Papieska skarga
Komentarz Franciszka do opisanych przez niego zachowań młodych jest dramatyczny: "To jest ich rzeczywistość, ale nie kontakt międzyludzki. (…) Oni są zwirtualizowani. Musimy sprowadzić młodzież na ziemię, aby dotknęła rzeczywistości".
"Tylko nieliczni podawali mi rękę, prawie wszyscy trzymali telefony i mówili: «foto, selfie»". To słowa papieża Franciszka wypowiedziane niedawno wobec duchowieństwa rzymskiego po spotkaniu z kilkudziesięcioosobową grupą młodzieży z całego świata.
Arcybiskup Konrad Krajewski często opowiada o "instrukcji", jaką otrzymał od Franciszka z chwilą nominacji na jałmużnika: gdy coś będzie dawał, ma patrzyć obdarowanemu w oczy, dotknąć, przywitać się i nie wycierać potem ręki.
W niezwykłej i genialnie napisanej biografii Ks. Jana Kaczkowskiego pióra Przemysława Wilczyńskiego jej autor wspomina, jak pucki duchowny przed rozpoczęciem mszy św. w Hospicjum św. O. Pio zwykł się zawsze witać z jej uczestnikami, podając każdemu rękę, nawet wtedy gdy - ciężko choremu - naprawdę trudno mu było poruszać się.
Łatwo zrozumieć żal - tę skargę! - papieża, korzystającego z każdej okazji, by możliwie największej liczbie osób podać rękę, popatrzyć im w oczy, często uścisnąć, a jeśli nie ma bariery językowej - zamienić choć kilka słów, które bywają niebanalne nawet wtedy, gdy podchodzi do setek ludzi. Franciszek jest przeciwieństwem współczesnych celebrytów i broni się przed instrumentalizowaniem swej osoby, swego wizerunku. Jestem przekonany, że z tymi wszystkimi, z którymi spotka się na większych lub mniejszych audiencjach, z umówionymi lub przypadkowymi osobami wolałby się spotkać bez tej całej dekoracji - wolałby zwykłą koloratkę zamiast białego stroju papieskiego, bez towarzystwa watykańskich kamer (choć te są wyjątkowo dyskretne i uważne), bez ograniczeń dyktowanych jego bezpieczeństwem.
Jego generalna zgoda na "selfie" wynika zapewne z dwóch powodów - nie chce nikomu sprawić przykrości odmową, z drugiej strony wie, że takie "selfie" może - choć nie musi - stać się okazją do rozmowy jej właściciela z innymi osobami choćby przy okazji chwalenia się: "byłem, widziałem, mam z nim selfie". Okazuje się jednak, że tym razem młodzi poszli o jeden most za daleko… Papieża zabolało…
Komentarz Franciszka do opisanych przez niego zachowań młodych jest dramatyczny: "To jest ich rzeczywistość, ale nie kontakt międzyludzki. (…) Oni są zwirtualizowani. Musimy sprowadzić młodzież na ziemię, aby dotknęła rzeczywistości. (…) Świat wirtualny jest dobry, ale kiedy alienuje, wtedy sprawia, że zapomina się podać ręki, a wita przy pomocy telefonu".
To niezwykle ważna obserwacja, której nie zmienia wypowiedziana przy tej samej okazji "autokrytyka" pod adresem samych duchownych: "Być może zamknęliśmy się sami w sobie i w naszym świecie parafialnym (…), zadowoliliśmy się tym, co mamy, samymi sobą i naszymi garnkami".
Fenomen powierzchowności jest bodaj najważniejszym deficytem naszych czasów. Jak w starej już piosence Grzegorza Turnau’a "Byłem w Nowym Jorku" wielu zarówno młodych jak i starych zadawala się tym, że są "w Nowym Jorku", albo i na Placu Św. Piotra, nie wywożąc stamtąd nic poza selfie. Stoją przed rzymskim Koloseum, albo mają unikalną okazję osobiście spotkać się z najpopularniejszym człowiekiem globu naszych czasów - i nawet nie przeczytają jednej linijki o historii tego Koloseum ani nie przyjmą wyciągniętej ręki Franciszka. Gdzieś ginie kultura uścisku dłoni, gdzieś zatracamy elementarny odruch dotknięcia właściwy wszystkim chyba ssakom, a co dopiero człowiekowi. Czy dziwić się potem, że "inny" (sąsiad, uchodźca, jakikolwiek "odrzucony") jest dla nas do tego stopnia obcy, że nie poczuwamy się z nim do choćby elementarnej wspólnoty tych, którzy podają sobie rękę?
Rozmawiałem z wieloma polskimi księżmi o znanej w licznych krajach europejskich i także w Ameryce czy w Australii praktyce wychodzenia księdza do drzwi kościoła po zakończonej celebrze - często jeszcze w ornacie. Spotykałem się z tym przez całe lata poruszania się po świecie. Tymczasem nasi księża-rodacy spieszą zaraz po błogosławieństwie do zakrystii i stamtąd idą w "bezpieczne" rejony plebanii. Takie kościelne "splendid isolation"... Jeśli osoba nie zaangażowana w jakieś specjalistyczne duszpasterstwo, grupę oazową lub scholę chce spotkać się z księdzem, to poza samą Mszą św. i spowiedzią może ewentualnie spróbować przydybać go w kancelarii, przy biurku.
A przecież z czasem wychodzący przed kościół proboszcz czy wikary zaczyna rozpoznawać poszczególne osoby, podając każdej z nich rękę zwraca się często po imieniu, pyta jak w domu, kto zdrów i kto choruje, czy dzieci przyjechały, czy uda się wyjechać na wakacje… Często dowie się przy okazji, czy kazanie trafiło do przekonania czy też raczej nie. Jako "nowy" wierny różnych parafii bywałem wielokrotnie uściskany i potraktowany jak ktoś bliski - tak było choćby w kościele św. Augustyna w Waszyngtonie, gdzie dominują Afroamerykanie. I nie był to żaden kościół protestancki znany z akcentu na budowę wspólnoty, ale normalny rzymsko-katolicki…
Mówi się często, że relacje międzygeneracyjne natrafiły na nieprzekraczalną barierę. Istniała ona zawsze, choć starsi przywykli uparcie twierdzić, że za ich czasów było inaczej. Jest faktem, że dziś rośnie ona szybciej i jest głębsza. Opisując ją, Franciszek odwołuje się do pojęcia świata wirtualnego, który jak wiadomo nie istnieje fizycznie i dotykalnie, funkcjonując jedynie w sferze wyobrażeń i fantazji. To ważna teza. Nikt mnie nie przekona, że Franciszek nie potrafi nawiązywać kontaktu z młodymi - umie to robić nie gorzej niż Jan Paweł II! Pochodzący z Europy papież Wojtyła był z natury rzeczy nieco "chłodniejszy", choć też tak wielu z nas doświadczyło jego osobistego ciepła. Dla argentyńskiego Bergoglia kontakt fizyczny, dotknięcie, podanie ręki, uścisk, a nawet wzajemne poklepanie się po plecach wychodzi z jego południowoamerykańskiej wrażliwości i doświadczenia, będąc nie tylko czymś naturalnym ale i podstawowym...
"Skarga" papieża Franciszka adresowana jest do nas wszystkich, do młodych z telefonami, do księży w ornatach, do rodziców zaabsorbowanych własnymi sprawami. To skarga wychodząca wprost z tęsknoty (bardzo katolickiej i ewangelicznej!) za relacją z drugim człowiekiem.
Piotr Nowina-Konopka - działacz katolicki, w latach 1980-1989 w opozycji demokratycznej, w latach 1991-2001 poseł, kilkukrotny minister, negocjator członkostwa RP w UE, przewodniczący Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, były ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, obecnie na emeryturze
Skomentuj artykuł