą wykonać sami w domu. Cóż, łatwo nakładać innym ciężary, których samemu się nie tknie (por. Mt 23,4)!
Prometeusze
Mnożenie bytów w postaci kolejnych studiów i uprawnień mija się z celem i jest marnowaniem publicznych pieniędzy a Minister Nowacka nie jest Prometeuszem, który oświeci polskich uczniów, ponieważ - powtórzę - te treści w podstawach programowych różnych przedmiotów już funkcjonują. Osoby, które pieją z zachwytu po prostu nie wiedzą, co się dzieje w szkole. A propos oświecania - argumentowanie Pana profesora, seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, że uczniom należy się rzetelna edukacja jest równie śmieszne, co kuriozalne (zob. Lepsza Polska, 28 XI 2024 r., Polsat). Otóż Profesor się myli - my ciemni rodzice (piszę jako "praktykujący" rodzic i nauczyciel) nie chcemy ingerować w poziom liczby zdrowych węglowodanów, w średni czas, z jakim należy przebiec tysiąc metrów lub od ilu kilogramów kończy się otyłość a zaczyna nadwaga. Nadto zapewniam, że powyższe wartości potrafimy odróżnić od "rzemiosła", w którym wychowanek "omawia zagadnienia przyjemności seksualnej oraz wymienia, co wpływa na libido; wymienia formy aktywności seksualnej; opisuje zaburzenia i dysfunkcje seksualne" (powyższy cytat to rodzynek z projektu rozporządzenia). Mówimy "nie" temu, co niszczy nasz świat wartości, religii, kultury i prawa, a czym Europa stała od tysięcy lat w przeciwieństwie do oświeconych luminarzy, których kadencja trwa zaledwie cztery lata. Mówimy "nie" lansowanemu modelowi rodziny, małżeństwa i płciowości. Dla nas podstawą jest wspólnota zbudowana przez mamę i tatę, prawda, że życie zaczyna się od poczęcia i że mamy tylko dwie płcie. Proszę, aby uszanować nasze przekonania i nie narzucać przemocowo nowych "wartości" - swoją drogą to strasznie przykre, kiedy szef zespołu przygotowującego podstawę programową z edukacji zdrowotnej, siedząc w studiu telewizyjnym przy jednym stole (akcentuje słowo "jednym") potrafi jednym zdaniem zdyskwalifikować swoich oponentów w stylu: "Ich światopogląd". Wszak "oni" to trędowaci chrześcijanie - brakuje im tylko dzwoneczka, do noszenia którego w starożytności były zobligowane osoby chore.
Odpowiedzialność - BRAK
Przywołany mechanizm manipulacji ma jednak jeszcze więcej odcieni. Jednym z najgorszych jest brak odpowiedzialności. Technika jest prosta: łatwo i szybko otwiera się puszkę Pandory, ale już nikt się nie rychli do wzięcia odpowiedzialności za konsekwencje - ot, przecie za kilka lat ktoś inny może objąć władzę. Na przestrzeni dwóch dekad pracy w szkole wiele razy widziałem, jak dorośli (czasem politycy, czasem rodzice) wpuszczali w "nowe" nasze dzieci. Łatwo złamać zasadę, że przekazywane treści powinny być dostosowane do wieku i poziomu rozwojowego odbiorcy, łatwo kogoś "nakręcić" a ostatecznie "wkręcić". A tymczasem latorośle bezradnie chłoną, często są koszmarnie w tym pogubione, no i osamotnione, bo dorosłych, którzy zazwyczaj są pochłonięci swoim życiem, stać wówczas tylko na prawienie jakiś komunałów, że "trzeba iść z duchem czasu" i takie tam. Jest różnica między dyskretnym towarzyszeniem dziecku, wprowadzeniem go przez rodziców w kolejne etapy życia (włącznie z edukacją seksualną) a zasadą - "niech samo sobie wybierze", "niech samo podejmie decyzję", która wielokrotnie jest podyktowana konformizmem ze strony dorosłych lub określonymi interesami ze strony rządzących (pieniądz oraz możliwość kierowania biernymi masami posłusznych obywateli). Sztampowym przykładem, który już raz przerabialiśmy, był pomysł obowiązku szkolnego dla sześciolatków w szkole. Do dziś zbieramy owoce tego eksperymentu - przeładowanie w klasach drugich i "małe" roczniki w pierwszych oddziałach szkół średnich. Nie wspomnę o bałaganie, jaki wówczas zafundowano dzieciom, rodzicom i nauczycielom, kiedy to na siłę równano sześcio- i siedmiolatków, zaklinając rzeczywistość, która bezlitośnie obnażała różnice rozwojowe jeszcze bardziej dochodzące do głosu w pierwszych latach życia.
"Musisz"
A tak w ogóle, to fajnie być ministrem. Obecna ekipa zastosowała arcyciekawą formułę sprawowania urzędu. Metoda, jaką przyjmują nasi pryncypałowie zawarta jest w imperatywie "musisz" i przebiega w amplitudzie od rewolucji do rewolucji, od afery do afery - była religia, po drodze zadania domowe, a teraz jest edukacja. Tymczasem - rozwój w edukacji wymaga stabilizacji i jest procesem komponowanym dla długodystansowców. Tak na marginesie, polska szkoła ma naprawdę więcej palących problemów niż wdrażanie nowych przedmiotów - głównie jest niedofinasowana i przez wielu dzieci, opiekunów i nauczycieli traktowana jako zło konieczne. Dlaczego tak jest i co można zrobić, aby odwrócić ten trend? - to pytanie godne ministra.
Proroctwo
I jeszcze pozwólcie na koniec - skoro to już prawie tradycja - że zafunduję "proroctwo". Otóż mam wizję, w której zamiast jasełek nauczyciele w polskich szkołach będą organizować tęczowe piątki. Póki co już przerabiamy tzw. świecką wigilię. Wszak cały ten świąteczny anturaż (stajenki, choinki, wigilie i dzielenie się opłatkiem) kłóci się z zasadą świeckiego państwa. No i apel do psychologów - proszę zabierzcie głos. Brakowało nam (rodzicom) Waszej oceny, kiedy blisko dekadę temu - ze względu na kaprys sprawujących władzę - trzeba było biegać do poradni psychologiczno-pedagogicznych i zabiegać o wydanie glejtu na odroczenie dziecka od obowiązku szkolnego. Wówczas nie wszystkim wystarczyło sił, zaangażowania lub po prostu nie wiedzieli, jakie podjąć kroki, aby chronić swoje dzieci. Teraz - jeśli się nic nie zmieni - wyrazimy nasz sprzeciw nie posyłając dzieci na wybrane obowiązkowe lekcje.
Skomentuj artykuł